Ale średniowiecze!

Jacek Dziedzina

|

GN 24/2015

publikacja 11.06.2015 00:15

W wielu sprawach nie dorastamy do poziomu ludzi żyjących w średniowieczu – mówi historyk o. Tomasz Gałuszka OP w rozmowie z Jackiem Dziedziną

o. dr Tomasz Gałuszka OP ur. w 1978 r., dyrektor Dominikańskiego Instytutu Historycznego, sekretarz naukowy Międzynarodowej Komisji Historii i Studiów  nad Chrześcijaństwem (Polska Akademia Umiejętności), adiunkt w Katedrze Historii Średniowiecza Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. o. dr Tomasz Gałuszka OP ur. w 1978 r., dyrektor Dominikańskiego Instytutu Historycznego, sekretarz naukowy Międzynarodowej Komisji Historii i Studiów nad Chrześcijaństwem (Polska Akademia Umiejętności), adiunkt w Katedrze Historii Średniowiecza Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.
roman koszowski /foto gość

Jacek Dziedzina: Te witraże, łuki, posadzka, ta akustyka, nastrój, muzyka... ależ tu u Was średniowiecze!

O. Tomasz Gałuszka OP: A tu solidny mur z XIV wieku...

I to wszystko z tej „zacofanej” epoki... Skąd ta ciągła moda na przykładanie „ciemnym średniowieczem” swoim przeciwnikom ideowym, politycznym? Oświecenie, które zrobiło złą reklamę „wiekom średnim”, to już daleka przeszłość.

To sięga jeszcze dalej. Pierwszą osobą był już Francesco Petrarka w XIV wieku. W listach do Jana Colonny, dominikanina, pisał, że kiedy czyta starożytne teksty, to czuje, że dotąd obracał się wśród jakiejś ciemnoty, żył w ciemnych wiekach. I kolejni wielcy pisarze, wpatrzeni w Petrarkę, tylko to powtarzali i dokładali swój kamyczek do tej ciemnej budowli.

W każdym stereotypie jest jakieś ziarno prawdy – może Petrarka, człowiek epoki, wiedział, co mówi?

Wyobraźmy sobie średniowiecze jako rodziców, którzy bardzo dbali o własne dzieci. Byli wyczuleni na właściwe wychowanie, na normy, na dyscyplinę, może często za mocną, ale to byli rodzice, którzy przewidywali różne rzeczy, a zatem nie pozwalali swoim dzieciom na wszystko. I nagle przychodzi moment, w którym dzieci widzą, że nie potrzebują już rodziców. Co więcej, nagle zaczynają patrzeć na swoich rodziców jak na zacofanych dziadków. Tacy zbuntowani młodzieńcy, którzy pojawiają się w XIV czy XV wieku, odcinają się całkowicie od rodziców.

Dzieciństwo bywa różne, czasami rzeczywiście ciemne i nieciekawe, a może być po prostu pewnym etapem dojrzewania. Pytanie, jakim „dzieciństwem” było średniowiecze?

To przede wszystkim epoka dojrzałych i świadomych swojej roli rodziców, którzy czasem może za bardzo dbają o swoje dzieci.

Kto pełnił rolę tych rodziców? Kościół? Władza?

Całe społeczeństwo. Dzisiaj żyjemy w rzeczywistości bardzo silnego rozdziału polityki, władzy, Kościoła, religii, wiary. W średniowieczu coś takiego nie istniało, wszystko było ściśle ze sobą połączone. Ta rodzina, wspólnota, to jedno ciało, które miało dwa ramiona: świeckie i duchowne. I w tej rodzinie mogli się tłuc, mogli się nawet zabijać, jak na Skałce w Krakowie w XI wieku, ale generalnie była to jedna rodzina. Natomiast ten rozdział, że nagle powstają dwie rodziny, które nawet zaczynają ze sobą walczyć, to jest wiek XVIII, a zwłaszcza XIX.

Akurat zerwanie sojuszu tronu z ołtarzem, praktyką mianowania biskupa przez króla i odwrotnie, okazało się chyba błogosławieństwem dla chrześcijaństwa.

W średniowieczu ludzie też mieli świadomość autonomii władzy duchownej i świeckiej, dwóch odrębnych elementów, współistniejących jednak, tworzących jedną wspólnotę, w której każdy ma swoją rolę. Rozdzielenie i przeciwstawienie ich sobie ma swoje konsekwencje. Przykład: modlitwa – rozdzielenie tych sfer nagle doprowadziło do absurdalnych sytuacji, że dla Pana Boga bardzo ściśle rezerwuje się czas modlitwy w niedzielę od 12.00 do 12.45. Poza tym jest smutna rzeczywistość, która sprawia, że życie duchowe stało się czymś nadzwyczajnym, niecodziennym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.