Obudził nas ze złego snu

publikacja 04.09.2014 10:29

Doświadczyliśmy w życiu tak namacalnej i cudownej działalności Boga, że byłoby egoizmem zatrzymać to dla siebie...

Obudził nas ze złego snu

Jesteśmy razem dzięki łasce i działaniu Pana Jesusa. Długo zastanawialiśmy się, czy naszym świadectwem podzielić się z innymi osobami. Myśleliśmy, że to tak osobiste przeżycie, że powinniśmy zachować je wyłącznie dla siebie. Ale z drugiej strony doświadczyliśmy w życiu tak namacalnej i cudownej działalności Boga, że byłoby egoizmem gdybyś to wspaniałe doświadczenie zatrzymali  tylko dla siebie. Dlatego przynagleni przez Pana chcemy podzielić się nim, poświadczając przy tym,  że Bóg jest, istnieje naprawdę, bardzo nas kocha i ma realny wpływ na nasze życie.

Paulina:

Razem z Marcinem jeszcze 4 lata temu żyliśmy obok Pana Boga. Chodziliśmy na niedzielne Msze Św. Ale nie rozumieliśmy, po co. Wybieraliśmy z wiary to, co nam odpowiadało, odrzucając resztę. Byliśmy bardzo letni w wierze, czasem nawet zimni. Ale, nie wiemy nawet kiedy, Pan może dotknąć naszych serc, rzucić iskrę. Znamy się od 7 lat. Pan obudził nas ze złego snu, dotykając najpierw serca Marcina.

Marcin:

Był taki okres w moim życiu ze skupiałem się tylko wyłącznie na sobie, na zaspokojeniu swoich potrzeb i pragnień. W moim życiu najważniejsza była siłownia, gry komputerowe, sztuki walki. Żyłem w grzechu nieczystości. Wszystko zmierzało, że nasz związek się rozpadnie. Paulinka pojechała do Norwegi na wyjazd ze stowarzyszeniem, ja zostałem w Warszawie.

Pamiętam, że krążył po Internecie wykład pewnego księdza na temat zagrożeń duchowych w naszym życiu, ja wtedy się śmiałem ze słów tego księdza, ale jedno zdanie utkwiło mi w pamięci, nie wiem czemu, ale to zdanie nie dawał mi spokoju: ,,zobaczcie, po której stronie jesteście”. Ksiądz polecał również obejrzeć film „Egzorcyzmy Anneliese Michel”. Obejrzałem film, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zapytałem się Pana Jezusa: „Panie, czy jestem z Tobą?” i odmówiłem modlitwę, zawierzająca moje życie Sercu Pana Jezusa i wtedy Pan mnie uzdrowił, dosłownie klapki spadły mi z oczu, uświadomiłem sobie, jak daleko byłem od Pana Boga, i że wcale nie żyłem, jak Pan Jezus by pragnął. Pan Jezus pokazał mi moje grzechy, co je złe. Następnego dnia poszedłem do spowiedzi  i - nie wiem skąd - ale wiedziałem wszystkie swoje grzechy, wcześniej nawet nie myśląc o nich, nie rozważając, co jest grzechem a co nie jest. Spowiedzi nie planowałem, po prostu moje serce tego pragnęło. Po spowiedzi odczułem ogromną radość i pokój. Przyjąłem komunię świętą, odczułem świętość tego małego opłatka i że Pan naprawdę jest w tym małym chlebku, serce waliło mi jak głupie.

Pamiętam, jak dzisiaj zdziwienie kolegi, że dzisiaj nie idę na siłownię tylko do kościoła.

