On urodził się święty

publikacja 03.11.2014 10:10

Mija rok od dnia, w którym pożegnaliśmy naszego synka. Wciąż jednak mam wrażenie, że on jest gdzieś wśród nas, wciąż słyszę jego imię w Słowie Bożym, wciąż pada ono z ust naszych dzieci.

On urodził się święty

11 listopada 2013r. - Dzień, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Dzień, na który Pan przygotowywał mnie i mojego męża przez długi czas.

Diagnoza lekarska po wykonaniu badania USG - brak akcji serca, pani dziecko nie żyje, trzeba jak najszybciej udać się do szpitala. To brzmiało jak wyrok, widziałam łzy i bezradność w oczach lekarza. Mówił mi kilka miesięcy wcześniej, że jestem jego szczególną pacjentką, ponieważ jego żona też oczekuje dziecka i mamy ten sam termin porodu. W mojej głowie kołatało się tysiące pytań - DLACZEGO, przecież za półtora tygodnia miałam wyznaczony termin porodu?! Lekarze zapewniali, że dziecko jest zdrowe i rozwija się bardzo dobrze!

DLACZEGO?! Jak powiem o tym mężowi? Jak zareagują dzieci, modliły się tak długo o szczęśliwe rozwiązanie. Marysia setki razy pytała, czy będzie mogła nosić Dawidka na rękach, czy będzie mogła mu zmienić pieluszkę…

Po tych pytaniach przyszedł OSKARŻYCIEL-SZATAN, który atakował mnie bezlitośnie, próbując wszelkimi sposobami wykorzystać swoje 5 minut. Chciał koniecznie udowodnić mi, że to moja wina, że Dawidek nie żyje, że mogłam temu zapobiec, albo mój mąż.

Zaczęłam się modlić, chciałam być koniecznie sama, słyszałam tylko za ścianą głośny szloch mojego męża.

Modlitwa nie dawała ukojenia, czekałam w samotności na kolejny jego krok. Zaczął dzwonić. Najpierw do księdza, prezbitera naszej wspólnoty, potem do katechistów i braci. W przeciągu godziny byli już w naszym domu. Modliliśmy się wspólnie Jutrznią, wtedy po raz pierwszy mój mąż otworzył Biblię i wtedy też, Bóg rozpoczął z nami swój dialog:

Ewangelia wg. św. Mateusza 5,1-12

Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was.
Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami.

To słowo było dla nas jak opatrunek na broczącą krwią ranę. Otrzymałam od księdza namaszczenie chorych i wyruszyliśmy z modlitwą na ustach w drogę do szpitala, w moją drogę na Golgotę, na krzyż. W szpitalu lekarze potwierdzili diagnozę, choć obydwoje troszkę liczyliśmy na cud. Po wstępnych konsultacjach, znając naszą otwartość na życie, znając moją skomplikowaną przeszłość z porodami, zaproponowali poród naturalny, pytając jednocześnie, czy dam radę psychicznie poprzez to przejść i czy zdaję sobie sprawę z ryzyka, które temu towarzyszy. Byłam po dwóch cesarskich cięciach w niedługich odstępach czasu, a więc istniało duże ryzyko, że macica może ulec pęknięciu podczas porodu, co w następstwie może spowodować krwotok wewnętrzny a w rezultacie śmierć.

Zaczynałam pomału, krok po kroku widzieć, że to nie lekarze, ani też mój mąż, ani nawet ja sama nie decyduję o tym, że to dzieło prowadzi sam Bóg. Zgodziłam się, przyjmując ryzyko na siebie. Termin rozpoczęcia wywołania porodu wyznaczono na dzień następny. Pan w swojej miłości pozwolił mi wrócić do domu, żeby porozmawiać z dziećmi, żeby przyjąć Jego Wolę w spokoju. Ten wieczór spędziliśmy również na modlitwie, po raz kolejny mój mąż otwiera Biblię, powtarza się słowo, to samo, które otworzył na porannej modlitwie. Dla nas to potwierdzenie, że Bóg jest w naszym cierpieniu z nami, że daje nam odczuć swoją obecność.

