Szaleństwo w kokpicie

GN 14/2015

publikacja 02.04.2015 00:15

Alpejską katastrofę paradoksalnie ułatwiły 
przepisy mające służyć bezpieczeństwu pasażerów. Twórcy zabezpieczeń nie przewidzieli bowiem jednego: że zagrożenie może znajdować się od początku lotu wewnątrz kokpitu.


Minuta ciszy dzień po katastrofie była szczególnie przejmująca w siedzibie linii lotniczych Lufthansa i Germanwings Minuta ciszy dzień po katastrofie była szczególnie przejmująca w siedzibie linii lotniczych Lufthansa i Germanwings
FEDERICO GAMBARINI /EPA/pap

Mężczyzna puka lekko do drzwi i nie ma odpowiedzi. Następnie silniej uderza w drzwi i dalej nie ma żadnej odpowiedzi. Odpowiedź nigdy nie nadchodzi – relacjonuje jeden ze śledczych prowadzących sprawę katastrofy samolotu linii Germanwings. Przebieg tych zdarzeń poznaliśmy już po dwóch dniach od koszmarnego wypadku, do którego doszło 24 marca we francuskich Alpach. A jednak pytania o prawdziwą przyczynę tej tragedii długo jeszcze będą się mnożyć. Bo jak racjonalnie wytłumaczyć fakt, że ktoś, kto sam chce się zabić, rozbija w tym celu samolot ze 149 innymi osobami na pokładzie?


Szok i niedowierzanie 


Takie uczucia towarzyszyły pierwszym informacjom płynącym z prokuratury w Marsylii. Oto bowiem okazało się, że to najprawdopodobniej drugi pilot celowo rozbił samolot o zbocze góry. Kapitan próbował mu w tym przeszkodzić, ale nie udało mu się sforsować drzwi kokpitu. 
Nagrania z czarnej skrzynki airbusa dowodzą, że lot z Barcelony do Düsseldorfu początkowo odbywał się całkiem spokojnie i nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii. Obaj piloci spokojnie rozmawiali ze sobą na temat lądowania na lotnisku docelowym. Doświadczony kapitan przywitał się z przejmującą samolot francuską kontrolą naziemną, po czym wyszedł z kokpitu – najpewniej do toalety. Od tego momentu zaczyna się cały dramat. Starania pierwszego pilota, by ponownie dostać się do środka, okazują się bezskuteczne. Wystukiwanie cyfrowego kodu, coraz silniejsze pukanie do drzwi, wreszcie próby ich wyważenia – nie przynoszą rezultatu. Drugi pilot, „żółtodziób”, który na wszystkich maszynach wylatał łącznie zaledwie 600 godzin, nie reaguje także na głosy z wieży kontroli ani na sygnały ostrzegawcze aparatury samolotu, choć na nagraniach cały czas słychać jego wyraźny, miarowy oddech. Co więcej, mężczyzna świadomie obniża wysokość samolotu. 
Krzyki pasażerów pojawiają się dopiero w ostatnich minutach, można więc przypuszczać, że z grozy całego zdarzenia zdali sobie oni sprawę stosunkowo późno. Ich śmierć musiała nastąpić natychmiastowo – samolot uderzył bowiem w podłoże z prędkością 700 km/h. Stało się to na wysokości 1820 m n.p.m., w okolicach miejscowości Méolans-Revel.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.