Wszystko, co mnie zniewalało do tej pory, Pan Jezus uzdrowił w jednej chwili. Z jakimś czasem moje serce kochało Pana Jezusa coraz więcej i nic w życiu nie sprawiało mi większej radości jak spotkanie z Panem, w swoim sercu zrodziła się myśl o zostaniu księdzem. Na początku starałem się to ukryć  przed Paulinką, ale pewnego dnia zapytała mnie o to. Powiedziałem, że tak, chociaż nie było łatwo, wspólnie postanowiliśmy się modlić o wolę Pana Jezusa w naszym życiu. Pan Jezus mówi: „Jeśli dwoje zgodnie prosić będzie o jakąś rzecz, otrzyma to”. I tak się stało. Pan Jezus pokazał nam swoją wolę. Pewnego razu przed spowiedzi świętą poprosiłem żeby przemówił do mnie przez usta tego księdza  i ksiądz przynaglił mnie, do oświadczenia się Paulince. Był to dla mnie znak, ale do końca nie wierzyłem, nie miałem pewności, czy tego chce Pan Jezus. W swoim sercu odczuwałem co innego. Przeprosiłem Pana Jezusa i powiedziałem, że nie jestem pewien i proszę o kolejny znak. Następnym znakiem był pierścionek zaręczynowy, który kupił mi mój Tata. Oczywiście Tata nic o tym wszystkim nie wiedział i nie jest osobą, która lubi ingerować w czyjeś życie, przynaglać. I nigdy tego nie robi,  a tu nagle kupił ten pierścionek. Pomimo tego, ja nadal byłem uparty, że chcę zostać księdzem, bo tego pragnę i tak czuję w sercu. Powtarzałem słowa: niech się spełni Twoja wola, Panie.

I prosiłem o kolejny znak. Pewnego wieczoru była msza o uzdrowienie w kościele. Nie planowałem na niej być, miałem pracować do późnego wieczora, ale tak się stało, że jednak byłem i prosiłem Pana Jezusa o spełnienie Jego woli wobec mnie i Paulinki, ale poprosiłem, żeby Paulinka mi to powiedziała . Co ciekawe, Paulinka też tam była i też o to prosiła, nie widzieliśmy się. Pod koniec mszy Ksiądz poprosił wszystkich młodych o przyjście na ołtarz i utworzenie koła wokoło Najświętszego Sakramentu, jak się później okazało Paulinka również była w tym kole i zobaczyła naprzeciwko siebie Najświętszy Sakrament, później Mnie i mozaikę na filarze, pod której środku stałem. Na mozaice był Pan Jezus błogosławiący Parę młodą z napisem: „Bądźcie szczęśliwi”. Ja nic o tym nie wiedziałem, dopiero dowiedziałem się po wyjściu z kościoła.

Dziękowaliśmy Panu Jezusowi za odpowiedź.

Paulina:

Początkowo kiedy Marcin przeżywał swoje nawrócenie, nie wierzyłam w nie, sądziłam, że oszalał, że przesadza, bo przecież nie trzeba przeżywać swojej wiary tak gorąco. Nie znałam nikogo, kto by tak dużo czasu poświęcał modlitwie, czytaniu Pisma Św. Co jest paradoksem, zawsze uważałam się za osobę wierzącą. No właśnie, uważałam się, bo potem przekonałam się, że wcale tak nie było. Kiedy Marcin przeżył swoje nawrócenie, a było to ponad 3 lata temu, kompletnie tego nie rozumiałam. Wydawało mi się, że oszalał, bo ja nigdy tak swojej wiary nie przeżywałam. Ciągle się modlił, codzienna Msza Św. Nie poznawałam go, byłam obrażona na Pana Boga, za to co zrobił z Marcinem. Czułam potworną złość. Dziwne, prawda? Przestałam się modlić, bo nie mogłam z tej złości. A potem, kiedy obserwowałam Marcina, dostrzegłam z czasem, że to, co się z nimi dzieje, jest prawdziwe. Od człowieka który mnie nie kochał, był zajęty tylko sobą, stał się kimś zupełnie innym. Nie umiałam tego pojąć, ale to działo się na moich oczach, totalna przemiana. Choć początkowo w duchu wyśmiewałam to.