12 listopada 2013 r. Dzień, w którym Bóg przeze mnie, człowieka tchórzliwego, małej wiary, pokazał swoją moc. Po wstępnych rozmowach z lekarzami i położnymi rozpoczęła się faza wywołania porodu. Wtedy bardzo chciałam rzucić to wszystko i uciec, jedyne, co wtedy trzymało mnie przy życiu, to modlitwa i świadomość, że tak wielu ludzi modli się za mnie i za mojego męża i to Słowo, które Bóg wciąż posyłał w psalmach, poprzez otwieranie Biblii, w tajemnicach różańcowych. Każdą chwilę, kiedy oczekiwaliśmy na przyjście lekarza czy położnej, poświęcaliśmy na modlitwę. Widziałam, jak Pan nad tym czuwał, nikt nam nigdy nie przeszkodził ani nie przerwał modlitwy. Lekarze wchodzili zawsze w momencie, kiedy z naszych ust padało słowo AMEN.

Skurcze wzmagały się, ale do porodu było jeszcze daleko. Pan działał przeze mnie i we mnie. Nie miałam pojęcia, że ta moc jest tak widoczna. Personel szpitala, w którym odbył się poród, widział to bardzo mocno. Wciąż przychodziły do mnie położne oraz pielęgniarki i opowiadały mi historie swojego życia, swoje smutki, zranienia. Płakały i patrzyły na mnie z nadzieją, że im pomogę, że rozwiążę ich problemy. A ja, pomimo bólu i zmęczenia, mówiłam im o Chrystusie, czułam, że to nie ja mówiłam, ale działający we mnie Chrystus.

I tak nadeszła noc, ostatnia noc, w której nosiłam Dawidka w swoim łonie. Bezsenna noc pełna pytań, co przyniesie kolejny dzień...

13 listopada 2013 r. Dzień, w którym Słowo Boga stało się Ciałem. Lekarze po długim konsylium podjęli kolejne kroki. Przebito mi pęcherz płodowy, w przeciągu 2 godzin skurcze stały się bardzo bolesne, a szyjka macicy zaczęła się pomału otwierać.

W międzyczasie bracia z mojej wspólnoty organizowali wieczorną Eucharystię w przyszpitalnej kaplicy.

Przygotowania przebiegały bez najmniejszych problemów, tak jakby Pan to wszytko już wcześniej zaplanował. W głębi duszy bardzo chciałam uczestniczyć w tej Eucharystii, ale patrząc na to po ludzku, raczej nie miałam szans. Pan jednak i tym razem mnie zaskoczył...

Skurcze nasilały się, a ja byłam coraz słabsza. Pytałam wciąż Boga, jak długo jeszcze? Kiedy nadejdzie ten moment rozwiązania? Wtedy za namową Marleny, siostry z mojej wspólnoty, która jak matka trwała przy mnie, dodając odwagi, otworzyłam Pismo sama, a Pan czekał już na ten moment, żeby odpowiedzieć na moje pytania:

Księga Kapłańska 26,1-13

„Nie będziecie sobie czynili bożków, nie będziecie sobie stawiali posągów ani stel. Nie będziecie umieszczać w waszym kraju kamieni rzeźbionych, aby im oddawać pokłon, bo Ja jestem Pan, Bóg wasz. Strzec będziecie moich szabatów, czcić będziecie mój święty przybytek. Ja jestem Pan! Jeżeli będziecie postępować według moich ustaw i będziecie strzec przykazań moich i wprowadzać je w życie, dam wam deszcz w swoim czasie, ziemia będzie przynosić plony, drzewo polne wyda owoc, młocka przeciągnie się u was aż do winobrania, winobranie aż do siewu, będziecie jedli chleb do sytości, będziecie mieszkać bezpiecznie w swoim kraju. Krajowi udzielę pokoju, tak, że będziecie się udawali na spoczynek bez obawy. Dzikie zwierzęta znikną z kraju. Miecz nie będzie przechodził przez wasz kraj. Będziecie ścigać nieprzyjaciół, a oni upadną od miecza przed wami, tak, że pięciu waszych będzie ścigać całą setkę, a setka waszych - dziesięć tysięcy [nieprzyjaciół]. Wasi wrogowie upadną od miecza przed wami. Zwrócę się ku wam, dam wam płodność, rozmnożę was, umocnię moje przymierze z wami. Będziecie jedli [zboże] z dawnych zapasów, a kiedy przyjdą nowe zbiory, usuniecie dawne [zapasy]. Umieszczę wśród was mój przybytek i nie będę się wami brzydził. Będę chodził wśród was, będę waszym Bogiem, a wy będziecie moim ludem. Ja jestem Pan, Bóg wasz, który wyprowadził was z ziemi egipskiej, abyście przestali być ich niewolnikami. Ja rozbiłem drągi waszego jarzma i dałem wam możność chodzenia z podniesioną głową.”

