publikacja 28.11.2013 10:11
Historia dramatycznego zejścia z Annapurny Yannicka Grazianiego i Stephane'a Benoist'a to opowieść o determinacji, walce o życie i przyjaźni. I o tym, że partnerstwo w górach sprawia, że 1+1 nie równa się 2, tylko 2,5 albo i 3.
Dwaj francuscy himalaiści dokonali 24 października pierwszego powtórzenia drogi wytyczonej przez Ueliego Stecka na południowej ścianie Annapurny (8091 m.n.p.m.). Annapurna to jeden z najniebezpieczniejszych ośmiotysięczników. Co czwarty wspinacz nie wraca tam z ataku szczytowego. Do marca 2012 roku na wierzchołku stanęło 191 osób. 52 zginęły próbując, a dziewięć schodząc. O mały włos, a tragicznie skończyłaby się również wyprawa Yannicka Grazianiego i Stephane'a Benoist'a.
Preludium do ich opowieści jest wyprawa francuska z 1991 roku, kiedy to Jean-Christophe Lafaille i Pierre Beghin chcieli w 1991 roku wytyczyć nową drogę południową ścianą. Francuzi zawrócili z wysokości 7400 m. Beghin zginął podczas zejścia. Odpadając od ściany strącił w przepaśc wiekszośc sprzętu do asekuracji. Położenie Lafaille było dramatyczne. A jednak podjął heroiczną walkę o życie i udało mu się zejść bez asekuracji po nachylonej pod kątem 75 stopni ściance. Niżej znalazł 20 metrów cienkiej liny, która miała mu pomóc w dalszej, jeszcze trudniejszej drodze zejściowej. Zaczął spuszczać się na niej w dół. Wtedy spadający kamień złamał mu rękę. Bezsilny wspinacz czekał na pomoc, która jednak nigdy nie nadeszła. Po dwóch dniach oczekiwania postanowił zebrać resztki sił i w ostatnim uderzeniu rozpaczy spróbować zejścia. Schodził trzymając linę jedną ręką i pomagając sobie zębami. Gdy dotarł do bazy, spotkał tam ekipę z wyprawy słoweńskiej. Nie wyszli po niego, bo warunki były zbyt trudne. Słoweńcy przekonani o najgorszym, zdążyli już poinformować żonę Francuza o jego śmierci.
Dokończenie drogi Beghina-Lafaille było wielkim marzeniem Grazianiego, jednak dwa tygodnie przed nim drogę tę przeszedł Szwajcar, Ueli Steck.
W związku z tym Benoist i Graziani rozpoczęli atak szczytowy na drodze japońskiej. Liczyli, że znajda tam bezpieczne miejsce na biwak, które ochroni ich od spadających kamieni i śnieżnych lawin. Przez pierwsze dwa dni wszystko szło świetnie. Nocowali kolejno na wysokości 6050 i 6700 m. Po drugim noclegu załamała się pogoda. Miejsce biwaku opuścili dopiero piątego dnia od początku akcji szczytowej. Temperatura dramatycznie spadła, co gorsza natrafili na bardzo duże trudności techniczne. A byli już powyżej 7000 m!
POLUB NAS NA FACEBOOKU: www.facebook.com/szerokiehoryzonty
Trudności były ogromne, ale parli systematycznie do przodu. To, co wydarzyło się później nadaje się na scenariusz trzymającego w napięciu thrillera.
- Ósmego dnia obudziliśmy się oszołomieni. Wysokością i zimnem. Całą noc wierciliśmy się namiocie. Na ogół Yannick jest szybszy, ale tym razem ja byłem gotowy wcześniej. Wzięliśmy ze sobą tylko jeden plecak i linę. Yannick musiał jeszcze wrócić do namiotu, bo zapomniał okularów - opowiada Benoist. - Czekałem na partnera 150 metrów od szczytu. Teren był nieprzyjemny. Idealny, żeby źle stanąć i spaść - podkreśla.
Ostatni odcinek pokonywali w mozolnym tempie, związani liną. nagle Graziani zaczął słabnąć. 50 metrów od wierzchołka zmienili się na prowadzeniu. Na szczycie Annapurny stanęli około godziny 11. To był dzień 40-tych urodzin Yannicka.
- Obaj czuliśmy, że ktoś jest tam z nami. Yannick nawet do kogoś mówił. Byliśmy na wysokości 7550-7600 metrów, wyżej niż się spodziewaliśmy o tej porze. Musiałem odpocząć. Yannick chciał schodzić po ciemku, ale nasze baterie w latarkach czołowych wyczerpały się - opowiada Benoist. W tej sytuacji zostali zmuszeni do biwaku. Kolejnego dnia u Benoista dało się zauważyć wyraźne objawy infekcji płuc. W efekcie alpinista był wykończony i prawie zupełnie opadł z sił. Mimo to rozpoczęli zjazdy. Jak wyglądał podział pracy?
- Yannick zrobił wszystko. Byłem kompletnie wyczerpany. Zabrał nawet część moich rzeczy. Ja starałem się tylko nie stracić równowagi i nie spaść. Yannickowi udało się wezwać helikopter - wspomina Benoist.
Wspominając tą niebezpieczna wyprawę, podczas której otarł się o śmierć, francuski wspinacz podkreśla, że żyje jedynie dzięki swojemu partnerowi, który pomimo ekstremalnych warunków, postanowił go sprowadzać, biorąc na siebie także część jego bagażu.
- W partnerstwo we wspinaczce wierzę coraz bardziej. Jeśli zespół działa dobrze, to 1+1 nie równa się 2, tylko 2,5 a może nawet 3. Rodzi się coś wyjątkowego - mówi Benoist.
POLUB NAS NA FACEBOOKU: www.facebook.com/szerokiehoryzonty
Obszerną relację z wyprawy Grazianiego i Benoist'a na Annapurnę znajdziesz w serwisie off.sport.pl