Drzewo męczenników

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 31/2015

publikacja 30.07.2015 00:15

Tego miejsca w Londynie nie odwiedzają turyści. A zasługuje ono ze wszech miar na pamięć i… modlitwę. Tyburn – przez kilka wieków stała tam szubienica, na której ginęli katoliccy męczennicy. Dziś trwa tu nieustanna adoracja.

Tryptyk przedstawiający wybranych męczenników. Góruje nad nimi londyńska szubienica Tyburn, na której zginęli Tryptyk przedstawiający wybranych męczenników. Góruje nad nimi londyńska szubienica Tyburn, na której zginęli
Lawrence OP /flickr

Czasem ogarnia mnie złość, że my, katolicy, nie znamy dobrze historii własnego Kościoła i dlatego nie potrafimy jej bronić. Częściowo to owoc coraz bardziej nachalnej medialnej propagandy, skutek przedziwnej niechęci zachodniej kultury do własnych korzeni, czyli do Kościoła. Część prawdy to pewnie i to, że my, katolicy, nie piszemy dobrych książek i nie kręcimy filmów promujących naszych bohaterów, nie bronimy się przed kłamliwymi informacjami. Poprawność polityczna każe wciąż przepraszać za kilka ciemniejszych kart historii Kościoła i zabrania mówić o tych jasnych, których jest nieporównywalnie więcej. Dość marudzenia, do rzeczy! Będąc kiedyś w Londynie, wybrałem się, by odnaleźć to miejsce. Trzeba wysiąść na stacji metra Marble Arch (nazwa pochodzi od brzydkiego marmurowego łuku triumfalnego, stojącego na północno-zachodnim rogu Hyde Parku). Nieopodal znajduje się słynny Speakers’ Corner, który dziś przyciąga raczej wariatów niż mówców. Szkoda czasu na tę wątpliwą atrakcję. Lepiej skierować swoje kroki wzdłuż Bayswater Road biegnącej brzegiem Hyde Parku. W rzędzie kamienic zauważymy dyskretnie wtopiony między budynki kościół i klasztor – Tyburn Convent. Od prawie stu lat żyją i modlą się tutaj benedyktynki od adoracji Najświętszego Serca Jezusa. To oaza ciszy, skupienia. Zawsze jest tu wystawiony Najświętszy Sakrament, przed którym dwie siostry trwają na adoracji. To sanktuarium angielskich męczenników, zamordowanych w latach 1533–1681 za wierność Kościołowi katolickiemu. Na potężnej trójkątnej „królewskiej” szubienicy, zwanej Tyburn (nazwa dawnej wioski) albo Drzewem Tyburn, ginęło wielu zwykłych przestępców. Zginęła także ponad setka katolików wiernych swojej wierze. Drzewo śmierci zamienili w drzewo życia. Mała okrągła płyta na wysepce dla pieszych na ruchliwym skrzyżowaniu przypomina dokładne położenie szubienicy.

Krwawa królowa Elżbieta

Protestancko-angielska propaganda utrwaliła historię Marii I Tudor jako „krwawej” katoliczki. Maria próbowała naprawić błąd swojego ojca Henryka VIII i przywrócić Anglikom Kościół skradziony im przez króla. Robiła to z pozycji władzy, dokładnie tak samo jak jej ojciec, posługując się przymusem. To prawda, że za jej krótkich, pięcioletnich rządów ginęli na stosie protestanci. Później wykorzystywano to propagandowo jako straszak przeciwko katolikom. Niestety, oficjalna historia milczy na temat o wiele bardziej krwawych, zakrojonych na większą skalę i nieporównanie dłuższych prześladowań, którym poddani byli katolicy od roku 1534, w którym Henryk VIII ogłosił siebie głową Kościoła Anglii (tzw. akt supremacji), aż do 1681 r. Król całkowicie zniszczył życie zakonne, które od wieków miało wspaniałą historię na Wyspach. Majątki zagarnął, a opornych zakonników mordował. Angielska pamięć historyczna utrwaliła tylko męczeństwo św. Tomasza Morusa, królewskiego kanclerza, który za wierność Kościołowi został ścięty w Tower. Ale Henryk i kolejni władcy angielscy mieli na sumieniu krew co najmniej 600 katolików, którzy nie wyrzekli się swej wiary. Najbardziej krwawa okazała się Elżbieta I. Gdy doszła do władzy po śmierci Marii, ponowiła akt supremacji. Każdy, kto odmawiał uznania tego aktu, był automatycznie oskarżony o zdradę stanu i skazywany na śmierć należną zdrajcom. A ta była wyjątkowo okrutna. Kara za zdradę obejmowała powieszenie, otwarcie wnętrzności i poćwiartowanie (ang. hanged, drawn and quartered).

