Matka księży

Agata Puścikowska

|

GN 21/2015

publikacja 21.05.2015 00:15

Dobre to były chłopaki. A ja krótko trzymałam. Chyba wyszli na ludzi?

Pani Jadwiga wie doskonale: nie wszystkie matki Pan Bóg wybiera, by rodziły księży. Ją wybrał trzy razy Pani Jadwiga wie doskonale: nie wszystkie matki Pan Bóg wybiera, by rodziły księży. Ją wybrał trzy razy
jakub szymczuk /foto gość

Niewielki domek w małej miejscowości na granicach diecezji. Tu jeszcze warszawsko-praska. Może z kilometr dalej zaczyna się diecezja łomżyńska. Pani Jadwiga Połomska codziennie rano siada na rower i jedzie do pracy na plebanię parafii św. Wojciecha w Wyszkowie. Trzeba zrobić śniadanie dla księży, potem zakupy, przygotować obiad. Jest i czas na chwilę rozmowy, gdy któryś z księży wpadnie do kuchni. Pani Jadzia trochę dla nich jak dobra ciocia. A trochę jak... matka. Przecież o własnych, urodzonych, też by tak dbała. A synowie? Rzadko ich teraz widuje. Oni wciąż w pracy. Wciąż w biegu. Wciąż na służbie. Pierwszy w parafii w Józefowie, drugi w Śródborowie, trzeci w Zielonce. Pani Jadwiga jest mamą trzech synów. Trzech młodych kapłanów. Znajomi czasem żartują, że pani Jadwiga to… małe seminarium prowadzi.

Rodzinnie

Był koniec lat 70. XX wieku. Jadwiga wyszła za mąż młodo i z miłości. Andrzej – dobry mąż. Pracowity, opiekuńczy. Szybko urodził się im pierwszy syn, Tomasz. Jadwiga miała 21 lat. – Wszystko poświęciłam. Zawsze musiało być wysprzątane, dziecko zadbane, obiad ugotowany na stole – wspomina. – 17 lat z dziećmi w domu byłam. I nie żałuję. A mały Tomek chorowity był, delikatny i... wybredny. Tylko kaszę i serki by jadł. Matka, gdy był jeszcze bardzo malutki, żeby kasza świeża była, po kilka razy dziennie mleko od krowy przynosiła. Świeże porcje kaszy gotowała. Aż się ojciec Jadwigi, a dziadek Tomasza denerwował, że „krowy tym dojeniem ciągłym zepsuje”. – Śliczny był chłopiec, prawda? – pani Jadwiga pokazuje rodzinne zdjęcia. – Taki rezolutny, ale i uparty! Chyba od zawsze wiedział, czego chce. Po 7 latach urodził się Przemek. – Do rodziców jeździłam z nim PKS-em. Zawsze w autobusie tłumaczyłam synowi, że gdy dojedziemy, pójdziemy dalej na piechotę. Zgadzał się, a po wyjściu od razu chciał na ręce. Brałam i niosłam – śmieje się pani Jadwiga. Po dwóch latach kolejna ciąża. Może dziewczynka będzie? Jednak Pan Bóg trzecim synem pobłogosławił. Urodził się Piotrek. Jaki był? – Też był dobry. Ja miałam wszystkie dobre dzieci.

Codzienność

A chłopaki, jak to chłopaki. Rozbrykane, głośne momentami. Trzeba było reguł domowego życia i dyscypliny pilnować. – Ten najstarszy to wiadomo, najmocniej przypilnowany. Zawsze siedziałam z Tomkiem i lekcje sprawdzałam, odpytywałam. Syn dużo czytał. I… bardzo brzydko pisał. Ze starszego brata przykład brali młodsi. Przemek bardzo był poukładany od dziecka. Piotrek 5 lat miał, jak umiał pisać i czytać. – Ale tak szczerze powiem, to były inne czasy. Chyba jakoś łatwiej rodzicom było. Teraz rodzice sobie, dzieci sobie, nie ma posłuchu i nauczenia pracy. Ja swoich do pracy goniłam, jak i mnie ojciec gonił. Mówił, że dzieci to trzeba „kochać i cochać”. Trzymać krótko. Ojca kochałam bardzo. A synowie moi? Uczyłam uczciwości, pracowitości. Może i za surowa byłam, ale przecież na ludzi wyszli. Prawda? Szkoła, dom, dbanie o męża i dzieci. Spokojne życie rodzinne. Wszystko zmieniło się nagle, gdy jeszcze dzieci były niepełnoletnie. Zmarł mąż Andrzej. Siedział na stołeczku w kuchni, rozmawiali. I tak się nagle, a cicho osunął. Lekarze próbowali reanimacji. Bezskutecznie. Rozległy zawał. Jadwiga została sama z trójką dzieci. Pomagali doraźnie brat i wspaniała babcia ojca, Marianna. Ale zaczęły się ciężkie czasy. Głos pani Jadwigi drży. – Czasem się zastanawiam, jak ja to wszystko zniosłam. Te remonty i jak związać koniec z końcem. Jak dałam radę? Piąta rano i rowerem do pracy. 5 kilometrów. Mróz nie mróz, śnieg nie śnieg. Praca ciężka, fizyczna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.