Poczet królów polskiej piłki

Maciej Legutko

|

GN 31/2015

publikacja 30.07.2015 00:15

Choć kibiców na stadiony i przed telewizory przyciągają piłkarze, to jednak najważniejszymi postaciami klubów są ich prezesi oraz właściciele. W Polsce stanowią oni niezwykle barwne i zróżnicowane grono.

Od lewej: Janusz Filipiak – właściciel klubu Cracovia i firmy informatycznej Comarch, Bogusław Cupiał – właściciel Wisły Kraków oraz fabryki kabli Tele-Fonika, Krzysztof Witkowski – producent kostki brukowej z Niecieczy i sponsor miejscowej Termaliki Od lewej: Janusz Filipiak – właściciel klubu Cracovia i firmy informatycznej Comarch, Bogusław Cupiał – właściciel Wisły Kraków oraz fabryki kabli Tele-Fonika, Krzysztof Witkowski – producent kostki brukowej z Niecieczy i sponsor miejscowej Termaliki
Jan Graczyński /East News, Waclaw Klag /REPORTER/east news, roman koszowski /foto gość

Wystartował kolejny sezon polskiej ekstraklasy w piłce nożnej. Może to i słaba liga, ale nasza własna, w której można kibicować drużynom z bliskich sercu miast. Nie sposób pominąć, że w piłkarskiej ekstraklasie zachodzi też wiele pozytywnych zmian. Pod względem urody i nowoczesności stadionów nasz kraj wcale nie ustępuje na przykład Włochom. Kluby działają na zdrowszych i bardziej przejrzystych zasadach niż dawniej. Pojawiają się coraz poważniejsze pieniądze. Legia Warszawa pod względem budżetu dorównuje już zespołom z dolnej połowy francuskiej ekstraklasy, nie mówiąc o Holandii czy Belgii, które kiedyś jawiły się polskim piłkarzom jako finansowe eldorado. W dużej mierze jest to zasługa właścicieli klubów. Są wśród nich zarówno najbogatsi Polacy i rozpoznawalni w całym kraju biznesmeni, jak i szerzej nieznani urzędnicy oddelegowani przez miasto. Jedni posiadają władzę absolutną i traktują drużynę jak kosztowną zabawkę, inni muszą liczyć się z akcjonariuszami, sponsorami czy lokalnymi władzami. Oto poczet władców polskiej ekstraklasy.

Dwie długości przed rywalami

Dziś w lidze niepodzielnie dominują Legia Warszawa i Lech Poznań. Świadczy o tym nie tylko podzielenie między siebie czołowych miejsc w lidze w dwóch ostatnich sezonach, ale też rosnąca przewaga pieniężna nad resztą stawki. Według danych z raportu „Piłkarska liga finansowa”, tworzonego co roku przez firmę audytorską Deloitte, warszawianie wręcz znokautowali resztę stawki pod względem przychodów za rok 2014. Wyniosły one 101,5 mln zł. Drudzy w tym zestawieniu poznaniacy mają dużą stratę (44,6 mln przychodu), ale jednocześnie znaczną przewagę nad innymi klubami. Właściciele obu zespołów stanowią interesujący kontrast. Jacek Rutkowski z Lecha działa w polskim futbolu już od dwóch dekad. Ogromnego majątku, szacowanego przez Forbes na 350 mln zł, dorobił się dzięki firmie Amica produkującej sprzęt AGD.

Jego obecność w ekstraklasie zaczęła się od małego klubu o tej samej nazwie co producent kuchenek i pralek. Amica Wronki na przełomie XX i XXI w. należała do ścisłej ligowej czołówki. W 2006 r. Rutkowski zdecydował się na fuzję Amiki z Lechem Poznań. Aktualny mistrz Polski jest więc de facto sportowym sukcesorem wronieckiego zespołu. Kiedy Rutkowski rozpoczynał działalność w ekstraklasie, obecny prezes i współwłaściciel Legii nawet nie skończył jeszcze studiów. Bogusław Leśnodorski (rocznik 1975) to w tym towarzystwie nowicjusz, który od początku bardzo mocno zaznaczył swoją obecność. Uznany menedżer, prawnik i członek rad nadzorczych kilku ważnych polskich spółek, prezesurę zaczął jeszcze za czasów poprzednich właścicieli Legii – koncernu ITI. W styczniu 2014 r. odkupił warszawski klub wespół z Dariuszem Mioduskim, wieloletnim prezesem Kulczyk Holdings. Leśnodorski wniósł do grona właścicieli kontrowersyjną, ale i nową jakość. Miłośnik sportów ekstremalnych, znany z nieco „lanserskiego” stylu bycia, jest kompletnym przeciwieństwem statecznego i dyskretnego Rutkowskiego. Prezes Legii to prawdziwy król Twittera, gdzie uwielbia wbijać szpilki Lechowi. Trzeba jednak przyznać, że jego atuty nie kończą się na robieniu medialnego szumu. Obecnie pod względem finansowym nikt nie może się równać z warszawiakami, którzy na sezon 2015/2016 zadeklarowali rekordowy w historii polskiej piłki budżet – 120 mln złotych.