Oszczędzę czytelnikom szczegółowego opisu tej wyjątkowo okrutnej śmierci. W taki sposób ginęli angielscy męczennicy, których dokładna liczba jest trudna do ustalenia. Władzy nie zależało na utrwalaniu ich pamięci. Wręcz przeciwnie, chcieli ich z niej wymazać. Wszystko, co miało związek z Rzymem, papieżem, katolicyzmem, było podejrzane i mogło stanowić podstawę do oskarżenia. Także pamięć o męczennikach (relikwie, świadectwa, pamiątki) była niebezpieczna i narażała na prześladowanie. Największą grupę umęczonych stanowili księża. Na szafot trafiali też ci, którzy w jakikolwiek sposób im pomagali. Duchowni działali w podziemiu. Ich historie są niesamowite. Ponieważ w Anglii nie było seminarium, udawali się na kontynent, aby studiować teologię. Po święceniach wracali w ukryciu do ojczyzny. Tam byli nieustannie tropieni przez wyspecjalizowanych śledczych. W niektórych domach budowano kryjówki dla księży (ang. priest hole), część z nich zachowała się do dziś. Męczennicy ginęli w różnych miejscach, ale najwięcej z nich skonało na londyńskiej szubienicy. Dlatego właśnie Tyburn stał się symbolem gehenny. Dopiero w XIX wieku, kiedy Kościół katolicki odzyskał w Anglii prawo do istnienia, zaczęto przywracać pamięć o angielskich męczennikach. Pierwszą ich grupę beatyfikował papież Leon XIII w 1886 r. Później, za papieża Piusa XI, dołączali do nich kolejni. Część z nich została kanonizowana, na czele z Tomaszem Morusem i bp. Janem Fischerem. Łącznie na ołtarz wyniesiono 125 osób jako reprezentację wszystkich katolików straconych w XVI i XVII wieku.

„Te Deum” za Wyrok Śmierci

Piękny rozdział tej historii zapisali angielscy jezuici. Jednym z najsłynniejszych był zamęczony na szubienicy Tyburn św. Edmund Campion (ur. 1540). Już jako piętnastolatek osiągnął pierwszy tytuł naukowy na Oksfordzie. Zamierzał zostać duchownym anglikańskim, ale studia i wieści o katolikach zamęczonych za wiarę skierowały go ku Kościołowi katolickiemu. Uciekł do Francji, gdzie w Douai podjął studia z teologii (powstało tam specjalne kolegium dla Anglików). Będąc w Rzymie, wstąpił do jezuitów, nowicjat odbył w Czechach. W końcu wrócił do Anglii, gdzie konspiracyjnie działał jako duszpasterz. Napisał dziełko „Dziesięć powodów”, w którym wykazywał, że Kościół anglikański to pomyłka. Udało mu się wykonać 400 kopii tej broszury, co rozwścieczyło prześladowców. Po roku go dopadli. Aresztowany, trafił do Tower, gdzie kuszono go nawet obietnicą objęcia arcybiskupstwa Canterbury. Gdy odmówił, poddano go torturom. Sędziemu skazującemu go na śmierć za zdradę Campion odpowiedział: „Potępiając nas, potępiacie wszystkich swoich przodków, wszystkich naszych dawnych biskupów i królów, wszystkich, którzy byli chwałą Anglii – wyspy świętych i najbardziej wiernego dziecka Stolicy Piotrowej”.

Potem wspólnie z pozostałymi duchownymi odśpiewali „Te Deum”. Campion zginął na Tyburn, mając 42 lata, razem z o. Aleksandrem Briantem i ks. Rudolfem Sherwinem. Według naocznych świadków postawa Campiona w czasie egzekucji przekonała do wiary katolickiej wiele osób. Wśród męczenników byli także świeccy. Kilka kobiet zginęło dlatego, że mimo zakazów wspierały duchownych w ich posłudze. Święta Małgorzata Ward, nazywana „perłą Tyburn”, zginęła, bo pomogła uwięzionemu kapłanowi zbiec z więzienia. Przeszmuglowała do jego celi sznur, który dopomógł w ucieczce. Przez osiem dni była torturowana w więzieniu – próbowano zmusić ją, by zdradziła kryjówkę księdza. Nie dała się złamać. Sądowi powiedziała, że cieszy się, że „pomogła wydostać się niewinnej owieczce z łap krwawych wilków”. Obiecywano jej wolność w zamian za udział w protestanckim nabożeństwie. Odmówiła. Została powieszona 30 sierpnia 1588 roku.

