„Osierocone” wnuki

Marcin Wiatr

|

Tragedia Górnośląska

publikacja 25.01.2015 00:00

W Sośnicy, dzielnicy Gliwic, w której się urodziłem i gdzie dorastałem, na każdego, kto miał dziadka i nim się chwalił, patrzyło się z niedowierzaniem i nieskrywaną zazdrością. O własnych dziadkach w ogóle lepiej było nie wspominać.


Jedno z nielicznych zdjęć przed­stawiających Górno­ślązaków w obozie pracy na Wschodzie Jedno z nielicznych zdjęć przed­stawiających Górno­ślązaków w obozie pracy na Wschodzie
Krzysztof Świderski

Wiadomo, albo walczyli w mundurach Wehrmachtu, albo z jakichś tajemniczych powodów po prostu ich zabrakło. W szkole szybko się okazało, że byłem jednym z tych nielicznych śląskich dzieci Sośnicy, które w ogóle miały choć jednego dziadka. Wówczas nie potrafiłem sobie wyjaśnić tego fenomenu. Owszem, jakimś wyjaśnienem była okrutna wojna, która pochłonęła miliony istnień ludzkich. Ale tu chodziło o jakąś szczególnie dużą, skumulowaną skalę tego dziwnego zjawiska „osieroconych” wnuków. Wśród nas, chłopaków dorastających pod koniec lat 80., istniał jakiś niewypowiedziany pakt wspólnego doświadczenia, o którym się milczało. 
Dopiero później, już po 1989 roku, padło owo słowo „deportacja”. Deportacje kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Górnego Śląska do pracy przymusowej w Związku Sowieckim w 1945 r. to jedna z największych XX-wiecznych tragedii, które dotknęły ten region. Z końcem stycznia 1945 r., gdy Armia Czerwona dotarła na Górny Śląsk, jednostki NKWD rozpoczęły „czyszczenie tyłów”, wyłapując osoby podejrzane, przy czym wystarczyło samo ich rzeczywiste bądź tylko domniemane niemieckie pochodzenie. Internowani nie musieli wykazywać się jakąkolwiek polityczną przewiną, bowiem kierowano się sowiecką dyrektywą o zmobilizowaniu obywateli Rzeszy Niemieckiej w wieku od 17 do 50 lat do pracy przymusowej. Akcje prowadzono zarówno w tej części Górnego Śląska, która od 1922 do 1939 r. należała do Rzeczypospolitej, jak i – w jeszcze większym wymiarze – tej, która przed wojną znajdowała się w granicach Rzeszy. A tak było z moją rodzinną Sośnicą. Aresztowania, które dotknęły także byłych powstańców śląskich i ich potomków uznanych za Niemców, trwały do maja. Schwytanych osadzano w obozach przejściowych, m.in. w Bytomiu, Gliwicach czy Łabędach, i przez wiele tygodni transportowano, na ogół w fatalnych warunkach, w głąb Związku Sowieckiego. 
Ta podróż okazywała się jedynie przedsionkiem piekła czekającego ok. 50 000 deportowanych Górnoślązaków, których osadzono w obozach pracy znajdujących się na terenie Zagłębia Donieckiego czy też na obszarze sowieckiej Białorusi i Kazachstanu. Powrócił z nich najwyżej co dziesiąty. 


Bolesne rany i wielkie milczenie


Ta tragedia pozostawiła po sobie bolesne rany w górnośląskiej społeczności. Pamięć o niej, mimo zakazu ze strony władz komunistycznych, pielęgnowana była wśród rodzin wywiezionych. Choć akurat mojemu pokoleniu, wyrostkom, którzy w szkole tej historii poznać nie mogli, rodzice nie chcieli jej zbyt wcześnie powierzać. Aż do 1989 r. temat wywózek nieobecny był także w mediach, w prasie, w opracowaniach naukowych. Przez dekady nie był to zatem element pamięci wspólnej, nawet w wymiarze regionalnym. Zresztą i dziś nie jest łatwo o jego obecność. Przykładem choćby podręczniki szkolne do historii. Jeśli w ogóle, to najczęściej wspomina się w nich o demontażu obiektów przemysłowych: „Na okupowanych terenach Armia Czerwona konfiskowała i rabowała dzieła sztuki oraz całe linie technologiczne niemieckich fabryk. Dotknęło to również wiele przyznanych Polsce miast, z których Rosjanie wywozili np. kable, parowozy, maszyny, a nawet tramwaje i trakcję elektryczną“ (Jan Wróbel „Odnaleźć przeszłość...”, podręcznik dla liceum ogólnokształcącego, Warszawa 2003, s. 303). 
To, że oprócz kabli, trakcji elektrycznych czy też całych zakładów przemysłowych z terenów Górnego Śląska Sowieci wywozili również ludzi skazanych na niewolniczą pracę w kopalniach czy przemyśle, jest rzadkim wątkiem narracyjnym, przy czym w tych najnowszych podręcznikach w ogóle go brakuje. Jeśli już się pojawia, to raczej na zasadzie niejasnych aluzji – często nie pada nawet nazwa regionu. Także na mapkach ilustrujących nowe powojenne granice oraz „transfer ludności” w Europie Środkowo-Wschodniej próżno szukać na terenach Górnego Śląska graficznych strzałek wskazujących na wschód... 