Wschodzące gwiazdy

Kto jeszcze może powalczyć o czołowe miejsca w tym sezonie ekstraklasy? Większość ekspertów wymienia Jagiellonię Białystok i Lechię Gdańsk. To drużyny o podobnym potencjale sportowym, które jednak obrały diametralnie różne drogi rozwoju. Na Podlasiu zbierane jest żniwo rozsądnej i długofalowej polityki. Właścicielem oraz prezesem klubu jest jego były piłkarz Cezary Kulesza. Udało mu się przyciągnąć poważnego inwestora – grupę MTC Plus, która posiada m.in. firmy spedycyjne, odzieżowe i lokalną telewizję. Kulesza zbudował jedną z najsilniejszych polskich drużyn za relatywnie niewielkie pieniądze. W zeszłym roku, jak wyliczyła firma Ernst & Young, Jagiellonia wypracowała największy zysk netto w ekstraklasie – 6,4 mln zł. Równocześnie wynagrodzenia piłkarzy prawie najniższe w lidze. W Białymstoku chętnie stawia się na młode polskie talenty, mając w pamięci znakomite pokolenie zawodników, wychowanych w tym klubie na początku lat 90., na czele z Tomaszem Frankowskim i Markiem Citką. Dla odmiany w Gdańsku nowi właściciele rozpoczęli od trzęsienia ziemi, a silną pozycję w lidze zdają się wypracowywać metodą prób i błędów. W zeszłym roku klub przejęła niemiecka ETL Group, reprezentowana przez Franza Josefa Werne. To sieć kancelarii prawnych związanych z prawem sportowym. Ściągnięto wówczas liczną grupę zagranicznych piłkarzy i portugalskiego trenera. Ilość nie przeszła jednak w jakość, większość z nich prezentowała wręcz kompromitujący poziom. Lechia znalazła się na dole tabeli. Dopiero na początku 2015 r. skorygowano taktykę. Postawiono na rozpoznawalne polskie nazwiska (Sebastian Mila, Jakub Wawrzyniak) i perspektywicznego trenera Jerzego Brzęczka. Stabilne finanse, wspaniały stadion i coraz lepsza kadra pozwalają w Gdańsku z optymizmem patrzeć w przyszłość. Wśród innych zespołów o obiecujących perspektywach finansowych wymienia się Pogoń Szczecin, w którą chcą poważnie zainwestować zakłady azotowe w Policach, oraz Podbeskidzie Bielsko-Biała, coraz hojniej wspierane przez firmę deweloperską Murapol.

Na garnuszku miasta

Nie wszędzie jednak ekstraklasowe kluby mogą liczyć na szeroki strumień gotówki od właścicieli. W Polsce spore grono zespołów wciąż znajduje się na utrzymaniu miast. Praktycznie jedynym przypadkiem, w którym ten związek przebiega harmonijnie, są Gliwice. Tamtejszy klub Piast w 66 proc. należy do miasta, lecz jednocześnie ma wsparcie grupy stabilnych sponsorów z regionu. Wśród polskich piłkarzy Piast cieszy się renomą bardzo wiarygodnego i terminowego płatnika. Na całkowitym lub częściowym utrzymaniu miast pozostają także Górnik Zabrze, Korona Kielce, Śląsk Wrocław i w coraz większym stopniu Ruch Chorzów.

