Jednomandatowy taniec w maskach

Piotr Semka

|

GN 27/2015

publikacja 02.07.2015 00:15

Najważniejsze podczas wrześniowego referendum będą pytania o stosunek do jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) i do finansowania z budżetu państwa partii politycznych. Jak poradzą sobie z nimi główni gracze polskiej polityki?

Paweł Kukiz zachwycił się JOW-ami i zaraził tą fascynacją dziesiątki tysięcy swoich wyborców Paweł Kukiz zachwycił się JOW-ami i zaraził tą fascynacją dziesiątki tysięcy swoich wyborców
Tomasz Gzell / PAP

Oprócz ruchu Pawła Kukiza, który wyrósł i zdobył popularność zarówno dzięki postulatowi wprowadzenia JOW-ów, jak i niechęci do dotowania partii, pozostali liderzy partyjni mają z tym swoistym sondażem społecznym wyłącznie kłopoty. Ten polityczny kłopot to wynik nerwowego ruchu prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Nerwowy ruch

Po przegranej w pierwszej turze wyborów prezydenckich – najwyraźniej po nocy gwałtownych narad – Komorowski postanowił za pomocą referendum zareagować na zaskakująco dobry wynik Pawła Kukiza – 20,8 proc. głosów. Już w powyborczy poniedziałek 12 maja zapowiedział swoją nową inicjatywę. Gospodarz Belwederu zakładał, że zapowiedź referendum skłoni wyborców Kukiza do poparcia go w drugiej turze. Platforma, najwyraźniej zaskoczona inicjatywą głowy państwa, nie miała wyboru i szybko przeprowadziła ten pomysł przez senat. Mimo to Komorowski przegrał. W tej sytuacji wielu zaczęło sugerować, by prezydent nie podpisywał postanowienia o referendum. Bronisław Komorowski nie chciał jednak stracić twarzy i dokument podpisał. To, co przed pierwszą turą wyborów uznawano za egzotyczny pomysł egzotycznego kandydata, nagle stało się osią politycznego sporu na najbliższe dwa i pół miesiąca.

JOW-y jak bumerang

Najbardziej znanym pionierem idei jednomandatowych okręgów wyborczych był prof. Jerzy Przystawa (1939–2012), fizyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, w latach 80. działacz podziemnej „Solidarności Walczącej”. W 1990 r. został wybrany do Rady Miasta Wrocławia z listy Wrocławskiego Klubu Politycznego „Wolni i Solidarni”. W 1994 r. ponownie uzyskał mandat – tym razem z listy Komitetu Wyborczego „Przeciw Układom”. W 1992 r. zdobył sławę na prawicy jako jeden z demaskatorów tzw. afery FOZZ, a w 1997 r. wraz z Romualdem Lazarowiczem i Mirosławem Dakowskim wydał manifest „Jednomandatowo! Ordynacja wyborcza dla Polski”.

W tamtych czasach wszechmocy SLD JOW-y wydawały się drogą do przełamania oligarchizacji polityki przez postkomunistów. Potem hasła JOW-ów były reakcją na rosnący centralizm w polskich partiach, nie wyłączając PIS. „Jednomandatowcy” wytykali coraz częstsze kierowanie do okręgów wyborczych tzw. spadochroniarzy, czyli polityków niepochodzących z danego regionu. Krytykowali też sztywny, układany w warszawskich centralach partii wygląd lokalnych list, często w oderwaniu od wiedzy o danym regionie i jego specyfice. Wskazywano też, że JOW-y są typowe dla demokracji anglosaskich, państw o wysokiej kulturze politycznej. Ruch „jednomandatowców” rozwijał się jednak na marginesie obozu antyokragłostołowego. Prawo i Sprawiedliwość, partia, która od początku nowego wieku zaczęła dominować na prawicy, nie zgadzała się z twierdzeniem, że wprowadzenie JOW-ów cudownie odmieni polską scenę polityczną.

W 2011 r. centrum krystalizacji nowej fali poparcia dla JOW-ów stał się ruch Bezpartyjni i Samorządowcy”, który w wyborach do sejmiku Dolnego Śląska zdołał wprowadzić Pawła Kukiza. Były rockman z dość neofickim zapałem zachwycił się JOW-ami i zaraził tą fascynacją dziesiątki tysięcy swoich wyborców. Pierwsze zderzenie w tej sprawie na prawicy miało jednak miejsce w czasie debaty telewizyjnej kandydatów prezydenckich. Janusz Korwin-Mikke, niekojarzony dotąd z krytyką idei JOW-ów, nagle zaatakował Kukiza, wskazując, że proponowany przezeń system wzmacnia dominację dwóch wielkich partii. Jako dowód wskazał Wielką Brytanię i założył się z Kukizem, że „antysystemowa” Brytyjska Partia Narodowa Zjednoczonego Królestwa nie wejdzie do Izby gmin. Ten przykry dla Kukiza incydent nie wpłynął jednak na dobry wynik byłego rockmana w pierwszej turze. A pomysł referendum stał się dla niego politycznym podarkiem z nieba. Na krótką metę dwie główne partie uchyliły się od sporu o JOW-y. Duda zapowiedział gotowość do dyskusji na ten temat, ale nie poparł tego postulatu. A PO, byle tylko dopiec PiS-owi, nagle zaczęła przypominać, że JOW-y były starym postulatem tej partii w pierwszych latach jej istnienia. Ale była to dobra mina do złej gry. Obie partie nie chcą JOW-ów, ale boją się zrazić wyborców Kukiza.

