Trędowaty jak my

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 07/2015

Nieco irytująca bywa ta lakoniczność Ewangelii św. Marka. Opis uzdrowienia zamknięty w trzech krótkich zdaniach. Chcielibyśmy więcej szczegółów, emocji, a dostajemy tylko samą esencję – to, co najważniejsze.

ks. Tomasz Jaklewicz ks. Tomasz Jaklewicz

Ale może jest tak po to, byśmy łatwiej odnaleźli się sami w tej scenie ze swoją historią życia, uczuciami, przeżyciami, dramatami. Bo chodzi przecież o to, że to ja jestem trędowaty. Czyli często nie czuję się dobrze w swojej skórze. Z wielu powodów. Fobie, kompleksy, lęki, urazy, wstyd… Wszystko, co mnie odcina od innych, izoluje od wspólnoty, sprawia, że czuję się gorszy, niekochany, odrzucony, samotny. Są takie momenty, kiedy wyraźnie widzimy, że tylko Jezus może nas uratować. Pozostaje nam tylko upaść na kolana i wołać: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”.

„Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony”. Zauważmy, że Jezus nie boi się dotknąć trędowatego. Jakby się nie bał zarażenia. Jednak w końcu zaraził się wszystkimi naszymi chorobami – grzechem, śmiercią. Na krzyżu Jezus wyglądał jak trędowaty. Ale tam ostatecznie pokonał nasze „choroby”. Wytworzył zbawcze przeciwciała.

Trzy razy pojawia się czasownik „oczyszczenie”. Greckie słowo katharsis (oczyszczenie) ma długą świecką historię. Arystoteles uważał, że rolę oczyszczającą pełni sztuka, uwalniając jej odbiorcę od balastu zbędnych emocji. Ewangelia pokazuje, że to spotkanie z Jezusem ma charakter katharsis – jest oczyszczeniem duszy z brudu. Najbardziej doświadczamy tego w spowiedzi, choć nie tylko. Każdy sakrament jest momentem, w którym Jezus wyciąga rękę w naszą stronę i wypowiada leczące słowo. Dotyka także naszej ciemnej strony, naszego „trądu”. Jego miłość nigdy nie brzydzi się nami. Choć wyglądamy nieraz paskudnie.

To zrozumiałe, że Jezus każe iść trędowatemu do kapłana. Zadaniem kapłanów było ocenianie, czy trędowaty może wrócić do wspólnoty. Dlaczego jednak Pan tak surowo zabronił uzdrowionemu, aby nikomu nic nie mówił? Zauważmy odwrócenie roli. Trędowaty, opowiadając wszystkim, co zaszło, spowodował, że „Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych”. Czyli przyczynił się w jakimś sensie do izolacji Jezusa. Przedtem trędowaty nie mógł wejść do miasta. Jezus biorąc na siebie nasz los, ciężar naszych win, płaci za nie wysoką cenę – płaci swoim życiem. Ostatecznie najbardziej odcięty od wspólnoty zostanie na krzyżu. To cena Jego „sławy”.

Patrząc na Pana, uczymy się miłości. Nasza miłość do człowieka nie ma tak wielkiej leczącej mocy. Trochę jednak jej ma. Wokół nas nie brakuje „trędowatych”. Czy nasze serce jest na tyle wrażliwe, że potrafimy wyciągnąć w ich stronę rękę? Nasze gesty i słowa płynące z miłości mają moc oczyszczającą. Mogą przywrócić ich do wspólnoty, pomóc uwierzyć im w siebie. Czy istnieje niebezpieczeństwo zarażenia się? Owszem. W miłości jest zawsze ryzyko. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.