W sercu słyszałam głos: "Nie bój się, wierz tylko"

publikacja 03.07.2013 11:40

Z perspektywy czasu widzę, że Boża opieka, Boże prowadzenie towarzyszyło mi przez cały czas od urodzenia do dziś.

W sercu słyszałam głos: "Nie bój się, wierz tylko"

Urodziłam się jako wcześniak, bardzo mała, nie było wiadomo czy przeżyję – mama jeszcze w szpitalu ofiarowała mnie w opiekę Matce Najświętszej (mojej siostry bliźniaczki lekarze nawet nie ratowali). W latach szkolnych Pan Bóg chronił mnie przed złym towarzystwem, nie pozwolił odejść z oazy, stawiając na drodze właściwych ludzi, którzy zachęcali do trwania. Kiedy odszedł z tego świata mój ziemski tatuś, Bóg dał mi w osobie kapłana, prowadzącego wspólnotę oazową, duchowego ojca. Kiedy przestałam wierzyć w przyjaźń, po różnych trudnych i smutnych doświadczeniach przysłał mi przyjaciółkę, która bardzo długo walczyła, by mi udowodnić, że przyjaźń istnieje. A gdy poraniona niewłaściwie lokowanymi uczuciami zwątpiłam w zbudowanie kiedykolwiek szczęśliwej rodziny, uznałam, że już zawsze będę sama i mówiłam Mu o tym, postawił na mojej drodze wspaniałego człowieka, który także prosił Go o „drugą połówkę” dla siebie, a który dziś jest moim mężem. Przez słowa ludzi wokół nas, szczególnie naszych kochanych jezuitów oraz różne wydarzenia, np. możliwość spotkania, gdy było to dla nas ważne, a wydawało się niemożliwe (mieszkaliśmy 160 km od siebie), przez wyznawanie wspólnych wartości – pragnienie budowania na Nim swego życia, zachowania czystości przedmałżeńskiej, poprzez przeżywane wspólnie rekolekcje, potwierdzał, że przeznaczył nas dla siebie.

Od początku naszego małżeństwa pomagał nam w rozmaitych sprawach dużych i małych – codziennych, często poprzez życzliwych ludzi. Ale najbardziej doświadczamy jego opieki w kwestiach związanych z naszymi dziećmi (otrzymaliśmy ich troje) i w sprawach finansowych. Za każdym razem gdy byłam w stanie błogosławionym, przeżywaliśmy różne trudne sytuacje, ale także za każdym razem powierzaliśmy maleństwo, które nosiłam pod sercem, opiece Matki Boskiej Brzemiennej w Matemblewie.

Kiedy byłam w trzecim miesiącu ciąży z Anią, mieliśmy bardzo poważny wypadek samochodowy z dachowaniem, z którego wyszliśmy prawie bez szwanku. A potem, gdy miałam problem z karmieniem, dzięki wspaniałej lekarce udało mi się nie tylko uniknąć szybkiego odstawienia od piersi, ale mogłam karmić córeczkę do 2,5 roku. Dziś Ania jest mądrą, zdolną, wrażliwą  jedenastolatką.

Kiedy oczekiwaliśmy synka, badania wykazały u mnie podejrzenia toksoplazmozy. Obawialiśmy się, czy dziecko będzie zdrowe, ale wraz ze wspólnotą Domowego Kościoła, do której należymy, zawierzaliśmy je opiece Boga i Matki Najświętszej. Na modlitwie wstawienniczej w naszej intencji otrzymaliśmy słowa Psalmu 37: „Miej ufność w Panu  i postępuj dobrze, mieszkaj w ziemi i zachowaj wierność. Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca. Powierz Panu swą drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał [..] Ps37,3-5

Te słowa potem wielokrotnie wracały do nas w różnych trudnych momentach naszego życia. Usłyszeliśmy też proroctwo, że Pan będzie ze mną i że to dziecko będzie moją radością. Zamierzaliśmy dać synkowi imiona Jerzy Andrzej, ale kiedy umarł Ojciec Święty Jan Paweł II, polecając Jego opiece nasze maleństwo, postanowiliśmy, że będzie nosił imiona Jerzy Karol. Synek urodził się piękny, duży i silny, całkowicie zdrowy 12 czerwca 2005 roku, w 18 rocznicę pobytu w moim rodzinnym mieście – Gdańsku –  Jana Pawła II. Teraz Jurek ukończył pierwszą klasę i przyjął wczesną Komunię Świętą, a od 2 (!) lat jest także ministrantem.

Trzeci nasz skarb ma na imię Zofia, niedawno skończyła rok. Kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy rodzicami po raz trzeci, bardzo się cieszyliśmy razem ze starszymi dziećmi (do tej radości i otwartości na nowe życie Pan długo przygotowywał moje serce przez swoje słowo i kierownictwo duchowe). Był to naprawdę stan błogosławiony zarówno pod względem samopoczucia, zdolności godzenia obowiązków domowych, pracy zawodowej (wtedy przez „krótką chwilę” – około 1,5 roku pracowałam) i opieki nad dziećmi, pomocy innych ludzi (np. w dowożeniu lub odbieraniu dzieci do szkoły i przedszkola – ja nie mam prawa jazdy), przygotowaniach do przyjęcia maleństwa – praktycznie wszystkie rzeczy dla córeczki dostałam od przyjaciół, znajomych, osób ze wspólnoty Domowego Kościoła; jak i w sensie duchowym – prawie  w każdy piątek byłyśmy na adoracji Najświętszego Sakramentu z indywidualnym błogosławieństwem i na Eucharystii.