Najbardziej niepewna jest sytuacja kieleckiej Korony. Oprócz pieniędzy z telewizji Canal+ ciężar finansowania spoczywa wyłącznie na mieście. Praktycznie co pół roku w magistracie toczą się dramatyczne boje zwolenników wspierania zespołu, na czele z prezydentem Kielc Wojciechem Lubawskim, z przeciwnikami takiego rozwiązania. Napiętą sytuację podgrzewa obecny prezes Korony Marek Paprocki. Przed każdym głosowaniem podkreśla, że w razie odcięcia miejskiej dotacji natychmiast ogłosi bankructwo klubu i wycofa go z rozgrywek. Od hojności miejskich włodarzy zależny jest również Górnik Zabrze. W 2008 r. wydawało się, że, jak w latach 70. i 80. minionego wieku, znów będzie on ligowym potentatem. Zespół przejął wtedy gigant ubezpieczeniowy Allianz. Lecz lata nietrafionych i przepłaconych transferów oraz ciągnąca się w nieskończoność budowa stadionu sprawiły, że inwestor stracił zapał do finansowania, a Górnik pogrążył się w długach i stoi na krawędzi bankructwa. Obecnie ratuje go wyłącznie konsekwentne wsparcie ze strony prezydenta Zabrza – Małgorzaty Mańki-Szulik. Równie zasłużony dla polskiej piłki zespół Ruchu Chorzów z roku na rok popada w coraz większe uzależnienie od miasta. A miało być zupełnie inaczej – nowatorsko i dynamicznie. W 2008 r. chorzowski klub zadebiutował na warszawskiej giełdzie NewConnect, czyli rynku dla rozwijających się spółek działających w nowych sektorach. Giełdowy debiut nie przyniósł spodziewanych zysków. Obecny prezes Dariusz Smagorowicz sam nie jest w stanie zapełnić pustej kasy klubu, nad którym dodatkowo wisi groźba nałożenia przez PZPN zakazu transferów za niespłacone długi. Sytuację ratuje więc miasto, które stopniowo zwiększa swe udziały wśród akcjonariuszy Ruchu. Rekordzistą pod względem skali miejskiego wsparcia jest Śląsk Wrocław. W 2014 r. w ramach promocji sportu wrocławscy włodarze przekazali na klub około 15 mln zł. Naturalnie budzi to duże kontrowersje wśród wrocławian. Tym bardziej że miejskie dotacje, zamiast pobudzić do rozwoju, spowodowały w Śląsku stagnację. Choć Wrocław to jedno z najbogatszych miast Polski, klub wciąż nie ma żadnego sponsora na koszulce, a według raportu Deloitte przychody Śląska w 2014 r. spadły aż o jedną trzecią.

