Pociąg wagi państwowej

Tomasz Rożek

Nie mam bladego pojęcia, czy w okolicach Wałbrzycha jest wyładowany złotem pociąg. Byłoby jednak lepiej, gdyby urzędnicy i politycy nad tym tematem zamilkli.

Pociąg wagi państwowej

Sprawa wygląda w skrócie tak. Wrocław, a właściwie Breslau, był drugim największym, po Berlinie, miastem III Rzeszy. Miastem bogatym nie tylko w tradycje i idee, ale także pieniądze. To tutaj znajdował się sporej wielkości skarbiec Rzeszy, to tutaj były banki, a w nich depozyty. Gdy sytuacja na frontach II wojny światowej zaczęła rozwijać się dla Niemców niepomyślnie, władze miasta zaapelowały do obywateli, by ci zdeponowali swoje bogactwa. Wszystko zostało skrupulatnie policzone i skatalogowane (jak to w Niemczech). Zamknięte w metalowych skrzyniach i zabezpieczone. W maju 1945 roku nie można jednak było dłużej czekać. Rosjanie zbliżali się do Wrocławia. Wtedy postanowiono skarb wywieźć. Było go za dużo na samochody, zdecydowano się więc na pancerny pociąg. Ten wyjechał z Wrocławia i w okolicach Wałbrzycha... słuch o nim zaginął.

70 lat później, w sierpniu 2015 roku na konferencji prasowej Generalny Konserwator Zabytków mówi, że na 99 proc. tzw. „złoty pociąg” znajduje się w miejscu wskazanym przez anonimowych poszukiwaczy skarbów. Konserwator (w randze wiceministra) przyznał także, że widział zdjęcia georadarowe, a na nich wyraźnie rozpoznał nie tylko pociąg i jego wagony, ale także ich uzbrojenie. No i zaczęło się. Do jeszcze nie odnalezionego pociągu prawo roszczą sobie Rosjanie. Do jego zawartości Światowy Kongres Żydów. Można się oburzać, ale... jeżeli tam jest złoto Wrocławia, w części jest to złoto zrabowane właśnie Żydom. Reszta to depozyty niemieckiej ludności miasta. Z kolei ustalenia kończące II Wojnę Światową mówią dość wyraźnie, że niemiecki sprzęt wojskowy należy się Związkowi Radzieckiemu (a więc Rosji). Prawa majątkowe w takich sytuacjach przedawniają się dopiero po upływie 100 lat. W związku z tym nam nie należy się oczywiście nic. No, może za wyjątkiem satysfakcji z wydanych na badania i ewentualne wydobycie pociągu pieniędzy.

Nie mam bladego pojęcia, czy w okolicach Wałbrzycha znajduje się niemiecki pociąg pancerny. Nawet jeżeli tam rzeczywiście jest, nie wiem, czy to ten sam, który wywoził skarby Wrocławia, czy jakiś inny. 70 lat po wojnie mamy bardzo małą wiedzę na temat labiryntu korytarzy drążonych przez Niemców w Sudetach. Ich skala musiała być ogromna, skoro w okolice zamku Książ miał być przeniesiony cały ośrodek zajmujący się badaniem, udoskonalaniem i produkcją niemieckich rakiet V. Wiem natomiast, że za sprawę „złotego pociągu” zabraliśmy się totalnie nieprofesjonalnie. Urzędnik chlapie językiem na lewo i prawo, inny urzędnik (wojewoda dolnośląski) zaprzecza wszystkiemu, a kolejny (prezydent Wałbrzycha) coś niecoś sugeruje. Efekt jest taki, że o niejasnej sprawie piszą światowe media, a w lasach wokoło Wałbrzycha na każdym kroku jakiś poszukiwacz skarbów. Niektórzy z nich nie znają subtelnych metod badawczych. Kilka dni temu w jednym z „podejrzewanych” miejsc ktoś podpalił las. Jeszcze trochę, a przeczytamy, że to Polacy zrabowali złoto i kosztowności Niemcom i Żydom, których następnie podstępnie z Wrocławia wypędzili. 

Teren, na którym pociąg jest, albo być może jest, powinien zostać natychmiast zamknięty i dobrze pilnowany. Badania powinno robić wojsko i specjaliści archeolodzy, a nie domorośli poszukiwacze przygód. A jeżeli cokolwiek będzie tam znalezione, powinno zostać w tajemnicy przetransportowane w miejsce, gdzie na spokojnie będzie można to zbadać i skatalogować. Dopiero wtedy, bez pośpiechu, na poziomie rządu, powinna zapaść decyzja, czy cokolwiek światu komunikujemy, czy naszym jedynym komunikatem będzie „no comments”. I tak przez przynajmniej kolejnych 30 lat.