Granice otwartych granic

Jacek Dziedzina

|

GN 30/2015

publikacja 23.07.2015 00:15

Nikt nie sprawdzał wyznania polskich uchodźców w Iranie w czasie II wojny światowej – mówią zwolennicy otwarcia drzwi wszystkim imigrantom z Bliskiego Wschodu i Afryki: zarówno chrześcijanom, jak i muzułmanom. Czy Polska powinna mieć prawo wyboru tylko jednej grupy uchodźców?

Zacznijmy od tego, że powyższe porównanie nie jest zbyt trafne: Irańczycy przyjmowali Polaków, którzy stanowili przecież w miarę jednolitą grupę narodowościową i religijną. Nie musieli też obawiać się, że w tej grupie mogą znajdować się, choćby nieliczni, bojówkarze terrorystycznej organizacji, która wydała wojnę cywilizacji islamu. Albo tacy, którzy w przyszłości mogliby stanowić potencjalne zaplecze dla radykałów. Można by powiedzieć: wiedzieli, kogo wpuszczają. Dlatego to „niesprawdzanie wyznania” Polaków przez Irańczyków w odniesieniu do dzisiejszej dyskusji o imigracji brzmi trochę naiwnie.
Od dłuższego czasu w Unii Europejskiej trwa spór o to, w jaki sposób kraje członkowskie powinny podzielić się odpowiedzialnością za napływających masowo imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Początkowo Komisja Europejska chciała narzucić państwom obowiązkowe kwoty, w zależności od wielkości, liczby ludności i PKB. Według tego projektu do Polski miałoby trafić 2659 imigrantów, przejętych od Włoch i Grecji, oraz 962 uchodźców z obozów spoza UE. Takim sztywnym liczbom sprzeciwiały się jednak zarówno Polska, jak i Słowacja, Węgry, kraje bałtyckie i kilka innych. Ostatecznie postanowiono, że każdy kraj dobrowolnie określi, ilu imigrantów chce przyjąć. Polski rząd zaoferował przyznanie prawa do pobytu dla 2 tys. osób. I tutaj zaczyna się kolejna dyskusja: czy mamy prawo wybrać sobie imigrantów tylko spośród prześladowanych chrześcijan?


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.