To była dla mnie zapowiedź nadejścia łask, które Pan przygotował dla mnie i dla mojej rodziny po wypełnieniu Jego Woli.

Kiedy bóle wzmagały się, kiedy narastało zmęczenie, kiedy poczułam, że więcej nie dam rady, Pan podsunął myśl, aby każdy przychodzący ból ofiarować w intencji konkretnych osób. I tak się stało, imiona osób przychodziły do głowy bez najmniejszego zastanowienia, widziałam, że to Chrystus podaje mi je gotowe, jak na tacy. I wciąż dodawał odwagi, jeszcze trochę, jeszcze chwilkę, dasz radę i kolejny skurcz, kolejna osoba...

I kiedy zaczęłam wołać „Panie już nie mogę, pomóż, nie dam rady więcej!”, w tej samej chwili do sali weszła położna, przedstawiając kolejny krok, który miał ostatecznie doprowadzić do rozwiązania, krok, który wiązał się z dużym ryzykiem, ale był jedynym oprócz cesarskiego cięcia wyjściem w tej sytuacji. Zgodziłam się i po raz pierwszy dotarła do mnie świadomość, że mogę umrzeć. Jak nigdy dotąd nie bałam się, doświadczyłam tak głęboko komunii z Chrystusem, że już nic nie było w stanie mnie przestraszyć, ani śmierć, ani ból, ani cierpienie...

Lekarz-anestezjolog po trzech nieudanych próbach, wprowadził mi przez kręgosłup znieczulenie domiejscowe. Podłączono mnie pod kroplówkę, która wzmocniła skurcze, przez co szyjka macicy zaczęła się w bardzo szybkim czasie otwierać. Poród nabrał niebywałego tempa, w przeciągu 1 godz. szyjka macicy otworzyła się z 3 na 8 cm. Położne, czuwające przy porodzie, były przerażone, bały się że dojdzie do pęknięcia macicy, wciąż przykręcały kroplówkę, ale akcja porodowa nie zatrzymywała się i czułam w głębi serca, że ich starania o spowolnienie porodu są zbyteczne, tu wypełniała się Wola Boga.

A na drugim piętrze Szpitala Uniwersyteckiego w Eppendorf moje dzieci, mój prezbiter, Wspólnota Neokatechumenalna, katechiści, mamy kolegów mojego syna i moja przyszła pomoc domowa, sprawowali, piękną uroczystą Eucharystię, w której bardzo chciałam uczestniczyć i Pan to wiedział...

Dawid przyszedł na świat o godz. 20:54 w trakcie trwania Eucharystii. Wyglądał pięknie, nie zaszły żadne zmiany, które normalnie po śmierci zachodzą u człowieka, na co też przygotowywały mnie położne. Kiedy go zobaczyły, uznały, że to cud. Dawid wyglądał jak żywe, tyle, że śpiące dzieciątko.

Dla mnie to był znak, że on urodził się święty. Pan posłał go do naszej rodziny jako znak, jako świadectwo, że Chrystus zmartwychwstał dla nas samych i dla wszystkich ludzi.

Po narodzinach Dawidka w moim sercu pojawiła się ogromna radość i pokój, a przede wszystkim świadomość, że tu wypełniła się Wola Boga. W duszy poczułam ogromną potrzebę uczestnictwa w Eucharystii, ale i o to Pan się zatroszczył. Położne ubrały Dawida w białe szatki i ułożyły w pięknym, wiklinowym koszu. Zaraz pomyśleliśmy wraz z moim mężem, że nasz synek to biblijny Mojżesz, który swoim przyjściem wyprowadził nas z niewoli grzechu.

I nadszedł ten moment, perfekcyjny plan Boży sięgnął zenitu. Wraz z moim mężem i naszym Aniołkiem, w towarzystwie dwóch położnych, udaliśmy się do szpitalnej kaplicy, aby z braćmi naszej wspólnoty przeżywać Eucharystię. Tę chwilę jest mi trudno opisać, weszliśmy w momencie rozdawania Komunii świętej, nic nie było w stanie sprawić mi większej radości. Tak opisał tę sytuację jeden z katechistów: Na tą chwilę otworzyło się niebo nad tym miastem.

I ja miałam takie wrażenie....

