Kanciasty stół

Jacek Dziedzina

|

GN 07/2016

publikacja 11.02.2016 00:15

Jaki sens mają rozmowy pokojowe na temat Syrii, gdy przedstawicielem „syryjskiej opozycji” jest prosaudyjski dżihadysta, reprezentujący interesy obce Syryjczykom?

Salim al-Muslat, rzecznik Wysokiego Komitetu Negocjacyjnego, przed nagocjacjami w Genewie przechodzi nad zdjęciami ofiar wojny w Syrii  Salim al-Muslat, rzecznik Wysokiego Komitetu Negocjacyjnego, przed nagocjacjami w Genewie przechodzi nad zdjęciami ofiar wojny w Syrii
SALVATORE DI NOLFI /pap

Pod egidą ONZ doszło do pierwszych od ponad dwóch lat rozmów pokojowych. Chciałoby się dodać: tak zwanych rozmów pokojowych. Zakończyły się bowiem niemal od razu, choć według zapowiedzi mają zostać wznowione 25 lutego. W praktyce jednak wiadomo, że kolejna próba będzie równie trudna. I w gruncie rzeczy chyba bezcelowa. Między innymi z tego powodu, że nie uczestniczą w nich przedstawiciele Państwa Islamskiego, które kontroluje prawie połowę terytorium Syrii. I także dlatego, że w rozmowach tzw. opozycję reprezentuje lider innych dżihadystów, organizacji o nazwie Armia Islamu, finansowanej przez Arabię Saudyjską. Fakt, że ciągnący się od 5 lat konflikt syryjski wydaje się nierozwiązywalny, potwierdza tylko, że nie jest to wojna domowa, ale wojna światowa skoncentrowana na małym terytorium. Splatają się w niej tak różne i zawiłe interesy mocarstw i ich sojuszników, że trudno wyobrazić sobie dobry sposób na zakończenie tej masakry.

Rozmowy pod ostrzałem

Spór o to, kto jest winny tak szybkiego zawieszenia rozmów, jest wprost proporcjonalny do sporu o to, kto tak naprawdę podpalił Syrię. Reprezentujący tzw. opozycję twierdzą, że w czasie, gdy do stołu w Genewie zasiadły wszystkie strony, w Syrii siły rządowe, wspierane przez rosyjskie lotnictwo oraz irańskich Strażników Rewolucji Islamskiej, kontynuowały oblężenie Aleppo. I że tym samym to władze syryjskie zerwały rozmowy, bo warunkiem miało być zaprzestanie wszelkich działań militarnych. I możliwe, że jest coś na rzeczy: nagle bowiem okazało się, że rządowa armia zaczyna odnosić sukcesy w bitwie o to największe miasto w Syrii, które od 2012 r. pozostaje w rękach przeciwników prezydenta Al-Asada (najpierw zdobyli je rebelianci z Wolnej Armii Syryjskiej, później zostało przejęte przez islamistów). Dlatego też ewentualne zajęcie miasta przez siły rządowe byłoby ogromnym sukcesem i argumentem, by narzucić swoje warunki. Z kolei władze w Damaszku o zerwanie rozmów oficjalnie oskarżyły tzw. opozycję, która miała dostać specjalne instrukcje od swoich sponsorów z Arabii Saudyjskiej, Kataru i… Turcji. Te trzy kraje miały (co nie brzmi nieprawdopodobnie) namawiać rebeliantów do odejścia od stołu. Poza regionalnymi mocarstwami (czy też rywalizującymi ze sobą o to miano Iranem, Arabią Saudyjską i Turcją) proces pokojowy komplikuje sprzeczność interesów głównych graczy: Rosji i Stanów Zjednoczonych. Rola żadnego z nich nie jest jednoznaczna w konflikcie syryjskim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.