Szlachetni i zapomniani

ks. Marek Dziewiecki

publikacja 18.10.2014 19:50

Duszpasterstwo małżonków w kryzysie nie może być organizowane w taki sposób, by ci, którzy - mimo kryzysu - trwają w wierności małżeńskiej, nie tylko byli opuszczeni przez małżonka, lecz również czuli się zapomniani przez Kościół.

Szlachetni i zapomniani Józef Wolny /Foto Gość

Pierwszy tydzień obrad Nadzwyczajnego Synodu Biskupów oraz pierwsza wersja pisemnego podsumowania prac synodalnych wprowadziły niepokój wśród wielu katolików. Niewielka grupka – jak się później okazało – uczestników Synodu z pomocą laickich mediów usiłowało sprawić wrażenie, że Synod gotów jest zmienić naukę Jezusa o nierozerwalnym małżeństwie i że największą troską Kościoła jest wspieranie osób żyjących w związkach cudzołożnych lub homoseksualnych.

Od początku byłem całkowicie spokojny o to, że Kościół nigdy nie zmieni Jezusowego nauczania o tym, że małżonków, których Bóg złączył, człowiek nie ma prawa rozdzielać. Drugi tydzień obrad synodalnych potwierdził tę moją pewność. Ogromna większość biskupów stanowczo i publicznie oznajmiła, że nie zagłosuje za przyjęciem dokumentu końcowego, jeśli będzie w nim cokolwiek niezgodnego z Ewangelią.

O wiele bardziej zaniepokoił mnie ten drugi, duszpasterski aspekt dyskusji synodalnych. Niepokojący i bolesny jest zwłaszcza fakt, że ci uczestnicy synodu, którzy głośno wyrażali wielką troskę o los małżonków rozwiedzionych, żyjących obecnie w związkach cudzołożnych, nie wyrażali żadnej troski o los małżonków opuszczonych, którzy są wierni złożonej przed Bogiem przysiędze, trwają w czystości i czekają na powrót małżonka, który odszedł i zdradził. Niepokojący jest również fakt, że ci uczestnicy Synodu, którzy troszczą się o małżonków łamiących przysięgę i krzywdzących swoich bliskich, nie wyrażają podobnej troski o los skrzywdzonych dzieci, które są największymi ofiarami kryzysu rodziny.

Jezus najpierw troszczył się o krzywdzonych, a dopiero w drugiej kolejności zajmował się krzywdzicielami, by mobilizować ich do nawrócenia. Grzechem założycielskim duszpasterstwa małżeństw w kryzysie stał się fakt, że większość duchownych zaczęła od tworzenia grup dla krzywdzicieli, zamiast zacząć od tworzenia grup formacyjnych dla osób krzywdzonych, czyli dla opuszczonych małżonków i dla cierpiących dzieci. Takie osoby są szczególnie bliskie sercu Boga i fakt ten powinien być jednoznacznie widoczny w duszpasterstwie. Nie może być tak, że dziecko opuszczone przez rodzica, który żyje teraz w związku cudzołożnym, widzi, że ksiądz w czasie Mszy św. udziela temuż rodzicowi błogosławieństwa hostią (widziałem tego typu zwyczaje w niektórych polskich parafiach), a w żaden publiczny sposób nie okazuje wsparcia rodzicowi, który trwa w wierności i czystości małżeńskiej.

Tego typu sytuacja wpisuje się w tworzenie mentalności antymałżeńskiej. Niezależnie bowiem od intencji danego duszpasterza, sygnał dla wspólnoty jest czytelny: oto nawet ksiądz nie wspiera małżeństwa, wierności i czystości, lecz zajmuje się głównie tymi ludźmi, którzy łamią przysięgę małżeńską, krzywdzą swoich bliskich i wikłają trzecie osoby w związki cudzołożne. Jeśli chcemy być wierni Ewangelii, to  pierwszym zadaniem duszpasterskim w obliczu kryzysu małżeństw, jest tworzenie grup wsparcia dla opuszczonych małżonków i dla krzywdzonych dzieci. Wtedy dla wszystkich będzie jasne, że w środku serca Kościoła są ci, którzy w każdej sytuacji pozostają wierni Jezusowi i że Kościół w imieniu Jezusa w każdej epoce pozostaje stanowczym obrońcą ludzi krzywdzonych.