Z miłości do człowieka

publikacja 27.02.2014 17:34

Była w łachmanach. Brudny, postrzępiony płaszcz nie przysłaniał czegoś, co kiedyś było spódnicą. Drobna twarz o tysiącach zmarszczek i błękitnych oczach, kryła się w chuście, co to w tych mieszkaniach za osłonecznionymi szybami, nawet ścierką do podłogi by nie była.

Z miłości do człowieka

Czysty błękit nieba, słoneczne promienie, wesoło, ciepło odbijające się od okiennych szyb, radosny ptaków śpiew i dzieci zabawny gwar z troskliwym pokrzykiwaniem mam, to wszystko zachęcało do opuszczenia, chociaż na kilka chwil, czterech ścian przytulnego mieszkania, pełnego rodzinnego ciepła.

Wyszedłem, by nacieszyć się tą radością otoczenia i zobaczyłem… Była w łachmanach. Brudny, postrzępiony płaszcz nie przysłaniał czegoś, co kiedyś było spódnicą. Drobna twarz o tysiącach zmarszczek i błękitnych oczach, kryła się w chuście, co to w tych mieszkaniach za osłonecznionymi szybami, nawet ścierką do podłogi by nie była. Kobieta szła wolno, szurając o płyty chodnika czymś, co dawno temu można było nazwać butami, a teraz tylko sznurki trzymały to coś na stopach. Szurała i pchała przed sobą skrzypiący, zdezelowany wózek pełen śmietnikowych zdobyczy. Patrzyłem na nią i na tego kogoś, kto podszedł do niej i nie zważając na jej wygląd, na otaczającą ją nieprzyjemną aurę nieświeżego powietrza – wręczył zawiniątko z ciepłym jedzeniem, a może też i kilka złotych.

Poszedłem dalej i spotkałem znajomą. Dawno jej nie widziałem. Chciałem przez chwilę z nią porozmawiać. Spojrzała na mnie pełnym energii wzrokiem i wyjaśniła, że spieszy się do koleżanki, bo jest starszą, schorowaną i samotną kobietą. Trudno, ruszyłem dalej z zamiarem odwiedzenia kumpla od lat szkolnych. Zadzwoniłem, by sprawdzić, czy gotowy jest na moje odwiedziny. Nie był. Pielęgnował osiemdziesięcioletniego sąsiada. Cóż, szedłem dalej, chowając telefon komórkowy omal nie wpadłem na kobietę, wychodzącą ze sklepu. Na wszelki wypadek powiedziałem: „Przepraszam”. Spojrzała na mnie i usłyszałem: „Dzień dobry”. Znałem ją. Zawsze była uśmiechnięta. Tego dnia tylko oczy odbijały uśmiech słońca. Spieszyła się do ciężko chorego, a miała jeszcze wykupić lekarstwa. Ona, samotna matka z mizerną pensją. Pozdrowiłem ją i odwróciłem się do przechodzącego obok drobnego mężczyzny. „A ty też się śpieszysz?” – niemal krzyknąłem. „Tak” – lekko zdenerwowany, odpowiedział mi przez ramię, ale się zatrzymał i dodał: „Chcesz pogadać? To przyjdź dzisiaj wieczorem do kościoła o osiemnastej, będzie Msza Święta, a potem diecezjalne spotkanie zespołów caritas”. Przyznaję, poczułem wewnętrzny hamulec. „Co, jeszcze tam mnie nie było?” – pomyślałem. „Cóż to za propozycja na atrakcyjne spędzenie wieczoru?” – kolejne myśli prześcigały się – „Czy ja jestem aż tak stary? Chcę być tam, gdzie tętni życie!” Już nie patrzyłem na oddalającego się drobnego, siwiejącego mężczyznę o stale uśmiechniętych oczach. Te oczy. I przypomniałem sobie rolnika z okolic Oleśnicy. Był niskiego wzrostu, brunetem o kędzierzawej fryzurze. Spotykałem go w pobliżu oleśnickich urzędów i przed wrocławską siedzibą Caritas, gdzie przyjeżdżał swoim, unikającym przeglądów technicznych, samochodem. Wiedziałem, że sam ma kłopoty ze zdrowiem i w rodzinie nie wiodło się różowo, ale on tylko opowiadał o tym co musi jeszcze zrobić dla innych. On też miał to rozpromienione spojrzenie. Takie samo jak kilkadziesiąt lat temu ówczesny dyrektor Caritas Archidiecezji Wrocławskiej, późniejszy biskup – Edward Janiak, gdy mi opowiadał o obozach dla dzieci i młodzieży. To samo widziałem w oczach kolejnego dyrektora CAW – ks. Adama Derenia, gdy spotkaliśmy się w Kłodzku.