Czułam się bardzo dobrze do 36 tygodnia ciąży a potem okazało się, że mam złe wyniki i zatrucie ciążowe tak poważne, że maleńka może umrzeć zanim się urodzi. Po czterech dniach w szpitalu spędzonych na badaniach wywołano poród – Zosieńka urodziła się zdrowa, ale malutka i bardzo słaba w piątek 2 marca 2012 roku. Nie miała siły ssać i bardzo traciła na wadze. Musiałam ją dokarmiać sztucznym pokarmem, a potem własnym, ściągniętym przez strzykawkę. Cały czas oddawałam nas obie a także Marka – mojego męża – i starsze dzieci w opiekę Matki Bożej. Różaniec zabierałam na badania, na ktg, na salę porodową, trzymałam w ręku w nocy, gdy leżałam na patologii i gdy Zosia była na oddziale noworodkowym, a w sercu słyszałam głos: „Nie bój się, wierz tylko”. Starałam się być u Zosi jak najczęściej, błogosławiłam ją i prosiłam, by Jezus był ze mną i z nią, by dał mi siłę. Wiedziałam, że towarzyszy nam modlitwa naszych najbliższych, przyjaciół, wspólnoty, rodziny, i naszego spowiednika i kierownika duchowego. Z tej modlitwy, wsparcia, dobrego słowa, czerpałam siłę do opieki nad Zosią, otuchę w chwilach kryzysu.

Wróciłyśmy do domu po tygodniu od narodzin córeczki. Okazało się, że w tym czasie z pomocą mamy, życzliwych ludzi, mój mąż przygotował wszystko dla nas, zdołał pogodzić pracę i opiekę nad Anią i Jurkiem. Zosia jest dziś wspaniałym, pogodnym, radosnym dzieckiem, zaczyna chodzić.

Druga sfera, w której wyraźnie doświadczamy Bożej opieki to nasze finanse. Marek dość szybko znalazł pracę po przeprowadzce do Torunia, a potem, kiedy wskutek różnych okoliczności ją stracił (ja zareagowałam paniką – sama nie pracowałam, a mieliśmy już dwoje dzieci) Pan dał siły do przetrwania trudnego okresu poszukiwań i sprawił, że po trzech tygodniach mąż znalazł nową pracę, bliżej domu. Mimo, że pensja była trochę niższa, nigdy nie zabrakło nam na chleb a w trudnych chwilach, kiedy kończyły się pieniądze na koncie, Marek dostawał nagle jakieś zlecenie. Cała ta sytuacja zbliżyła nas do siebie, nauczyliśmy się racjonalniej gospodarować pieniędzmi i wspierać siebie nawzajem w chwilach zwątpienia, załamania, lęku. W któreś wakacje zdarzyło się, że dwa tygodnie przed początkiem roku szkolnego zostało nam na koncie 8 złotych. Zaczęliśmy się modlić o pomoc, bo oprócz codziennych wydatków trzeba było jeszcze kupić przybory szkolne, powtarzaliśmy, że przecież Pan Bóg nas nie zostawi. Wkrótce okazało się, że nie zwrócono nam dotychczas podatku. Nadesłane z Urzędu Skarbowego pieniądze przerosły konieczne wydatki. Zawsze takie sytuacje oddawaliśmy Panu Bogu na modlitwie indywidualnej a także wstawienniczej i kilka razy otrzymywaliśmy słowa psalmu, które cytowałam.

Gdy Ania miała iść do szkoły, wiedzieliśmy, że jest bardzo zdolnym i mocno rozwiniętym intelektualnie, ale równocześnie bardzo wrażliwym i słabym emocjonalnie dzieckiem, i że potrzebuje  warunków do nauki, których nie zapewni jej szkoła publiczna. Bardzo chcieliśmy, aby mogła uczęszczać do szkoły katolickiej, w której, oprócz mniejszej klasy i wyższego poziomu nauczania, miałaby także odpowiednie środowisko wychowawcze. Nie mieliśmy środków, by posłać ją do takiej szkoły i wówczas także polecaliśmy tę sprawę w modlitwie. Pan Bóg przyszedł nam z pomocą – Marek otrzymał spadek po dziadku, który wystarcza na pokrycie kosztów nauki przez jakiś czas.

Teraz borykamy się od pół roku ze spłatą kredytu, który podżyrowaliśmy bliskiej nam osobie. Raty są bardzo duże i rozłożone na wiele lat. Tylko dzięki Opatrzności Bożej możemy przeżyć kolejny miesiąc bez długów. Zdarzają się chwile załamania, zwątpienia, bo na wiele rzeczy nie możemy sobie pozwolić, chociaż wydają się nam konieczne, ale staramy się ufać, powstawać po każdym kolejnym upadku i iść dalej za Jezusem, powtarzając „Jezu ufam Tobie”, wierząc, że nas nie opuści  i kierując się tymi słowami psalmu, które ciągle do nas powracają.

Mamy świadomość, że tak często prosimy, a wiele razy zapominamy dziękować. Chcemy, by to świadectwo było pieśnią wdzięczności i uwielbienia na cześć Pana. Dziękując i przepraszając za chwile zwątpienia wierzymy, że Pan Bóg przeprowadzi nas przez te trudne doświadczenia i że, mimo iż my tego nie rozumiemy, mają one jakiś cel i sens Jemu wiadomy.

Maria