O tym, jak (rodzinna) równość do bacówki zawitała. I nie wywieje jej nawet halny.
Bacówka w Brzegach to atrakcja turystyczna. Bacę Janinę często odwiedzają wycieczki
Roman Koszowski
Pod bacówką w Brzegach kwiatki w doniczce kwitną, kolorowe firaneczki w oknie i na malutkim stole obrus w góralski deseń. Na progu siedzi baca Janina Rzepka i w tempie ekspresowym robi na sześciu drutach jedną góralską skarpetkę. – Coś trzeba robić, nie siedzieć po próznicy. Zaraz drugi udoj, klagać będę. A teraz chwila spokoju, to i skarpetki robię.
Dzień bacy
W watrze ledwie tli się ogień, więc dym jeszcze nie tak gryzący. Obok, w drugim pomieszczeniu, w rosole siedzą oscypki z porannego udoju. Wyciągają sól. Zaraz się je przeniesie do watry, do uwędzenia. – Wujek świerku przyniesie, podrzuci do ognia. Wędzimy przeważnie na świerku. Liściaste się nie nadają, bo gorycz dają i sery potem gorzkie – tłumaczy baca Janina. Z naręczem drewna wchodzi wujek.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.