Tuż przed osiemnastą, we wtorek, 25.02.2014, wszedłem do kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia. W ławkach była nawet spora gromadka ludzi. A mnie drążyło pytanie: „Co ja tu robię? Po co tu przyszedłem? Jeszcze jest czas, by pójść tam, gdzie pulsuje życie” Stanąłem z boku i szukałem w ludziach pretekstu, by stamtąd uciec. Ale nie, zamiast ponuraków o pożółkłych twarzach, widziałem uśmiechniętych młodych i nieco starszych. Pomyślałem: „Zaraz chwycą się za ręce i będą przeraźliwie słodcy.” A tu nic takiego. Zwyczajni, może nawet przeciętni, tacy sami, jak setki, których każdego dnia mijamy na ulicach miast.

Rozpoczęła się Masz Święta i skończyłem z rozglądaniem. Dla mnie było już za późno na ucieczkę. Przyjąłem, że wytrzymam jeszcze przypuszczalnie nudne kazanie, pewnie po raz tysięczny nawołujące do modlenia się, a potem błogosławieństwo i odetchnę wolnością w drodze do domu.

A tu jakby mi na złość, jakby czytano w moich myślach. Głos księdza Janusza Jastrzębskiego, aktualnego dyrektora CAW, wyrwał mnie z marazmu myśli. Jednym zdaniem przywoływał do porządku, gdy mówił: „nie można być chrześcijaninem, nie mając miłości bliźniego”. Innym jakby piętnował każdego, kto zapomina, że: „Pan Jezus uobecnia się w człowieku ubogim, cierpiącym”, a w posłudze chorym „Pan Jezus posługuje się nami”, bo żyjemy przez to, że zostaliśmy „powołani do służby drugiemu człowiekowi”.

„Banały” – już jakoś nieśmiało mignęła myśl. Zgasła, gdy przypomniałem sobie poranne spotkania. Natomiast ksiądz Jastrzębski, kończąc kazanie, wskazał na kilka liczb. Na 1,2 mln, tyle mieszkańców, obejmuje 300 parafii na Dolnym Śląsku, gdzie działa 104 zespoły Caritas i to nie w porywach mody, ale nieustannie.

„Ok. Jeszcze błogosławieństwo i do domu” – uporczywa myśl powróciła i pewnie bym tak zrobił, gdyby nie proboszcz Zdzisław Paduch – wypatrzył mnie i zaprosił na spotkanie parafialnych zespołów Caritas. To miało być ósme Dekanalne Spotkanie Parafialnych Zespołów Caritas Archidiecezji Wrocławskiej. Poprzednie odbyło się w Brzegu Dolnym, a kolejne będzie w marcu w Miliczu. Nie mogłem odmówić. Poszedłem do kaplicy Św. Franciszka, gdzie wybrałem sobie pierwsze wolne krzesło, usiadłem i ponownie mignęła myśl: „Co ja tu robię?”… Obok siedziały dwie panie. Jak się później dowiedziałem, były z Bierutowa. Myślałem, że zaraz w jakimś czarodziejskim, modlitewnym uniesieniu złapią mnie za rękę. Ale, nie. One dopytywały się: „czy jestem z Oleśnicy”, „jak działam w Caritasie”, bo one to robią tak, a to tak. Nie zdążyłem zaprzeczyć, gdy już słuchałem ich opowieści o odwiedzaniu 40 rodzin, o różnych ich sposobach na pomaganie, na odnajdywanie tych potrzebujących pomocy. Ledwie skończyły o jednym, a już poznawałem w jakich ciężkich warunkach mieszkają, jak sobie nie radzą niektórzy mieszkańcy wiosek w okolicach Bierutowa. Słuchałem i patrzyłem na dwie pełne energii kobiety, i nieco podstępnie szepnąłem: „W domu spokój, to…” Nie skończyłem, bo już poznawałem problemy zdrowotne ich krewnych. Ale wyskoczyłem z krótkim pytaniem: „A paniom czego brakuje?”. „Czasu” – usłyszałem krótką odpowiedź. „Bo jest tak wiele do zrobienia” – dodawała jedna z pań – „I prawnika potrzeba, który udzielałby bezpłatnych porad naszym podopiecznym. Była pani prawnik, która społecznie na kilka godzin przyjeżdżała do Bierutowa z Laskowic, ale już nie przyjeżdża”. „Nie ma wśród bierutowskich parafian ani jednego prawnika?” – powątpiewałem. „My nie znamy” – niemalże chórem odpowiedziały.

