O szansach ukrainy na uniezależnienie się od rosyjskich wpływów z Witalijem Portnikowem, ukraińskim dziennikarzem,
Jakub Szymczuk /gn
Jacek Dziedzina: Ostatni raz widzieliśmy się w listopadzie w Kijowie. Teraz spotykamy się w Warszawie. Dlaczego uciekł Pan z Ukrainy?
Witalij Portnikow: Czułem, że moje życie jest zagrożone. Przeciwko mnie prowadzono kampanię dyskredytującą, zresztą już od początku protestów na Majdanie.
Kto Panu groził?
Można powiedzieć ogólnie, że to ludzie związani z rządem, ale nie wiadomo, kto dokładnie, bo na Ukrainie ci ludzie się nie ujawniają.
Ale gdzie pojawiały się te groźby i kampania wymierzona w Pana?
W różnych mediach, w internecie. Zamieszczano jakieś dziwne historie o mnie, wywiady, których nie udzielałem, różne fejki krążyły na mój temat. A oprócz tego pod mój dom przychodzili rozmaici ludzie z jakimiś plakatami. Poza tym pokazano reportaż na kanale telewizyjnym 112, związanym z ministrem spraw wewnętrznych. Potem dostawałem sygnały, że będą kolejne etapy tego nękania, że ktoś przyjdzie do mnie do domu. I przyszli. Ale nie wpuściłem ich.
Kim byli ci ludzie?
Trzej mężczyźni, o sportowych sylwetkach. W każdym razie stanąłem przed wyborem, czy mam tak funkcjonować, w obawie o swoje życie…
Ale czy ktoś konkretny Panu zagroził śmiercią?
Mój rosyjski znajomy zadzwonił do mnie, żeby mnie ostrzec, że jest rozważany taki wariant.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.