Gdzie leży Polska?

Marek Jurek

|

GN 39/2014

Nie każda krytyka UE dotyczy tego, co w Unii naprawdę trzeba zmienić.

Gdzie leży  Polska?

Od słynnego zdania lorda Palmerstona („Wielka Brytania nie ma stałych przyjaciół czy wrogów, ma tylko stałe interesy”) o wiele bardziej lubię podobną, ale znacznie mniej znaną, maksymę Żelaznego Kanclerza. Książę Bismarck był nie tylko politykiem, ale i dyplomatą, znał świat i mówił, że „nadmiar sympatii lub antypatii wobec jakiegoś kraju jest początkiem nielojalności wobec własnego”. W maksymie Palmerstona jest tylko zimna abstrakcja. W podejściu Bismarcka jest więcej życiowego realizmu. Polityka jest rzeczą ludzką, więc uczucia nie mogą być jej obce, byle tylko panowała nad nimi odpowiedzialność, i by pierwszym z nich było uczucie wobec własnej ojczyzny.

To, co Bismarck mówił o państwach, w naszych czasach odnosi się również do ich zrzeszeń. Gołym okiem widać to w stosunku do Unii Europejskiej. Już w czasie referendum europejskiego debatę zdominowało starcie wyznawców euromanii i eurofobii. Jednym i drugim stosunek do Unii

Europejskiej zastępował myślenie o Polsce. Jedni nie wyobrażali sobie życia w Unii, inni poza nią. Jedni i drudzy – choć z przeciwstawnych powodów – nie widzieli potrzeby, by od Unii czegoś żądać i wymagać. Jedno i drugie podejście czyniło właściwie zbędnym pytanie o kształt współczesnej Europy, o to, czego od niej oczekujemy dla niepodległej Polski, jakie sprawy Polski powinna poprzeć, jakich instytucji w niej nie chcemy i jakich chcemy, i co w ogóle w niej chcemy zrobić. Ta sytuacja w gruncie rzeczy ciągle trwa. Na ostatnim posiedzeniu Parlamentu Europejskiego zatwierdzaliśmy dokumenty stowarzyszeniowe Ukrainy z Unią Europejską. Ukraina wykonała kolejny mały krok odejścia od swej sowieckiej przeszłości (niestety, ocenzurowany przez Rosję). Polsce, gdy broniła w dwudziestoleciu międzywojennym porządku wersalskiego, nie chodziło o zamiłowanie do Ligi Narodów, ale o ład międzynarodowy, który umożliwił naszą niepodległość. Tak samo Ukraińcom w poparciu dla integracji europejskiej chodzi o utrwalenie niezależności narodowej, o międzynarodowy układ odniesień, który pozwoli zerwać posowieckie zależności – a nie o zamiłowanie do brukselskiej ideologii.

Podczas debaty wśród ugrupowań postkomunistycznych, ale również niektórych nacjonalistycznych, ujawniła się całkiem spora grupa przeciwników związków Ukrainy z Zachodem, w sumie około jednej piątej Parlamentu Europejskiego. Najciekawsze jednak były uzasadnienia. Aymeric Chauprade (główny doradca międzynarodowy Marine Le Pen, jeden z najciekawszych intelektualnie przeciwników Unii Europejskiej) krytykę stowarzyszenia Unii z Ukrainą powiązał z krytyką… Stanów Zjednoczonych. Opowiadał, jak to Stany Zjednoczone próbują od ćwierć wieku „oderwać” Gruzję i Ukrainę od Rosji, ujawniał, że ambasadorem UE w Moskwie jest Litwin, a w Kijowie Polak, i zachęcał, by w obliczu polityczno- -ekonomicznej ekspansji Chin narody Europy naprawdę się zastanowiły, na czym polega ich interes. Kiedyś Jean-Marie Le Pen, przedstawiając się jako „francuski Reagan”, krytykował francuskie rządy za brak zdecydowanej polityki wobec ZSSR. Było to jednak w czasach, gdy Chauprade chodził jeszcze do szkoły. Od tamtej pory Front Narodowy przeszedł długą drogę. Warto zatrzymać się nad wizją geopolityczną francuskiego Frontu Narodowego. W końcu to ugrupowanie idące ku władzy, w każdym razie mające duży i rosnący wpływ na francuską opinię publiczną. Co niesie to Polsce? Chauprade dziwi się, że Unię Europejską na Wschodzie mogą reprezentować Polacy czy Litwini, bo widocznie w Polsce i Litwie nie widzi części Zachodu, ale co najwyżej państwa „oderwane od Rosji”, strefę przejściową między Zachodem a putinowskim rosyjskim światem. Strefę, której status powinien wynikać z „prawdziwych interesów narodów Europy”, definiowanych przez Francję, Niemcy i Rosję.

Oczywistą częścią „ruskowo mira” jest dla niego Gruzja i Ukraina, którą Stany Zjednoczone próbują bezprawnie „oderwać do Rosji”. A niepodległość Ukrainy i Gruzji, ogłoszone już ćwierć wieku temu? Dla Chauprade’a to widocznie nieistotny detal współczesnej geopolityki. Liderzy neoprawicy czy Ruchu Narodowego lubią powtarzać: „trzeba najpierw myśleć o sobie”. Powinni od Dmowskiego wiedzieć, że „myślenie o sobie” jest nieodłączne od myślenia o porządku międzynarodowym, który odpowiada interesom naszej niepodległości. Powinni pomyśleć najpierw o Polsce, o narodach Europy Środkowej, o tych, którzy w Europie mają podobne położenie i podobne interesy jak my. Zasadniczym elementem polskiej racji stanu jest utrwalenie i umocnienie zmian, które na Wschodzie nastąpiły po rozpadzie Związku Sowieckiego, które umożliwiły niepodległość Polski. Ci, którzy mówią o „republice okrągłego stołu”, powinni dobrze wiedzieć, czym jest postkomunizm i życie po życiu systemu sowieckiego. Patriotyzm polega na odpowiedzialności za własny kraj, nie na zażywaniu narodowcowych klimatów w międzynarodówce nacjonalistów. Z faktu, że powinniśmy krytykować Unię Europejską nie wynika, iż wszyscy, którzy Unię krytykują – krytykują ją za to, co my. Enrico Corradini mówił, że gdy poznaje nową ideę – najpierw się zawsze zastanawia, co ta idea oznacza dla jego ojczyzny. Nad jego słowami powinni zastanowić się wszyscy, którzy deklarują, że racje narodowe są motywem przewodnim ich polityki.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.