Dobra zmiana czy drobna korekta?

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 51/2015

Z całą pewnością pojawią się lęki, zagrożenia i przeszkody, które zawsze towarzyszą wielkim reformom.

Dobra zmiana czy drobna korekta?

Boże Narodzenie oddala nas od świata polityki. To czas, gdy Dzieciątko Jezus i najbliższa rodzina wypełniają serca oraz umysły zdecydowanej większości Polaków. I chociaż czuję podobnie, to nieśmiało przypominam, że 2015 lat temu (w przybliżeniu) dokonała się nieprawdopodobna, nieporównywalna z niczym zmiana; „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. Od tego momentu dzielimy w kalendarzu historii minione lata na te „przed narodzeniem” i „po narodzeniu” Chrystusa.

Może dlatego pozwalam sobie na kilka niekoniecznie świątecznych myśli o tym, co my, zwyczajni ludzie, możemy zmienić w naszym własnym życiu. Zawsze możemy przeprowadzić rachunek sumienia i przy pomocy duszpasterzy oraz darów Ducha Świętego przemienić swoje życie. To prędzej czy później odmieni także nasze relacje z rodziną, przyjaciółmi, współpracownikami i sąsiadami. Ale są takie zmiany, które wymagają zaangażowania większej wspólnoty. Nie wystarczy indywidualna decyzja, potrzebna jest polityczna aktywność obywateli darzących siebie szacunkiem i zaufaniem.

Po świętach grudzień szybko zmieni się w styczeń nowego roku, który ma przynieść dobrą zmianę, zapowiadaną przez prezydenta RP, nowy rząd i nową większość sejmową oraz senacką. Czy tak właśnie się stanie, czy poprzestaniemy na drobnej, kosmetycznej korekcie? To zależy zarówno od odwagi, konsekwencji oraz umiejętności polityków, jak i od naszego przyzwolenia, wsparcia oraz świadomej, czasami także krytycznej, presji. „Dobra zmiana”, tak jak definiowali ją politycy, ma być zasadniczą modyfikacją sposobu funkcjonowania państwa, zmianą polityki wobec rodziny, chrześcijańskich wartości, wspólnoty narodowej, gospodarki, przemysłu, rolnictwa, szkoły, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości, systemu emerytalnego, systemu podatkowego...

To sporo, to znacznie więcej niż liczba znaków w niewielkim felietonie. Więc z całą pewnością (mamy to jak w banku) pojawią się lęki, zagrożenia i przeszkody, które zawsze towarzyszą wielkim reformom. Czy sprawią, że zmienimy zdanie i poprzestaniemy na niewielkich poprawkach, uznając, że „dobra zmiana” jest niemożliwa i w gruncie rzeczy niepotrzebna? Jeśli będziemy szukać samousprawiedliwienia, znajdziemy prof. Janusza Czapińskiego, który we wrześniu w rozmowie z red. J. Żakowskim tak diagnozował sytuację: Polacy są szczęśliwi, coraz bardziej zamożni, ale w każdym raju jest nudno, więc słuchają węża i za jego namową zrywają jabłko. Dobrze wiemy, jak to się kończy.

Podobnie w październiku, dla „Polska the Times”, J. Czapiński tak tłumaczył przyczyny spodziewanego zwycięstwa PiS: partia Kaczyńskiego wygra, bo ludzie uwierzyli, że się zmienił (J.C. nie wierzy). Po drugie, młode pokolenie sympatyzuje z PiS, bo nie pamięta lat 2005–2007, a – to po trzecie – większość Polaków nie widzi związku między tym, że żyje się im znakomicie, a tym, że rządzi PO–PSL. Innymi słowy, zdaniem prof. Czapińskiego, ewentualna wygrana PiS będzie pomyłką Polaków, którą jak najszybciej należy skorygować. Może warto więc przypomnieć rozważania innego profesora socjologii, P. Sztompki, który w 2000 r. pisał o zmianie społecznej zapoczątkowanej „rewolucją 1989 roku”.

Transformacja, która jak każda zmiana obejmuje różne dziedziny życia i dotyka istotnych dla społeczeństwa wartości, reguł i przekonań, zawsze (!) prowadzi do traumy społecznej i dezorganizacji. Często towarzyszy jej izolacja całych grup i środowisk społecznych; wokół postrzeganych traum mogą mobilizować się ruchy społeczne, powstawać stowarzyszenia, tematyka traumy podejmowana jest z różnej perspektywy przez partie polityczne. Oczywiście traumy stają się także przedmiotem manipulacji politycznej, są wyolbrzymiane lub tuszowane. Interpretacje zmian, stanów, nastrojów są przedmiotem kontestacji. Ludzie o nich rozmawiają, dyskutują, spierają się. Nic dziwnego, że towarzyszą temu niepokój, lęk, obawy, plotki, mity, konfabulacje, a nawet syndrom paniki moralnej.

Jeśli chcemy wprowadzić „dobrą zmianę” w życie, to przygotujmy się na doświadczenie kulturowej i społecznej traumy. Pamiętajmy, że u podstaw dramatycznego podziału Polaków na dwa wrogie obozy wciąż tkwi inna, równie ważna i niezaleczona „trauma posmoleńska”, którą trudno skwitować słowami „oj tam, oj tam”. A przecież mamy za sobą co najmniej dwie inne, niezaleczone traumy: tę związaną z zamachem na Jana Pawła II z 13 maja 1981 roku (u początku zmiany PRL w RP) i tę towarzyszącą stanowi wojennemu, gdy gen. Jaruzelski brutalnie blokował transformację.

Dodajmy, że nieskuteczny zamach na Jana Pawła II przygotowywał na zlecenie Kremla bułgarski aparat bezpieczeństwa już od 1979 r., a wprowadzenie stanu wojennego W. Jaruzelski usprawiedliwiał zagrożeniem sowiecką interwencją. Czy tamte traumy mamy już za sobą? Czy znamy prawdę o 13 V 1981? Czy wybory 4 VI 1989 zaleczyły rany stanu wojennego? Przecież nad dzisiejszą „dobrą zmianą” także ciąży niezaleczona trauma, która ma swój początek 10 IV 2010 na lotnisku w Smoleńsku. Zdaniem P. Sztompki wyjście z traumy społecznej wymaga „wyłonienia się jednolitego i spoistego systemu wartości, norm, reguł, symboli, przekonań – a nawet artykulacji nowej tożsamości zbiorowej. Jak początkiem traumy jest rozbicie kultury, tak jej zakończeniem (…) jest konsolidacja kultury”. Dlatego życzę nam wszystkim „dobrej zmiany” w nowym roku.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.