Warto czasem posłuchać starszych księży!

publikacja 03.07.2013 11:50

Powiedział: „Dzieci, jeżeli kiedyś przyjdą do was myśli, żeby ze sobą skończyć, nie róbcie tego..."

Warto czasem posłuchać starszych księży!

Jakiś czas temu, po pierwszym roku studiów, wybrałem się na wakacyjny wyjazd młodzieżowy, organizowany przez jeden z zakonów. Ludzie zjechali z niemal całej Polski, było też trochę znajomych. Ja jednak nie mogłem cieszyć się w pełni z uroków odpoczynku, gdyż dręczyły mnie od dłuższego czasu silne skrupuły (przestrzeń duchowa) powiązane z czymś w rodzaju nerwicy natręctw (jeszcze nie choroba, ale utrudniająca życie). Póki miałem jakieś zajęcie, było ok. Jednak po kilku dniach przyszła nawała negatywnych myśli – w tym poczucie, że co jak co, ale MI Bóg już na pewno nie wybaczy moich grzechów. Nie było to zbyt sensowne myślenie, ale osoby z podobnymi problemami wiedzą, że tutaj racjonalne tłumaczenie nie pomaga. Im więcej o tym myślałem, tym było gorzej – a nie umiałem się od tego uwolnić i nie potrafiłem przyjąć tłumaczenia księdza, który starał się mi pomóc. Po prostu uważałem, że wiem lepiej. Tym myśleniem pokręciłem nawet proste nauki Kościoła.

Zdarzyło się, że ksiądz-opiekun sanktuarium maryjnego, przy którym mieszkaliśmy, opowiadał jego historię. Na koniec rzucił mniej więcej takie słowa – „Dzieci, jeżeli kiedyś przyjdą do was myśli, żeby ze sobą skończyć, nie róbcie tego. To grzech i zagrożenie zbawienia. Zwróćcie się do Matki Bożej, której wizerunek się tu znajduje, a Ona pośle wam ludzi, którzy przyjdą z pomocą”. Zapamiętałem.

Pewnego wieczoru miałem jakby nasilenie wszelkich objawów nerwicy natręctw, nie mogłem racjonalnie myśleć ani się zachowywać. Byłem też wyczerpany fizycznie. Trwała wtedy konferencja pewnego księdza, a ja siedziałem na końcu kościoła, walcząc z dużym strachem przed potępieniem. Zacząłem rozpaczliwie modlić się zgodnie z tym, co mówił ksiądz. W końcu konferencja i dyskusja skończyły się, a ja poszedłem spać.

Obudził mnie starszy kolega, który też powinien spać obok. Zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Byłem zaskoczony takim pytaniem, ale zgodziłem się. Rozmawialiśmy sporo, nie pamiętam już o czym, ale skutkiem była pewna poprawa mego stanu.

Na tym wyjeździe były też dwie moje koleżanki. Jedna z nich, widząc mój stan (zresztą, wyglądałem tak, jakbym chciał pogadać – chyba nawet próbowałem), zostawiła zorganizowaną tam imprezę i ruszyła na spacer do sąsiedniej wsi. Tłumaczyła mi podstawy wiary, a także pomodliła się za mnie. Wskazała także pomysły na pokonanie najpoważniejszych skrupułów. Bóg chciał, że pomogło.
Trzecia osoba, także koleżanka, wzięła na siebie jeszcze inny mój problem. I tym razem po rozmowie z nią poprawiło mi się.

Dzięki tym rozmowom i modlitwom (danym od Boga, jak wierzę), postanowiłem udać się do psychiatry. Pomogło. Choć do dziś walczę ze skrupułami, jest to o wiele łatwiejszy do zniesienia stan, niż tamta nerwica. O ile wcześniej miałem problemy ze świętością Maryi i Jej kultem, to Jezus w ten sposób pokazał mi Jej rolę w zbawianiu. Do dziś wierzę, że to Ona wtedy mi pomogła.

Chwała Panu!