Co zrobić z tym fantem?

PiS i PO mają powody, by sądzić, że w razie sukcesu zwolenników Kukiza i przekroczenia wymaganej 50-procentowej frekwencji, referendum może dać nowej formacji spory rozpęd. Sam Kukiz już umiejętnie głosi, że kampania pro-jowowska będzie rozgrywką ze starymi partiami i debiutem nowej Polski „oburzonych”.

Popierający Kukiza prezydent Legnicy Robert Raczyński już reklamuje JOW-y jako gwarancję, że ludzie wybierać będą „polityków z dołu”, skupionych na problemach regionu. Przeciwnicy JOW-ów odrzucają takie myślenie jako naiwność. Wskazują, że wyborcy dokonują wyboru nie tylko z racji interesów lokalnych, ale i z powodu emocji i idei. Zarzucają kukizowcom gorzki paradoks – JOW-y nie tylko nie odświeżą sceny politycznej, ale ją dodatkowo zabetonują. Jednak hasło „JOW jako triumf lokalności” podoba się ludziom w „Polsce powiatowej”. Nie lubiąc domniemanej zmowy PO i PiS, chłoną oni słowa Kukiza, że czas zastąpić politykierów entuzjastami lokalności.

Są jednak w PiS zwolennicy kompromisu między partią Jarosława Kaczyńskiego a Kukizem. Niektórzy zaliczają do tej grupy prezydenta Andrzeja Dudę. Wskazują oni, że można wypracować kompromis. Wzorem może być system z RFN, gdzie ok. 40 proc. miejsc w Bundestagu jest wybieranych w okręgach jednomandatowych. „Skoro tak duża grupa obywateli poparła Kukiza – trzeba sprawdzić, jak JOW-y działają w praktyce” – mówią ugodowcy.

Prezydencki pasztet

Politycy PO nie powiedzą tego głośno, ale po cichu nie kryją irytacji na prezydenta za wepchnięcie ich w niewygodny spór o wybory jednomandatowe. Skoro ogłosili, że JOW-y to odwieczny postulat Platformy, będą teraz musieli w kampanii referendalnej popierać ten pomysł, choć raczej będą robić to bez porywu serca. Nikt nie chce zrazić do siebie młodego elektoratu. Jeszcze bardziej kłopotliwa jest dla PO i PiS kwestia dotacji dla partii. I znów platformersi po cichu przyznają, że system dopłat im służy, ale nie mogą tego powiedzieć głośno. Nic dziwnego, od lat kreowali wizerunek PiS jako wampira wysysającego budżet. Natomiast w kwestii dotacji dla partii PiS jest twarde jak skała. Wskazuje, i słusznie, że tylko dotacje pozwoliły im przetrwać osiem lat ataków ze strony rządów PO. Jarosław Kaczyński podkreśla, że bez dotacji w centralach partyjnych pojawią się, jak w latach 90., szemrani biznesmeni, proponujący wpłaty, ale za konkretne ułatwienia dla swoich interesów.

Kukiza taka wizja nie obchodzi. Pokolenie jego wyborców wyrosło w latach sporu PO–PiS, który jawił się im jako pojedynek dwóch beneficjentów oderwanego od życia politycznego układu. W jednym z programów telewizyjnych Kukiz postawił nawet tezę, że telewizyjne ostre debaty na linii PiS–PO to komedie, po których ich „aktorzy zgodnie idą na wódkę, kpiąc z naiwności widzów traktujących je serio”. To bardzo infantylna wizja. Konflikty z lat 2005–2014 na linii Jarosław Kaczyński–Donald Tusk nie były inscenizacją, ale poważnym sporem o kształt polityki Polski. Ale nowe pokolenie patrzy na to inaczej.

Czy Kukiz powtórzy sukces z 11 maja i nie tylko zdobędzie masowe poparcie dla JOW-ów i likwidacji finansowania partii, ale też uzyska wymaganą frekwencję, aby referendum zostało uznane za ważne? Sondaż IBRIS z 21 czerwca wskazuje na silne poparcie dla Kukiza (21 proc.), ale przy wciąż silnej pozycji PiS (28 proc. ) i PO (26 proc.). Jednak do 6 września jeszcze sporo czasu. Kukiz może utrzymać falę entuzjazmu wokół swojej osoby lub potknąć się na konstruowaniu swego ruchu.

PO i PiS stają wobec niełatwej decyzji – skłaniać swoich zwolenników do masowego udziału w referendum czy też po cichu wysłać przekaz: „Lepiej na głosowanie nie iść i nie budować Kukizowi wymaganego quorum”.

I tak źle, i tak niedobrze. A Paweł Kukiz staje wobec niewiarygodnej szansy. Czy ją wykorzysta?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.