Małopolscy dyktatorzy

Z Małopolski wywodzą się obecnie trzy ekstraklasowe zespoły: Wisła Kraków, Cracovia oraz Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Łączy je fakt, że wszystkie są w pełni zależne od swoich niezwykle zamożnych, ale też kapryśnych i nieznoszących sprzeciwu właścicieli. Władający Wisłą Kraków Bogusław Cupiał, do którego należy fabryka kabli Tele-Fonika, pod względem osiągnięć zostawia innych ligowych włodarzy daleko w tyle. Od przejęcia Białej Gwiazdy w 1998 r. zainwestował w nią ponad 100 mln zł. Zdobył 8 tytułów mistrzowskich, zaznaczył swoją obecność w Europie pamiętnymi meczami z Schalke 04 Gelsenkirchen, AC Parma czy FC Barcelona. Nigdy jednak nie osiągnął upragnionego celu – awansu do Ligi Mistrzów. Po ostatnim nieudanym podejściu do tych rozgrywek w 2011 r. strumień gotówki został przykręcony. Zespół okazał się nieprzygotowany do nowych, uboższych czasów. Jak wylicza Mateusz Miga w niedawno wydanej książce „Wisła Kraków. Sen o potędze”, jeszcze pod koniec 2013 r. dług klubu względem Tele-Foniki oraz innych instytucji wynosił prawie 125 mln zł. Nad fabryką kabli od kilku lat również gromadzą się czarne chmury. Coraz więcej instytucji naciska na właściciela, aby ostatecznie pozbył się kosztownej, sportowej zabawki. Po 17 tłustych latach w Wiśle znów panują bieda i niepewność jutra. Janusza Filipiaka od Bogusława Cupiała różni bardzo wiele. Pierwszy jest profesorem Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) i chętnie udziela się publicznie, drugi skończył technikum kolejowe i jest osobą bardzo skrytą. Łączą ich jednak pokaźny, kilkusetmilionowy majątek oraz miłość do futbolu i despotyzm w zarządzaniu swoimi klubami. Filipiak, właściciel firmy informatycznej Comarch oraz klubu Cracovia, zmienia trenerów równie chętnie jak w konkurencyjnej Wiśle. Z niejednym szkoleniowcem wchodził w polemiki dotyczące ustawienia drużyny, również na łamach mediów. Jednak dziś, po raz pierwszy od kilku dekad, Cracovia wydaje się silniejsza i stabilniejsza niż Wisła. Po bardzo udanej rundzie wiosennej zeszłego sezonu prof. Filipiak zapowiada walkę o kwalifikację do europejskich pucharów i hojne premie za zrealizowanie celu. Fenomenem na skalę europejską będzie w tym roku klub Termalica z położonej niedaleko Tarnowa wsi Nieciecza. W żadnych znaczących ligach naszego kontynentu nie ma zespołu z tak małej miejscowości. Lecz klub nawiązuje do całkiem powszechnego zjawiska w polskiej piłce sprzed kilku lat – drużyn z miasteczek stworzonych od podstaw przez właścicieli związanych z lokalną społecznością. Kiedyś ekstraklasowy futbol gościł w Pniewach, Wronkach, Grodzisku Wielkopolskim, a dziś w Niecieczy. Ojcem sukcesu jest Krzysztof Witkowski. Absolwent krakowskiej AGH stworzył od podstaw firmę Bruk-Bet, która wyrosła na jednego z największych w Europie producentów kostki brukowej.

Witkowski wciąż mocno identyfikuje się z lokalną społecznością. W Niecieczy utrzymuje m.in. szkołę i dom kultury oraz właśnie klub piłkarski. Jego zarządzaniem z powodzeniem zajmuje się żona – Danuta Witkowska. Wokół drużyny na razie utrzymuje się wręcz idylliczna atmosfera, kibicuje jej cała wieś, na czele z proboszczem, który nieraz dopasowywał porządek mszy do godzin meczów. Sam entuzjazm to jednak za mało na ekstraklasę. Do klubu ściągnięto więc kilku doświadczonych piłkarzy, a na stanowisko generalnego menedżera zatrudniono byłego reprezentanta Polski Marcina Baszczyńskiego.

Kopalniane kluby

W ekstraklasie są jeszcze dwa kluby, które w pewnym sensie są reliktami dawnej epoki w polskiej piłce, gdy sponsorowaniem zajmowały się zakłady przemysłowe. Dziś taki model funkcjonuje w utrzymywanym przez kombinat miedziowy Zagłębiu Lubin oraz Górniku Łęczna, który dotuje kopalnia węgla „Bogdanka”. Stały dopływ gotówki przez lata „demoralizował” oba zespoły. Piłkarze byli przepłacani (w Lubinie nawet przeciętni gracze otrzymywali pensje rzędu 80 tys. zł miesięcznie) i uwikłani w skandale korupcyjne. Dziś Zagłębie, po zmniejszeniu dotacji przez KGHM, wychodzi na prostą. Postawiono na szkolenie młodzieży, klub może pochwalić się jedną z najlepszych w Polsce futbolowych akademii z ośmioma pełnowymiarowymi boiskami. Z kolei w Łęcznej wciąż brakuje jasnej wizji rozwoju. W zespole dominują zagraniczni piłkarze, których jakość pozostawia wiele do życzenia. Znikomą rolę odgrywają wychowankowie. Kopalnia „Bogdanka”, rozczarowana strategią obraną przez prezesa Artura Kapelkę, poważnie rozważa zaprzestanie finansowania. W małej Łęcznej, gdzie nie sposób znaleźć innego inwestora, oznaczałoby to koniec ekstraklasowej piłki. Teoretycznie, biorąc pod uwagę potencjał finansowy i obrotność właścicieli poszczególnych klubów, łatwo stwierdzić, komu w tym sezonie będzie pisana walka o mistrzostwo, a komu o utrzymanie. Przewidywania te nieraz zweryfikuje ligowa rzeczywistość, która jest nieprzewidywalna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.