„Prawnika znajdę wśród moich parafian, już ja coś wymyślę” – usłyszeli wszyscy energiczną deklarację dziekana ks. Ryszarda Znamirowskiego, proboszcza parafii św. Józefa Oblubieńca NMP w Bierutowie. Czyżby nas podsłuchiwał? Przecież siedział w innej części kaplicy. Nie, to ja i panie z Bierutowa, byliśmy tak zaangażowani we własną rozmowę, że nie zauważyliśmy jak ks. Jastrzębski rozpoczął spotkanie i każdy z przybyłych zespołów był wywoływany do własnej prezentacji. No i właśnie zespół z Bierutowa przedstawiła jego prowadząca – pani Bernadeta Huk, a ks. Znamirowski dopowiadał.

Gdy proboszcz Z. Paduch zapraszał panią Bożenę Stachurską do przedstawienia działalności zespołu z parafii pod wezwaniem Św. Jana Apostoła i Ewangelisty w Oleśnicy, już uważałem, by nie być zaskoczonym. I to się nie udało, bo dowiedziałem się, iż zespół tworzy … siedem osób, współpracujących z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej i z PCK, i mających pod opieką … 70 rodzin i pomagający uczniom z ubogich rodzin. Tylko siedem osób z pośród kilkudziesięciu tysięcy parafian zdecydowało się na wolontariat wobec potrzebujących. Robi wrażenie? W tym momencie przypomniałem sobie postać Adeli Kramer, mojej pierwszej wychowawczyni w latach siedemdziesiątych minionego wieku. To ona, z własnej inicjatywy, organizowała zbiórkę odzieży dla biednych, wielodzietnych rodzin. Tą odzież roznosiła ona wraz ze swoimi uczniami z podstawówki nr 3.

W to moje wewnętrzne wspominanie ilustrację dodał ks. Jastrzębski, opowiadając o jednym z dolnośląskich zespołów Caritas, składającym się z 10 nauczycieli, doskonale orientujących się w sytuacji rodzin. Te działania są w ramach aktywności CAW na rzecz dzieci i młodzieży, obejmujące prowadzenie szkoły, domu dziecka, klubów środowiskowych oraz program finansowania edukacji osieroconych i najuboższych. Ksiądz Jastrzębski wspomniał również o działaniach na rzecz osób chorych, starszych i niepełnosprawnych, czyli o domach opieki, domowym hospicjum, warsztatach terapii zajęciowej, opiece pielęgniarskiej.

Dopełnieniem tych informacji była wypowiedź sekretarza oleśnickiego oddziału PCK – pana Andrzeja Cichowlasa, który przedstawił oleśnicki oddział jako jeden z najprężniej działających w Polsce. Jego zdaniem na taką pozycję miała wpływ też współpraca z proboszczem Z. Paduchem, niejednokrotnie udostępniającym pomieszczenia parafii dla potrzeb krwiodawstwa. Przedstawiciel PCK też zwrócił uwagę na … trójstronną współpracę, czyli też wymienił MOPS no i oczywiście Caritas. Dzięki niej wszyscy starają się wyeliminować osoby, usiłujące sięgać po pomoc z tych trzech instytucji. Z pewnością nie jest to łatwe. Zwłaszcza, że może się tak zdarzyć, iż dla kogoś, czy dla jakiejś rodziny pomoc jednej organizacji jest niewystarczająca. Przy tej okazji dowiedziałem się o istnieniu w Oleśnicy łaźni dla bezdomnych, urządzonej z środków Urzędu Miasta.