Tylko jeden biskup powiedział Królowi „nie”

Sporo Polaków mieszka dziś w Londynie i w Wielkiej Brytanii. Wierni chodzą na ogół do polskich parafii i często niewiele wiedzą o historii angielskiego katolicyzmu. Jesteśmy jednym Kościołem. Męczennicy z Tyburn to nasze wspólne dziedzictwo. Będąc w Londynie, w pobliżu Hayde Parku, warto odwiedzić to niezwykłe miejsce. Siostry chętnie opowiadają o jego historii. Ciekawostką jest fakt, że założycielka tego zgromadzenia, s. Marie-Adel Garnier, pochodzi z Francji. Założyła ona kontemplacyjne zgromadzenie w Paryżu na Montmartre (!), ale w 1901 r. została zmuszona przez francuskie prawo do przeniesienia się ze wspólnotą sióstr do Anglii. Osiadły w Tyburn. To dziś dom macierzysty sióstr nazywanych popularnie „siostrami z Tyburn”. W krypcie nad ołtarzem męczenników znajduje się symboliczna replika szubienicy z Tyburn. Zgromadzono tam wiele relikwii, pamiątek związanych z męczennikami. Oprowadzała mnie po tym miejscu młoda siostra Josephine, Angielka. Zatrzymałem się przed obrazami św. Tomasza Morusa i św. Jana Fischera. Historię Morusa znam, zapytałem więc o Fischera. „Był jedynym biskupem, który miał odwagę przeciwstawić się Henrykowi VIII” – utkwiło mi w pamięci zdanie siostry. „Pozostali poddali się woli króla”. We wrześniu 2010 r. Anglię odwiedził papież Benedykt XVI. Była to pierwsza oficjalna wizyta papieża od czasów reformacji (wizyta Jana Pawła w 1982 r. była traktowana jako nieoficjalna podróż duszpasterska). Jednym z jej motywów była beatyfikacja kard. Henry’ego Newmana, który podobnie jak Campion trzy wieki wcześniej zrozumiał w Oksfordzie, że Kościół katolicki jest autentycznym Kościołem Chrystusa. Newman za swoją konwersję nie został stracony, musiał jedynie opuścić uniwersytet. Benedykt XVI podczas spotkania z młodzieżą w Hyde Parku (paręset metrów od Tyburn) kapitalnie połączył Newmana, angielskich męczenników i dzisiejszą sytuację. „Życie Newmana uczy nas, że umiłowanie prawdy, uczciwości intelektualnej i prawdziwego nawrócenia jest kosztowne. Prawdy, która nas wyzwala, nie można zatrzymywać dla siebie; wzywa ona do świadectwa, prosi, aby jej wysłuchać, a w ostateczności jej moc przekonywania płynie z niej samej, a nie z ludzkiej wymowy lub argumentów, w których może być sformułowana. Niedaleko stąd, w Tyburn, wielu naszych braci i sióstr oddało życie za wiarę; świadectwo ich wierności aż do końca było znacznie mocniejsze niż natchnione słowa, które tak wielu z nich wypowiedziało, zanim wszystko oddali Panu”. I nawiązanie do współczesności: „W naszych czasach ceną, jaką trzeba zapłacić za wierność Ewangelii, nie jest już powieszenie, otwarcie wnętrzności i poćwiartowanie. Często wiąże się ona jednak z odrzuceniem, wyśmianiem czy sparodiowaniem. Mimo wszystko Kościół nie może uchylać się od zadania głoszenia Chrystusa i Jego Ewangelii jako prawdy zbawczej, źródła naszego ostatecznego osobistego szczęścia oraz jako podstawy sprawiedliwego i humanitarnego społeczeństwa”. Nawet jeśli nigdy nie odwiedzimy klasztoru Tyburn, warto, by ta nazwa brzmiała dla nas, katolików, jako powód do dumy i zarazem wciąż akualna lekcja: „Umiłowanie prawdy ma swoją cenę”. Wiedzą o tym ci, których dziś mordują islamscy bojownicy. Nie łudźmy się – na Zachodzie cena wierności prawdzie idzie cały czas w górę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.