Konwencja? Nie, Tusku, nie musisz

Franciszek Kucharczak

Polska, zdaniem władzy, tak musi nadążać za Zachodem, że aż go musi znacznie wyprzedzać.

Konwencja? Nie, Tusku, nie musisz

Tak wynika z aktywności naszej władzy w pewnych obszarach, a szczególnie w kwestii Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Niewiele krajów Zachodu podpisało tę konwencję, a żaden z nich (!) go nie ratyfikował. A Polska ochoczo podpisała (konsultacje się, a jakże, odbyły – premier wysłuchał feministek z Kongresu Kobiet). Ale że podpisanie nie zmienia jeszcze prawa, to trzeba ratyfikować – i rząd właśnie chce to czym prędzej zrobić.

Rzecz jasna nie chodzi w tym dokumencie o żadne bezpieczeństwo kobiet, bo i teraz prawo słusznie – i wystarczająco – zakazuje przemocy wobec kobiet.

W tej konwencji chodzi o postawienie zasłony dymnej, żeby pod pozorem troski o rzeczy najsłuszniejsze (kto by nie był przeciw przemocy?), przepchnąć po prostu opętańczą ideologię gender. A gdy to się stanie, skończy się zabawa. I nic już nam nie pomoże konstytucja, która gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. W imię „równego traktowania” utracilibyśmy możliwość sprzeciwu wobec zamachów na podstawowe zasady prawa naturalnego – nawet w życiu prywatnym. Władza zyskałaby narzędzie szykanowania na przykład każdego, kto próbowałby sprzeciwiać się panoszeniu się homolobby.

Pytanie, do czego się tak nasza władza śpieszy? Czyżby w Polsce dyskryminacja kobiet była największa w Europie? Przeciwnie! Niedawne badania Eurostatu pokazały, że Polska ma najniższy w całej Unii Europejskiej wskaźnik domowej przemocy fizycznej i seksualnej. Mało tego – najmniejsza jest u nas też różnica między średnim wynagrodzeniem kobiet i mężczyzn. Podczas gdy w całej UE kobiety zarabiają średnio 16,4 proc. mniej niż mężczyźni, w Polsce ta różnica wynosi ok. 2 proc. O co więc chodzi? Po co to Donaldowi Tuskowi? Już się przejechał na próbie wprowadzenia „związków partnerskich”. Być może liczy, że teraz „ciemny lud”, przejęty jazgoleniem o krzywdzie kobiet, kupi to i on jeszcze nabije sobie punktów w kraju – bo za granicą na pewno. A potem, jak już będzie za późno, będzie miał w ręku znakomite narzędzie do szykanowania niegrzecznych i nieposłusznych. Czy o to chodzi?

Nie wiadomo. Ale jedno jest pewne – jeśli ta konwencja zostanie ratyfikowana, nikt poza władzą na tym nie skorzysta. Zwłaszcza kobiety.