Zgoda i odpowiedzialność

Andrzej Nowak

|

GN 13/2015

Podstawą strategii pełzającej wojny domowej, którą Platforma i jej prezydent realizują w Polsce od lat, jest strach.

 Zgoda i odpowiedzialność

Rząd PO i PSL wybrał w końcu 2007 roku politykę zgody z Władimirem Putinem. Zgody za wszelką cenę. Najpierw tą ceną była wewnętrzna wojna wypowiedziana prezydentowi Rzeczypospolitej Lechowi Kaczyńskiemu, który reprezentował mniej naiwną wobec gospodarza Kremla politykę. Ta pełna nienawiści wojna z własnym prezydentem osłabiała wewnętrznie Polskę, pomagała rozgrywać ją tak, jak chciała Moskwa. W ten sposób doszło do czegoś wcześniej niewyobrażalnego: do rozdzielenia wizyt premiera i prezydenta związanych z 70. rocznicą zbrodni katyńskiej – wydarzenia, którego pamięć powinna jednoczyć wszystkich Polaków. Prezydent zginął razem z 95 innymi obywatelami Rzeczypospolitej. Premier został wkrótce potem przez zbliżony do Kremla portal Gazieta.ru obdarzony zaszczytnym mianem: „nasz człowiek w Warszawie”.

Premier odpowiedział w TVN, że dla niego to Władimir Putin jest „naszym człowiekiem w Moskwie”. Z inicjatywy prezydenta Komorowskiego zbudowaliśmy wtedy pomnik niedoszłym zdobywcom Warszawy z Armii Czerwonej z roku 1920. Przypominając niedawno te i kilka innych „drobiazgów” z dorobku polityki wschodniej ekipy Komorowski–Tusk–TVN–PSL, wywołałem irytację jeszcze jednego istotnego podmiotu tej polityki: „Gazety Wyborczej”. Pewien redaktor tej gazety, sam akurat mało entuzjastycznie nastawiony do proputinowskiego zwrotu swojej redakcji z lat 2008–2014, wyraził oburzenie moim apelem, by odsunąć, w najbliższych wyborach winnych tej fatalnej w skutkach polityki od władzy, skoro sami nie potrafią przyznać się do błędu i zejść z politycznej sceny. „Innej Polski niż III RP” chce redaktor „Gazety”. I podsumowuje swoje wywody: „W piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej marzy mi się pokaz mądrości polskich polityków. Jarosław Kaczyński bierze udział w odsłonięciu kamienia węgielnego pod pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.

W Pałacu Prezydenckim odbywa się wspólne spotkanie rodzin ofiar, zaś liderzy partii politycznych występują z apelem do Rosji, by wrak jak najszybciej oddała Polsce. Prędko nie odda, lecz politycy pokażą, że Polska to dumne i rozumne państwo” (M. Czech, Marzenie w rocznicę smoleńską, „Gazeta Wyborcza”, 20 III 2015). Możemy więc potwierdzić swoją dumę, tylko głosując na Bronisława Komorowskiego, a potem na partię Ewy Kopacz i Radosława Sikorskiego. Kto ośmiela się podnieść rękę – z wyborczą kartką! – przeciw ojcom (chrzestnym) założycielom III RP, z otoczonym szogunami po kursach z GRU prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele, ten jest sługusem Putina? Skoro Putin chce nas podzielić, to musimy się skupić wokół naszego prezydenta, naszej pani premier, naszego „cesarza Europy”? Taki swoisty szantaż wyłącznej alternatywy stosuje publicysta „Wyborczej”. To nie jest dobry argument.

Z kilku powodów. Po pierwsze, dlaczego to rozum miałby nam zakazać wyciągania wniosków z popełnionych przez polityków fundamentalnych błędów? W demokracji najprostszym sposobem na to jest właśnie odsunięcie ich wyborczą kartką od możliwości popełniania następnych, równie groźnych w skutkach. Po drugie, jak duma nasza miałaby się wyrazić w akceptacji dla największego pohańbienia godności Polski jako państwa i doczesnych szczątków jej obywateli? Za to przecież ponoszą odpowiedzialność ci, którzy w reakcji na poniewieranie ciałami dwóch prezydentów (przypomnijmy – zamienione w Moskwie zwłoki prezydenta Kaczorowskiego), bezczeszczenie legendy „Solidarności” Anny Walentynowicz czy ograbienie zwłok wiceministra kultury Tomasza Merty zdobyli się ustami swego rzecznika, pana Grasia, tylko na wygłoszone po rosyjsku przeprosiny w stosunku do… grabieżców? Dlaczego mamy o tym zapomnieć?

W imię dumy? Skoro redakcja „Wyborczej” przywołuje groźbę podziału Rzeczypospolitej na dwa zwalczające się na śmierć i życie obozy, groźbę naturalnie wykorzystywaną przez Putinowską politykę, to dlaczego nie powinniśmy przypomnieć także, jak osoba numer dwa w państwie, marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski, szydził ze strzałów oddanych przez rosyjskie bojówki na granicy z Gruzją w kierunku osoby numer jeden w państwie polskim, prezydenta Kaczyńskiego („Jaki prezydent, taki zamach”)? Wtedy ów podział nie był groźny? Odpowiedzmy jasno: i wtedy był groźny, i teraz jest. Ma rację publicysta „Wyborczej”, kiedy zwraca uwagę na ten problem. Nie możemy odwracać od niego oczu, kiedy urzędujący prezydent jako hasło swojej kampanii wyborczej wybrał na jej ostatniej prostej wezwanie do wojny domowej właśnie: wojny między „Polską racjonalną” (którą on oczywiście reprezentuje) i „Polską radykalną” (jego przeciwnicy)? Pan prezydent ogłosił: „Polska radykalna to Polska osamotniona na europejskich peryferiach. Polska racjonalna to Polska bezpieczna w sercu zjednoczonej Europy”. Niestety, to propagandowe zaklinanie rzeczywistości nie zasłoni jej skutecznie.

Jak długo posłowie rządzącej partii nie mogą zdobyć się na rozrachunek z własnymi błędami i gotowi są wzywać do wojny ze współobywatelami, którzy mogą ich odwołać w demokratycznych wyborach, tak długo nie jesteśmy w sercu Europy, tylko na jej cywilizacyjnej peryferii. Podstawą najgłębszą tej strategii pełzającej wojny domowej, którą Platforma i jej prezydent realizują w Polsce od lat, jest strach. Własny strach przed odpowiedzialnością i strach, który starają się rozbudzić w milionach Polaków: nie wybierzecie nas, będzie prawdziwa wojna. Niestety, jesteśmy w rzeczywistości na peryferii Europy, i to tej peryferii, o którą upomina się otwarcie i brutalnie „nasz człowiek w Moskwie”. Nie zmienimy tego i nie obronimy się, jeśli wybierzemy znów tych, którzy nas do tego położenia zepchnęli. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.