Efekt wyobcowania


A jednak te dramatyczne wydarzenia przetrwały w rodzinnej pamięci, a upadek systemu komunistycznego umożliwił publiczne wyartykułowanie krzywdy, jaka spotkała dziesiątki tysięcy Górnoślązaków i ich rodziny. Cóż, że z mojej szkolnej klasy, a także spośród podwórkowych, futbolowych przyjaźni nie ostał się niemal nikt, kto mógłby doświadczyć tego publicznego „zadośćuczynienia”. Większość moich rówieśników pod koniec lat 80. wyjechała z Sośnicy do zachodnich Niemiec. Do dziś nie opuszcza mnie myśl, że to nie tylko polityka dyskryminacji komunistycznego reżimu wobec Górnoślązaków czy też marzenie o lepszych perspektywach życia w RFN skłoniły tak wielu miejscowych do emigracji. Na decyzji tych późniejszych pokoleń Górnoślązaków, a więc rodziców wielu moich przyjaciół, którzy niemal z dnia na dzień zniknęli z krajobrazu mego sośnicowickiego dzieciństwa, zaważyła w nie mniejszym stopniu przemilczana kwestia deportacji ich bliskich na Wschód. A także skala publicznego zakłamania. Tak, mam nawet pewność, że deportacje dziadków moich górnośląskich rówieśników naruszyły ich więzi ze społecznością, która nie tylko nie zapobiegła tragedii, ale nierzadko czerpała z niej korzyści. To było doświadczenie totalnego osamotnienia – także w pamięci społecznej – i to ono zaciążyło na stosunku miejscowej ludności nie tylko do władzy komunistycznej, ale przede wszystkim do tej odmiany górnośląskiej polskości, która przecież także dla górnośląskich Niemców nie była zupełnie obcym elementem ich kulturowego krajobrazu. 
Tragiczne dla tych ludzi było także i to, iż o pamięć o powojennych deportacjach Górnoślązaków na Wschód nie upominali się przez całe dekady sami Niemcy. Zachodnioniemieckie organizacje ziomkowskie, które z tragicznego losu niemieckich wypędzonych ze Śląska czy Pomorza uczyniły niemal jedyny sens swego trwania, nie wysuwały wobec byłego ZSRR pretensji z powodu losu Górnoślązaków skazanych na pracę przymusową w Donbasie czy na Kaukazie. Także wobec dzisiejszej Rosji pozostają one w tej kwestii równie wstrzemięźliwe. Zresztą tematyka deportacji pozostaje dziś, 25 lat po upadku muru berlińskiego, na marginesie dociekań niemieckich historyków czy autorów podręczników szkolnych. Mamy, co prawda, zakończony publikacją polsko-niemiecki projekt badawczy „Internowania – deportacje – produktywizacja”, w którym przedstawiciele katowickiego IPN wraz naukowcami z Instytutu Badań nad Europą Wschodnią i Południową z Ratyzbony przestudiowali okoliczności wywózek mieszkańców Górnego Śląska do niewolniczej pracy w ZSRR oraz ich pobyt w obozach na Wschodzie w latach 1945–1956. Ale to raczej wyjątek potwierdzający regułę, acz wymowny i wart podkreślenia. Gorzej z popularyzacją tej wiedzy. 
Nie dziwi zatem, że jeśli chodzi o niemieckich uczniów i studentów, eksperci nie mają złudzeń: przeciętny niemiecki uczeń to analfabeta, jeśli chodzi nie tylko o wiedzę na temat Górnego Śląska, ale i Polski w ogóle. Prof. Jörg-Dieter Gauger w wydanej w 2008 r. książce „Niemcy i Polacy na lekcjach historii…” stwierdza, iż cechą charakterystyczną dla współczesnych podręczników w Niemczech – dodajmy, że nie tylko tutaj – jest maksymalna redukcja tekstu, a nawet swego rodzaju „infantylizacja treści”, zatem coraz mniej miejsca pozostaje na tematy o bardziej złożonej materii. Kilka lat temu Instytut Allensbacha przeprowadził pod tym kątem badania. Efekt? „Osoby poniżej 30. roku życia nie wiedzą dziś o Śląsku […] zasadniczo więcej niż o krajach afrykańskich”. Niemieckie podręczniki starają się raczej odpowiedzieć na aktualne wyzwania stojące przed niemieckim społeczeństwem o wielokulturowych korzeniach. W miejsce wałkowanego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych osadnictwa na Wschodzie obecnie pojawiły się zagadnienia kultury islamu… Niestety, niemieckie podręczniki wciąż jeszcze nie odkryły Europy Środkowo-Wschodniej, a tym bardziej jej regionów. Nawet tych, gdzie elementy niemieckiego dziedzictwa kulturowego są obecne do dziś. 
Tymczasem w Polsce powoli zmieniają się pejzaż i waga pamięci regionalnej. Cieszy więc fakt, iż oto prezydent RP Bronisław Komorowski zdecydował się objąć honorowym patronatem zaplanowaną w lutym 2015 r. uroczystość otwarcia Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku. Centrum powstaje w Radzionkowie, niegdyś pogranicznej miejscowości dawnego województwa śląskiego, gdzie doszło do masowych zatrzymań i wywózek na Wschód. To ważny sygnał i potrzebny symbol na mapie polityki historycznej. Niemniej istotne wydaje się podjęcie publicznej debaty nad tym, na ile historyczne doświadczenia regionalnych społeczności w Polsce – w tym wielu dzisiejszych mieszkańców Górnego Śląska – winny znaleźć odzwierciedlenie np. w działaniach o szerszej perspektywie i długofalowej skali, jakimi jest bez wątpienia polityka edukacyjna. 


