Listopadowe nadzieje…

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 47/2015

publikacja 19.11.2015 00:15

Bez naszego udziału żadne ustawy i żadne rozporządzenia nie odbudują poczucia wspólnoty i odpowiedzialności za to, jak traktujemy siebie nawzajem.

Listopadowe nadzieje…

Radość z odzyskanej niepodległości Jędrzej Moraczewski, pierwszy premier II Rzeczypospolitej, zapisał w kilku słowach: „Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne Państwo! Na zawsze!”. Ale utrzymanie własnego i suwerennego państwa na zawsze okazało się dramatycznie trudne w realizacji. W trakcie tegorocznych uroczystości przed Grobem Nieznanego Żołnierza prezydent RP Andrzej Duda przypomniał, że z 97 lat, które minęły od 11 listopada 1918 roku, aż pięćdziesiąt przeżyliśmy w państwie okupowanym lub nie w pełni suwerennym. Dzisiaj mamy prawo wierzyć, że III RP to nasze suwerenne państwo już „na zawsze”, ale przypominam, że w czasach PRL wolno było manifestować radość z okazji 11 Listopada tylko w latach „pierwszej »Solidarności«”, a jako święto państwowe wróciło do łask decyzją jeszcze PRL-owskiego Sejmu dopiero w lutym 1989 roku.

Tę „drugą niepodległość” odzyskiwaliśmy po II wojnie światowej kosztem wielu ofiar i dramatycznych podziałów w walkach toczonych przez żołnierzy niepodległościowego podziemia i dzięki wielu protestom: poznańskich robotników, warszawskich studentów, stoczniowców Gdańska, Gdyni i Szczecina oraz robotników Radomia i Ursusa. Przełomem stała się wspólna modlitwa na dawnym placu Zwycięstwa, w której połączył nas w 1979 roku ojciec święty Jan Paweł II. To właśnie owej pamiętnej modlitwie o zstąpienie Ducha Świętego i odnowę oblicza tej ziemi prezydent A. Duda przypisał kluczową rolę w wielkiej przemianie polskich sumień. 11 Listopada to święto narodowej wspólnoty połączonej pamięcią, tożsamością i miłością do Ojczyzny, wspólnoty, która potrafi utrzymać suwerenność własnego państwa. Przypominam tych kilka oczywistych prawd, bo wynik majowych wyborów prezydenckich oraz październikowych wyborów parlamentarnych obudził nadzieję „dobrej zmiany” i wielką tęsknotę do sprawnego i sprawiedliwego polskiego państwa, z którego młodzi przestaną wyjeżdżać za pracą i normalnością do innych państw. Mamy nowy rząd i nową panią premier, Beatę Szydło. Wiemy, które ustawy rząd zamierza poddać pod głosowanie parlamentu w pierwszej kolejności. Ale mnie marzą się zmiany poważniejsze, takie, które w czerwcu 1979 roku obudziła wspólna modlitwa z Janem Pawłem II. Zmiany, które przywrócą należne miejsce wartościom wspólnotowym i obywatelskim. Które zmienią złe nawyki aroganckiej władzy i uwolnią nas od pogardy i wzajemnej nienawiści. Bo bez naszego udziału żadne ustawy i żadne rozporządzenia nie odbudują poczucia wspólnoty i odpowiedzialności za to, jak traktujemy siebie nawzajem.

Wiele listopadowych dni spędziłam na lekturze książki Elżbiety Cherezińskiej pt. „Turniej cieni”. Powieść to znakomita i, paradoksalnie, bardzo aktualna, chociaż opowiada o trudnych losach Polaków po klęsce powstania listopadowego i przegranej walce o własne państwo. Poznajemy historie zdolnych, twórczych i pracowitych Polaków, którzy nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości, która nawet jeśli daje im pracę, szacunek oraz możliwość politycznej aktywności we Francji, Wielkiej Brytanii czy Kabulu, to zawsze w bolesnym poczuciu obcości i niespełnienia. To przejmujący i wiarygodny obraz wszechogarniającego poczucia „braku” własnego państwa, który przypomina tylko pozornie odległe, carskie tradycje sposobu traktowania poddanych przez władzę. Jedna z postaci tak przestrzega polskiego bohatera przed niebezpiecznym wolnodumstwem; „to wtedy, kiedy pan nic od nikogo nie chcesz i ważniejszych od siebie o nic nie prosisz (…). Chcesz pan z władzą dobrze żyć, pokaż jej pan, żeś od niej zależny! Że się przełożonych boisz i tylko w ich osobistej łasce upatrujesz poprawy swego losu. A o najmniejszą rzecz proś tak, jakby od tego zależało zbawienie świata”. Jest w tym opisie nie tylko prawda czasu carskiej Rosji, lecz także prawda czasów PRL, gdy poczucie godności i niezależności obywatela nazywano „wrogą działalnością”. Bo w PRL „partyjni” szefowie wszelkich szczebli i służb oczekiwali podobnej służalczości. Kult „cara” zastąpiła marksistowsko-leninowska ideologia, ale od „poddanych” oczekiwano podobnego strachu, uległości i nieustannych zabiegów o łaskawość zwierzchności.

Wtradycji I oraz II Rzeczypospolitej utrwaliliśmy odmienne obyczaje i odmienne wzory relacji władza –obywatele. Ale 45 lat zależności od ZSRS i sowieckiego sposobu traktowania „poddanych” zostawiło ślady w naszych postawach i zachowaniach. Wciąż wiele błędów, zaniedbań i nadużyć władzy w III RP to konsekwencja nadmiernego przyzwolenia dla arogancji i pogardy rządzących wobec obywateli oraz dla upokarzającej służalczości rządzonych. Niezależnie od tego, kto podsłuchiwał, nagrywał i udostępnił dziennikarzom rozmowy prowadzone przez ministrów i polityków PO, ich treść to najlepszy przykład tego, że arogancja władzy nie skończyła się 4 czerwca 1989 roku. Mam nadzieję, że dobra zmiana to nie tylko „słuchanie” głosu obywateli. To także akceptacja godności i praw obywatelskich oraz pracowniczych. Dobra zmiana to wzajemny szacunek, egalitarny etos i poczucie wspólnoty, mimo wszystkich różnic i podziałów. To merytoryczne kryteria dobierania ludzi do funkcji i stanowisk. Niech ministrami i szefami różnych instytucji publicznych wreszcie zostaną nie ci, którzy namolnie zabiegają o łaskawość „zwierzchności”, lecz ci, za którymi przemawiają ich społeczny i polityczny dorobek oraz merytoryczne kompetencje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.