Z czasem zaakceptowałam to, co się stało, zaczęłam się z nim modlić, zatem modliliśmy się razem. Ja początkowo bez przekonania, raczej po to, by towarzyszyć Marcinowi w modlitwie. I kiedy z czasem zaczęłam się cieszyć tą przemianą, która była dla mnie czymś niesamowitym, pojawiała się kwestia powołania kapłańskiego. I znowu wszystko rozpadło się na kawałki. Bo przecież „dostałam” nowego fantastycznego Marcina, a tu Pan Bóg chce mi  go zabrać? I znowu bunt, znowu złość, płacz. Bo Bóg jest przecież miłością, więc skoro tak jest, dlaczego chce zabrać mi moją miłość. I trwało to bardzo długo. I totalny rozłam we mnie: moja wiara a miłość, przecież z Panem Bogiem się nie walczy. Okropnie trudna sytuacja. Więc czekałam na to, co będzie dalej i, co dziwne, pogłębiała się moja wiara. Więcej się modliłam, więcej czytałam, poznawałam Boga, ale ciągle walczyłam wewnętrznie. Potwornie walczyłam z tym, co działo się w moim sercu. Kiedy ksiądz podczas spowiedzi powiedział mi, żebym modliła się za Marcina, nie byłam w stanie. Czas oczekiwania na to, co będzie, mojej potwornej wewnętrznej walki z pogodzeniem się z jego decyzją, trwał ponad rok. Ponad rok czekałam na jego decyzję.

Pamiętam, jak poszłam na Mszę w naszym kościele, którą prowadził zakonnik salezjanin, była to msza o uzdrowienie. Inna niż wszystkie, ludzie na niej trzymali się za ręce, modlili razem itd. Marcin także był na tej Mszy, tylko on w pierwszych ławkach, a ja zaszyta na samym końcu. Poszliśmy na nią osobno, jak się potem okazało z tą samą intencją. Był ogromny tłum ludzi, nawet nie widziałam Marcina, ale wiedziałam że gdzieś tam jest. Na sam koniec zakonnik zaprosił młodych ludzi bliżej ołtarza. Zastanawiałam się, czy jestem na tyle młoda żeby podejść, ale podeszłam. Podeszło też bardzo dużo innych młodych ludzi w różnym wieku. Zebrała się nas spora grupa. Na środku ołtarza stał Najświętszy Sakrament. Pamiętam, że wpatrywałam się w Niego i modliłam się o to, co będzie z nami dalej. Kiedy tak modliłam się, wpatrując w Najświętszy Sakrament, uniosłam oczy, za Nim, a dosłownie naprzeciwko mnie stał Marcin, popatrzyłam na niego, uniosłam oczy ponad niego, Marcin stał dosłownie centralnie nad obrazem dwojga ludzi, kobiety i mężczyzny których ręce złączone są stułą, a nad nimi napis: „Bądźcie szczęśliwi”. Natomiast czułam, jakby Ktoś kierował moim wzrokiem, bym spojrzała najpierw na Najświętszy Sakrament, potem na Marcina, a na końcu na obraz z kobietą i mężczyzną. To była odpowiedź na moje pytanie. Dana z góry. Od tamtego czasu miałam takie wewnętrzne poczucie, że mam być cierpliwa. Dużo modliłam się wtedy do Matki Bożej i czułam w duszy, że to właśnie Ona każe mi być cierpliwą, podczas modlitwy różańcowej usłyszałam w sercu w moim wnętrzu, nie wiem jak to opisać, ale wyraźne zdanie: „Bądź cierpliwa”. Wtedy zawierzyłam całą tą sprawę Matce Bożej, zawsze była mi bardzo bliska i trudno to opisać, ale czułam Jej opiekę. Obiecałam Jej wtedy, że jeżeli Marcin mi się oświadczy, pojedziemy razem do Częstochowy, dziękując i prosząc o opiekę na całe nasze życie. Wiem, że Marcin odbył wiele rozmów z księdzem podczas spowiedzi, żeby móc dokonać swojego życiowego wyboru. I pamiętam taki czerwcowy dzień, kiedy wrócił, powiedział mi: „Ja już wiem!”.