Widziałam, jak Pan poprzez to wydarzenie, poprzez moją rodzinę i poprzez tego Anioła, którego posłał, przyciągał rzesze ludzi, aby im pokazać, że jest Bogiem żywym, że to, co po ludzku jest wielką tragedią, z Duchem Świętym może być łaską. Ludzie patrzyli na nas i pytali: skąd pochodzi ta siła? Jak to możliwe, że w oczach tej kobiety, która straciła dziecko, widać radość i spokój, a jej twarz promienieje?

Na kilka dni przed pogrzebem, Dawid w maleńkiej, śnieżno-białej trumience gościł w naszym domu, w swoim domu. To był błogosławiony czas dla naszych dzieci, one traktowały go jak członka rodziny. Przychodziły rano do salonu, głaskały trumienkę na znak powitania, rozmawiały z nim i klękały do modlitwy.

W niedzielę, w ostatni dzień obecności Dawida w naszym domu, sprawowaliśmy wspólnie z naszymi sąsiadami, kolegami męża z pracy, mamami z przedszkola, naszym prezbiterem oraz braćmi ze wspólnoty, liturgię. To było również dzieło Chrystusa. Ta odwaga i mądrość, którą nam dawał, kiedy głosiliśmy im kerygmat. To On mówił przez nas, a my byliśmy narzędziem w Jego ręku.

Chcę na koniec przytoczyć w tym świadectwie pewien fakt, który uzmysłowi wam, że Chrystus jest Bogiem żywym, że walczy z determinacją o każdą zagubioną duszę.

Maja, kobieta, która odpowiedziała na moje ogłoszenie w sprawie pracy w naszym domu w charakterze pomocy domowej, uczestniczyła w Eucharystii w szpitalu wraz ze swym mężem. Jej małżeństwo było wtedy w głębokim kryzysie. Na dzień przed tą Eucharystią, na którą została zaproszona przez mojego męża, miała sen. W tym śnie spotkała swoją nieżyjącą już babcię. Jak mówiła, babcia ją wychowywała i zawsze miała z nią głęboką więź. Babcia poprosiła ją, aby koniecznie wraz z mężem poszła do kościoła. Ona po przebudzeniu nie bardzo ten sen rozumiała, ale po kilku godzinach zadzwonił do niej mój mąż z zaproszeniem na Eucharystię i wtedy ona już wiedziała, co chciała jej przekazać nieżyjąca babcia. Była na Eucharystii ze swoim mężem. Kilka dni później, siedząc z nami przy stole, powiedziała: Dziękuję wam za to przeżycie, ono uratowało moje małżeństwo. Ja wiem, że to było Boże Miłosierdzie i Moc Chrystusa.

Mija rok od dnia, w którym pożegnaliśmy naszego synka. Wciąż jednak mam wrażenie, że on jest gdzieś wśród nas, wciąż słyszę jego imię w Słowie Bożym, wciąż pada ono z ust naszych dzieci. Szczególnie często słyszę je z ust naszej najmłodszej, 2,5-letniej córeczki Faustynki, która po pogrzebie Dawida budziła się i każdego rana próbowała na swój sposób opowiedzieć nam swój sen. Niewiele mogliśmy zrozumieć, ale bardzo często w jej wypowiedziach padało imię Dawid. Te jej senne zwierzenia trwały około 2 tygodni. Jestem przekonana, że ten chłopczyk odwiedzał swoją siostrzyczkę w snach.

Panie, dziękuję Tobie, że przez to bardzo mocne wydarzenie pokazałeś mi Swoją bezgraniczną miłość do mnie, grzesznika, że po tylu latach bycia w Kościele, wreszcie uwierzyłam, że Ty mnie kochasz taką, jaką jestem, że nic ode mnie nie oczekujesz, że nie stawiasz mi żadnych warunków, że dajesz mi wolność wyboru. Przez to wydarzenie doświadczyłam, że pełnienie Woli Bożej jest słodkie, a Twoje brzemię lekkie.

Panie, dziękuje Ci za każdą chwilę z tych 39 tygodni, które spędziłam z moim synkiem. To był nasz czas, to był czas błogosławiony. Wtedy jeszcze, podczas ciąży, myślałam, że wreszcie jestem w pełni dojrzałą matką, bo nasz kontakt był wyjątkowy, silny i bardzo świadomy. Nie wiedziałam wtedy, że to był jedyny czas, który został nam podarowany przez Ciebie Panie.

Dziękuję...

Agnieszka Fedowska