Bez dzieci jesteśmy starzy

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 50/2015

publikacja 10.12.2015 00:15

– Co to jest miłość? – pytam. – Miłość mam jedną: moją żonę – odpowiada Eugeniusz Marszołek. – I widać jej skutki: piętnaścioro dzieci.

 Rodzina państwa Marszołków z dziećmi, synowymi, zięciami  i wnukami liczy 38 osób Rodzina państwa Marszołków z dziećmi, synowymi, zięciami i wnukami liczy 38 osób
Roman Koszowski /foto gość

Mieszkają na skraju Jastrzębia-Zdroju. Ale też na skraju cywilizacji, w której stawia się na jedno, dwoje, góra – troje dzieci. A oni, jakby chcąc się odciąć od mód i trendów, wybrali miejsce przy szosie, ale z dala od innych zabudowań. Jakby byli z innego świata, w którym można cieszyć się rodziną i nie tęsknić za niczym innym. Dwa pierwsze domy od granicy Jastrzębia ze Świerklanami należą do Teresy i Eugeniusza Marszołków oraz ich dzieci. – Tak tu sobie wiedziemy niby samotnicze życie, bo do sąsiada daleko, ale nudzić się ze sobą nie nudzimy – śmieją się. W sumie z synowymi, zięciami i wnukami jest ich 38. – Siedmioro mieszka poza chałupą – mówi ojciec. – Ale mam ich wszystkich w promieniu 5 kilometrów. U nas i w stojącym obok domu tzw. rotacyjnym, dla tych, którzy założyli rodziny, ale jeszcze nie poszli na swoje, mieszka 25 osób. Najstarsza córka ma 34 lata, najmłodsza 11. – Nigdy nikt nas za wielodzietność nie pochwalił – dodaje. – Nieraz pokazywali nas palcem: „To są ci, co mają tyle dzieci”. Ale tak mogą mówić tacy, którzy sami nie chcieli się swoimi nacieszyć, bo ich mają mało. Ktoś mnie kiedyś zapytał: „Co ty dasz swoim dzieciom?”. – Tata dał nam miłość – wtrąca jedna z bliźniaczek, trzynasta w kolejności Małgosia. – A miłość to znaczy cenić drugiego bardziej od siebie. Tak jak rodzice, którzy zawsze byli dla nas i z nami. – Miłość to coś, co trzeba pielęgnować – dodaje trzecia w kolejności córka Magdalena. – My teraz mamy miłość do swoich mężów i dzieci, bo nauczyliśmy się jej w domu. A z rodzicami i rodzeństwem jakbyśmy się nie kochali, tobyśmy tak często do nich nie przyjeżdżali.

W ruchu

Siedzimy przy długim stole razem z tymi, którzy zajmują się dziećmi albo akurat nie przebywają w szkole czy w pracy. Po kolei – mama, tata, dzieci: Magdalena, bliźniaczki Weronika i Małgosia, Mariola i jej mąż Jakub oraz wnuki Helenka, Wiktoria i Olek. – Najważniejszy w domu jest stół – podkreśla Magdalena. – Kiedy spotykamy się w Wigilię, potrzebne są trzy stoły i jeszcze jeden w drugim pokoju. – Nie lubię być sama, bo wtedy czegoś mi brakuje – mówi mama Teresa. – W tym domu nie masz szansy zostać sam – dodaje zięć Jakub Zelek, od pięciu lat w rodzinie. – Jak nie ma żadnego dziecka, czujemy się starzy – dopowiada Eugeniusz. – Bo u nas, jak u innych, nie było takiej przerwy życiowej, że dzieci dorosły, wyszły z domu i została po nich pustka. Często po takim odstępie czasu gdy na świat przyjdą wnuki, to dziadek i babcia boją się takie małe wziąć na rękę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.