Ksiądz śpiewa, coś zgrzyta

Franciszek Kucharczak

Zaśpiewał bardzo ładnie, szkoda tylko, że o jakieś dziesięć minut za wcześnie.

Ksiądz śpiewa, coś zgrzyta

Po śpiewającej włoskiej zakonnicy mamy nowy hit: śpiewającego księdza. Internet obiega film, na którym irlandzki kapłan Ray Kelly śpiewa utwór z życzeniami dla nowożeńców do melodii Leonarda Cohena. Baaaardzo ładnie śpiewa. Ludzie się zachwycają. Tylko że on ten utwór wykonał w czasie Mszy św. I to czyni zasadniczą różnicę między nim a zakonnicą. Bo zakonnica wystąpiła na estradzie, nie łamiąc żadnych obowiązujących ją zasad. Było to, moim zdaniem, sympatyczne i nie widzę powodu, żeby się tym gorszyć. Ksiądz natomiast, odprawiając Mszę, reprezentuje Chrystusa. I wygląda to tak, jakby Jezus, składając samego siebie za nas w ofierze, tak niesłychanej, że wobec niej przestają się obracać sfery niebieskie, nagle zrobił sobie przerwę – i zaśpiewał.

Owszem, ksiądz na Mszy śpiewa, to normalne. To było dziękczynienie po Komunii, więc i tam jest miejsce na śpiew, ale raczej nie taki. Śpiew w czasie Mszy odnosi się do Boga, oddaje Mu chwałę – jest wpleciony w dziejącą się tajemnicę.

A tu coś zgrzyta. Bo to jednak występ. Gwiazdorski. Nagle kapłan występuje tylko w swoim imieniu, bo chce coś fajnego zaprezentować.

Jasne, że ślub to sytuacja szczególna i często tam a to skrzypek zagra, a to śpiewaczka operowa zaśpiewa – ale to jednak co innego niż gdy w roli artysty-wykonawcy występuje celebrans.

Z pewnością ksiądz ów miał dobre intencje, a i dobrze mu z oczu patrzy, niemniej ta sława, jaką zyskał dzięki światowej popularności filmiku, przynosi, uważam, więcej szkody niż pożytku. Szkoda polega na spłyceniu Mszy św.

Zapewne nie ma co rozdzierać szat i w ogóle bym o tym nie pisał, gdyby coś takiego pozostało na poziomie jednostkowego wydarzenia. Jako uczestnik Mszy czułbym pewnie prywatny niesmak i tyle. Ponieważ jednak sprawa stała się bardzo popularna, myślę, że warto to skomentować.

Ludzie oczywiście robią piękne rzeczy i powinni prezentować swoje talenty („Mam dar i wam go daję” – powiedziała zakonnica). Jednak na Mszy nie ma miejsca na dominowanie, bo Dominus – Pan, jest jeden. Tam centrum od początku do końca musi pozostać Jezus Chrystus.

Przed laty oglądałem w telewizji transmisję z pogrzebu księżnej Diany. Wspaniała gotycka katedra, która pamięta czasy dobrze sprzed Henryka VIII, stroje anglikańskich duchownych podobne do katolickich, sugerujące, że zaraz zacznie się celebracja nabożeństwa, jednoznacznie skierowanego ku Bogu.

Ale nie. Po wstępnych przemowach za fortepianem zasiadł sir Elton John i zaśpiewał jakąś piosenkę. Nawet ładną. Po nim leciały jakieś inne rzeczy, zdaje się, że również o zabarwieniu duchowym, ale całość miała wyraźny charakter wieczoru słowno-muzycznego.

Na szczęście Kościół katolicki takich rzeczy nie robi. Jeśli coś takiego się zdarza, to są to nieprawidłowości.

A ksiądz naprawdę ładnie śpiewa. I oby śpiewał dalej, nawet podobne rzeczy – ale nie na Mszy.

Ray Kelly - Hallelujah (Leonard Cohen Cover)
Eddy B.

Przeczytaj kolejny komentarz autora: Coś zgrzyta, to chyba zęby