Potrzeba rabanu

Franciszek Kucharczak

|

GN 35/2013

publikacja 29.08.2013 00:15

Ewangelia zmienia człowieka, gdy człowiek nie zmienia Ewangelii.

Potrzeba rabanu rysunek franciszek kucharczak /gn

W Rio papież wezwał młodzież, żeby robiła w Kościele „raban”. Zaraz jedynie słuszne media wpadły w zachwyt, bo pomyliły Rio z Kostrzynem. Wydało im się chyba, że niebawem porwani papieskim apelem młodzi opanują kurie diecezjalne w całym kraju, parafie obsadzą macherami z Hare Kriszna i nastanie era harmonii i miłości nieomal jak w Platformie Obywatelskiej.

No, trochę się ci ludzie mylą, ale trudno oczekiwać, żeby rozumieli papieża, skoro pojęcia nie mają, czym jest Kościół.

Papież mówił jednak o czymś bardzo konkretnym: raban rzeczywiście jest konieczny. To on pobudza krążenie w tym olbrzymie, którym jest Kościół. To dzięki chrześcijanom, którzy wiedzą, czego chcą – a chcą żywego Chrystusa – Kościół raz po raz podnosi się z katafalku i odzyskuje świeżość. To spragnieni Boga ludzie poruszają skostniałe struktury i wlewają w nie ducha.

Wiele ewangelizujących wspólnot istnieje dzięki rabanowi. O jednej z nich wiem, że zaczęło się od wizyty studentów u proboszcza z prośbą o umożliwienie zorganizowania spotkań modlitewnych. Proboszcz nie chciał, bo „będziecie świecić, a kto zapłaci za ten prąd”. A że to było w większym mieście, to mieli alternatywę i poszli do innego kościoła. Tam ich kapłani przyjęli, i otoczyli opieką. Powstała niezwykle dynamiczna wspólnota, dzięki której wielu ludzi znalazło Chrystusa i radykalnie zmieniło swoje życie.

Podobnych historii jest wiele, bo u początku wielkich dzieł często trzeba pokonać strach i inercję ludzi przyzwyczajonych do utartych metod, które już nie działają, bo dawno nie ma w nich ducha. Zawsze za to działa Ewangelia, i to jest ten raban: przywracać realność Dobrej Nowiny tu i teraz.

W wielu miejscach kraju odbywają się właśnie dni wspólnoty Ruchu Światło–Życie. Trudno sobie wyobrazić, jaki byłby dziś polski Kościół bez oazy, ale na pewno byłby w o wiele gorszej kondycji. Całe pokolenia udziałowi w tym ruchu zawdzięczają dojrzałą wiarę. A przecież i on powstał z rabanu. Ileż było sprzeciwów i oporów, nie tylko ze strony nienawidzącej tego ruchu komunistycznej władzy, ale i ludzie Kościoła robili problemy. Bo to był raban, bo to wymagało ewangelicznej gotowości przyjmowania tego, co nieoczekiwane.

Tak zawsze działa Duch Święty. Na taki raban odważył się abp Hoser, organizując potężne wydarzenie ewangelizacyjne na Stadionie Narodowym. I oczywiście też były opory, też sprzeciwy, a i dziś nie gasną, bo jak to tak, żeby tam ludzie bezczelnie znajdowali Jezusa, a u mnie w parafii nie.

Niedawno ukazały się dane, z których wynika, że u naszych zachodnich sąsiadów w niedzielnych Mszach uczestniczy już tylko 11,7 proc. katolików. A przecież katolicy wszystko tam mają podane niemal do łóżka. Czasem nawet cudzego, bo z trwającego cudzołóstwa też tam niejeden ksiądz gotów„rozgrzeszyć”. Często bez spowiedzi. Postu też praktycznie nie ma. Egzorcyzmów też nie, bo i diabła ponoć nie ma. Wygoda, jak na Titanicu.

Więc jak to tak, że wszystko jest, a ludzi nie ma? Bo nie trzeba „wszystkiego”, lecz jednego: ewangelicznego rabanu.

Kurza wiara

Artystka Deborah Sengl z Austrii zorganizowała wystawę „dzieł” nawiązujących do Drogi Krzyżowej. Najważniejszym elementem ekspozycji będzie „kura przybita do krzyża”. Wisząca na krzyżu kura ma koronę cierniową i przepaskę biodrową. Artystka tłumaczy, że kura „cierpi jako męczennica” i wyjaśnia, że choć to „może się wydawać bluźnierstwem na pierwszy rzut oka, nie jest krytyką wiary chrześcijańskiej, ale raczej zwróceniem uwagi na cierpiące zwierzęta w trakcie produkcji żywności”. I co z tym zrobić? Skarżyć o bluźnierstwo? Nie przejdzie, bo to „sztuka”. Więc co? Cóż, szukający rozgłosu artyści przybili do krzyża już chyba wszystko. Na przykład niejaka Dorota Nieznalska umieściła tam genitalia, zaś niejaka Madonna samą siebie. Trudno dziś o większy banał. Pani Sengl należy się więc zarzut o plagiat.

Choroba zdrowia

Tajemnicza „La Camera Independent” przy wsparciu Kampanii Przeciw Homofobii i Ambasady Kanady w Polsce wyprodukowała spot, w którym piętnuje „homofobię”. Filmik przedstawia bzdurną historię o biznesmenie, który na widok dwóch zakochanych facetów dostaje obsesji, wpada w szaleństwo i w ten sposób niszczy sobie życie rodzinne i zawodowe. Przesłanie jest takie, że wynaturzone zachowania mają wzbudzać nasz zachwyt, a w kim nie wzbudzają, ten jest chory na „homofobię”, i zagraża sobie i otoczeniu. Filmik jest dostępny nie tylko w internecie, ale emituje się go przed seansami w Kinotece w Pałacu Kultury, a także w niektórych kinach sieci Multikino, podczas jednorazowych wydarzeń takich jak koncerty i maratony filmowe. Jak więc uchronić się przed tą straszną chorobą? Ano, nie trzeba przecież korzystać z tych seansów. A jeśli ktoś koniecznie musi, niech przychodzi po tych wszystkich reklamach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.