I dało się

Franciszek Kucharczak

Sześciolatki nie muszą iść do szkoły. To, czego nie mogły zrobić miliony Polaków, sprawiła jedna decyzja Sejmu w nowym składzie.

I dało się

Podniesienie ręki i naciśnięcie przycisku – i okazuje się, że ci, którzy „wiedzą lepiej” od rodziców, nie muszą zawsze wygrywać.

Są, owszem, tacy, którzy twierdzą, że ci protestujący przeciw wcześniejszemu obowiązkowi szkolnemu nie reprezentowali większości. To teraz będą mieli okazję przekonać się, jakie to tłumy sześciolatków ruszą do szkół we wrześniu. Bo przecież w tej sprawie będzie dowolność.  

Znamienna jest jednak argumentacja środowisk rozgoryczonych faktem, że ich projekt, tak długo i tak uparcie przepychany, wziął w łeb. Sprowadza się ona do stwierdzenia, że będziemy zapóźnieni i będą się z nas śmiać, bo gdzie indziej sześciolatki chodzą do szkoły i jest tak ponoć w 40 krajach.

A owszem, są kraje, i to często wysoko rozwinięte, w których dzieci idą do szkoły nawet wcześniej niż w wieku sześciu lat. Tylko co z tego? My mamy inaczej i jakoś katastrofy nie ma. No chyba że ktoś za katastrofę uważa kiepskie postępy w urabianiu młodego pokolenia Polaków na użytek lobby LGBTQ (i co tam jeszcze dodadzą) i innych macherów od „postępu”. Z punktu widzenia interesów tych ludzi, rzeczywiście, im wcześniej dzieci pójdą do szkoły, tym lepiej. Pod warunkiem, oczywiście, że te dzieci będą pod ich „opieką”. To pewnie dlatego z takim oburzeniem „postęp” zareagował na zapowiedź min. Zalewskiej, że nie wpuści seksedukatorów do szkół.

Stopniowe zawłaszczanie polskiej edukacji przez „postęp” w najgorszej postchrześcijańskiej wersji, za czasów poprzedniej ekipy było faktem. Genderowe treści były przemycane niepostrzeżenie w materiałach dla szkół, a MEN ochoczo akceptował „standardy WHO” w postaci np. nauki masturbacji. Nikt nie pytał rodziców, co o tym sądzą. Choć sprawa sześciolatków nie musiała mieć z tym związku, to jednak aroganckie nieliczenie się z wolą rodziców pasowało do tej polityki.

Dobrze, że już tego nie ma. Kto ma dzieci w wieku szkolnym i zależy mu na wychowaniu ich według wartości chrześcijańskich, ten potrafi docenić fakt, że wpływ rodziców na to, co dzieje się w szkole i ze szkołą, znów jest realny.