Już się nie nudziłem. Jednak nie byłem świadom nadchodzących niespodzianek. A to za sprawą księdza dr Jerzego Żytowieckiego, proboszcza parafii pod wezwaniem Św. Mikołaja w Brzeziej Łące, który ze swadą gawędziarza krótko wspomniał jak zdobywał doświadczenie, gdy przyszło mu działać we Wrocławiu, w okolicach już nie istniejącego szpitala wojewódzkiego. Tam za sąsiedztwo miał 9 melin pijackich i mnóstwo niedożywionych dzieci. Obecnie pełni też funkcję duszpasterza Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Oddział Dolny Śląsk, mówiąc o tej roli, zwrócił się z apelem do obecnych, by w swoim otoczeniu poszukali osób, mogących pomóc harcerzom w opiece nad … rannymi Ukraińcami, których 18 we wtorek, polskim transportem wojskowym, trafiło do wojskowego szpitala we Wrocławiu. Dwóch jest w stanie ciężkim, ale nie zagrażającym życiu. Są to mężczyźni w wieku od 18 do 50 lat z ranami postrzałowymi i od granatów hukowych.

Ks. Żytowiecki zwrócił uwagę na bliską współpracę różnych grup w ramach jednej parafii i jak on to określił: „wspólnoty parafialne mają się lubić”. Podał też przykład zaangażowania w postaci sfinansowania przez wikariusza ks. Tomasza Winnickiego wyjazdu wypoczynkowego 3 osobom z ubogich rodzin. Rolę przedstawienia samego zespołu przekazał pani Magdalenie Urbańskiej-Tomala i usłyszałem o pracy charytatywnej 8 osób z Rakowa starających się pomóc potrzebującym z 9 wsi. Mimo skromności liczby osób aktywnie działających, osiągnięcia sympatyczne panie mają całkiem poważne, co, według pani Magdaleny nie byłoby możliwe bez udziału pani Anny Misiora. Aktywne panie nawiązały współpracę z Akademią Muzyczną we Wrocławiu i koncert się odbył. Prowadzą zajęcia z malarstwa i może pojawią się niebawem wystawy. To tylko kilka przykładów działań niestandardowych. Jak na zespół wiejski Caritas. Pani Urbańska-Tomala zaznaczyła, iż jako zespół Caritas działają od lutego 2009, ale jako grupa aktywności charytatywnej już od 2003. Zatem w ubiegłym roku świętowały jubileusz 10-lecia.

Ks. Żytowiecki czas prezentacji swojej grupy nieco podstępnie przedłużył, opowiadając anegdotę. Ta, chociaż była niezwykle zabawna i pozbawiona sprośności, czy innych dwuznaczności nie będzie tu zacytowana. Może czytelnicy będą chcieli ją poznać i pojawią się podczas kolejnych spotkań zespołów Caritas. Pozostali kapłani nie mieli litości dla niego i poprosili panią Bronisławę Mazur o przedstawienie aktywności zespołu Caritas, będącego pod opieką proboszcza Z. Paducha.

W pewnym sensie pani Mazur uzupełniała informacje osób ją poprzedzających. Dotyczy to sposobu pozyskiwania informacji o potrzebujących. Wskazała na dobrą współpracę z MOPS, PCK, rodzinami, młodzieżą i na prowadzenie wywiadów środowiskowych. Opowiedziała o zbiórkach odzieży, o paczkach dla chorych, o realizowaniu recept, o opiekowaniu się 350 osobami.

I w zasadzie na prezentacji zespołu gospodarza można było zakończyć, ale w spotkaniu byłem ja, czyli osoba nie związana z żadnym zespołem Caritas, więc za zgodą proboszcza Z. Paducha mogłem podzielić się swoją refleksją. Przyznałem, iż działalność Caritas znana jest mi od kilkudziesięciu lat, ale jednego mi brakuje – informowania parafian, uczestniczących we Mszach Św., o skali ubóstwa w Oleśnicy, o potrzebach dzieci, młodzieży, dorosłych, chorych, bezdomnych, o konieczności pomagania im nie tylko dwa razy do roku, że nami, parafianami trzeba wstrząsnąć przykładami. Starałem się przekonać co do takiego informowania nas, bo gdy my, parafianie będziemy tego świadomi, to chętnie podzielimy się tym co mamy za pośrednictwem sprawdzonych w działaniu zespołów Caritas. Przecież nie raz parafianie to udowodnili. A w bezpośredniej rozmowie z ks. Jastrzębskim zwróciłem uwagę, że większość z nas nie wie, że oddając krew może jej wartość odliczyć od postawy opodatkowania i też kwoty przekazane przelewem bankowym na konkretne cele charytatywne.

Wychodząc ze spotkania wiedziałem, że byłem we właściwym miejscu i pośród ludzi dynamicznych, co za nic mają przeciwności i już wiedziałem dlaczego w ich oczach jest radosny blask.

Krzysztof Kowalski