Kwestia wiarygodności


Mówiąc wprost – na ile i w jakiej skali powinniśmy „zregionalizować” podręczniki szkolne? Co prawda to nie jest tak, że polskie podręczniki po 1989 r. w ogóle nie odnotowały specyfiki Górnego Śląska. Ale wciąż w narracjach dominuje perspektywa narodowa i związana z nią ocena danych zjawisk czy wydarzeń. Owa inność Górnego Śląska, odmienność jego doświadczeń historycznych w polskiej szkole nadal pozostaje czymś obcym. Właściwie nie ma w Polsce ani jednego podręcznika, który przedstawiałby ten złożony region i jego specyficzne dzieje, wciąż natomiast dominuje perspektywa interpretacyjna, zawężająca ocenę wydarzeń i ludzkich wyborów. Tymczasem szczególnie intrygujące są te zjawiska, o których szkolne podręczniki milczą. Bowiem to one – obok publicystyki – są bodaj najdokładniejszym sejsmografem wskazującym znaczenie danych wydarzeń historycznych. To, które tematy i w jaki sposób są podejmowane, mówi nam wiele o znaczeniu, jakie danym zjawiskom przypisuje opinia publiczna. 
Na ile więc, zapytajmy raz jeszcze, powinniśmy „zregionalizować“ podręczniki szkolne? Także po to, by pokazać, że historyczna refleksja i działania na rzecz pamięci o takich dramatach jak deportacja Górnoślązaków do pracy przymusowej w 1945 r. są autentyczne i nie skończą się jedynie laurkowym wydarzeniem w postaci otwarcia kolejnego muzeum czy centrum dokumentacyjnego. To pytanie wciąż jeszcze pozostaje bez odpowiedzi, ale warto je zadać publicznie, choćby z okazji zbliżającej się 70. rocznicy deportacji Górnoślązaków do ZSRR. Narracje podręcznikowe w przypadku regionów o tak złożonej historii są jak wysoko postawiona poprzeczka, ale tę kiedyś trzeba wreszcie przeskoczyć.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.