8 września, w tym dniu moi rodzice jechali na pielgrzymkę do Medjugorie. Rodzice wyjeżdżali z Garbowa, parafii mojej Babci. Przed ich wyjazdem dla wszystkich uczestników odbyła się Msza Św.  W tej Mszy Św. uczestniczyłam także ja z Marcinem. Pamiętam, że jedno z czytań wtedy dotyczyło właśnie wyboru powołania. Co za paradoks. A ja tak bardzo zmęczona już niepewnością, tym, co będzie, powiedziałam w modlitwie: „Panie Boże, poddaję się temu co będzie, czyń jak uważasz”. Po Mszy autokar rodziców odjechał, ja zawiozłam Marcina do jego siostry, do Lublina. I tam u jego siostry okazało się, że właśnie tego dnia pierścionek zamówiony na długo wcześniej jest do odbioru. Po długim czasie czekania akurat tego dnia… I nigdy, przenigdy nie zapomnę tego, jak Marcin przyjechał do mnie z kwiatami, bardzo namawiał mnie, będąc u siostry, żebym przyjechała do Lublina, chciał oświadczyć się w miejscu gdzie się poznaliśmy. Ale ja, oczywiście, jak zawsze, sprzątałam. Więc zastał mnie sam taki piękny, przygotowany, wypachniony, a ja w dziurawych leginsach, potarganych włosach, prosto od „ścierki”, soute.

Największa moja radość, ryczałam 20 minut, a on klęczał z tym pierścionkiem i płakał razem ze mną. Powiedział, że on już wie, że chce byśmy spędzili razem całe życie, że wie już, że właśnie taka jest wola Pana. Przed tym, jak przyjechał do mnie się oświadczyć, poszedł do kościoła i tam zostawił bukiet kwiatów przy obrazie Matki Bożej, naszej Mamy, która tak się nami opiekowała, która kazała mi być cierpliwą.

Dotrzymałam słowa, w połowie października w Święto Matki Bożej pojechaliśmy do Częstochowy. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Byliśmy na Mszy Św. Obeszliśmy na klęczkach Cudowny Obraz. To co czułam w tym momencie jest nie do opisana. Płakałam ogromnie, potok łez. Na sam koniec naszego pobytu przecisnęliśmy się w tłumie jak najbliżej Obrazu i tam, tuż przy nim, odmówiliśmy modlitwę dla narzeczonych, na której otworzyłam mój modlitewnik kilka dni po naszych zaręczynach. Tą modlitwą modlimy się razem do dziś, uznałam że skoro - nie wiedząc o tym, że mam taką modlitwę w książeczce - otworzyła mi się właśnie tuż po zaręczynach akurat w tym miejscu, jest ona dla nas. Zakonnik na Jasnej Górze przy spowiedzi powiedział mi  tego dnia: „Weźcie szybko ślub”. Był niezadowolony, że tyle od zaręczyn musimy czekać. Ja też byłam, ale ślub brata Marcina był w rodzinie priorytetem, odbył się w wrześniu 2013.

Czujemy w naszym życiu obecność Pana Boga, dał nam nowe życie, nową miłość, nowe spojrzenie na życie, nowe wartości, czystą wspaniałą miłość. Nie wiedziałam, że tak piękna miłość istnieje. Zdjął nam z oczu klapki, dał taką radość, jakiej nie można sobie wyobrazić i żaden dzień bez niego nie ma sensu, bo daje nam wszystko to, czego potrzebujemy. Mamy Boga, a On jest wszystkim. Wiem, że Pan przeprowadził nas przez to wszystko i gdyby nie te przeżycia, nasza wiara nigdy nie byłaby taka, jak teraz. Odczuwam głębokie przekonanie, że Pan wyznaczył nam jakieś zadanie, które mamy wykonać wspólnie. Jakie to zadanie, dowiemy się tego.

Chwała Panu!

TAGI: