Ostatni Mohikanin kontra młody bombardier

PAP

publikacja 03.07.2013 06:56

Rozstawiony z numerem 24. Jerzy Janowicz zagra późnym popołudniem z Łukaszem Kubotem o miejsce w półfinale turnieju na trawie w Wimbledonie (pula nagród 22,56 mln funtów). Lepszy z tych tenisistów będzie pierwszym Polakiem w czołowej czwórce w Wielkim Szlemie.

Ostatni Mohikanin kontra młody bombardier   Jerzy Janowicz GERRY PENNY /PAP/EPA Jeszcze nigdy przeciwko sobie nie zagrali, ale znają się bardzo dobrze, bo od dwóch lat razem występują w reprezentacji Polski startującej w Pucharze Davisa. Przed tym pojedynkiem nie chcą o nim rozmawiać, nie chcą mówić o swoich mocnych i słabych stronach.

We wtorek razem, trzymając biało-czerwoną flagę, pozowali do zdjęć na tarasie Millenium Building, głównego budynku stanowiącego serce i żołądek The All England Lawn Tennis and Croquet Club. To w nim mieści się część szatni dla zawodników, player's lounge, restauracje i biuro prasowe. To stąd po południu wyjdą na Kort Numer 1, drugi co do wielkości obiekt przy Church Road.

Trudno wskazać dokładną porę, bo punktualnie o godzinie 13.00 (14.00 czasu polskiego) rozpocznie się spotkanie lidera rankingu ATP World Tour Serba Novaka Djokovica z Czechem Tomasem Berdychem (nr 7.). Dopiero po jego zakończeniu ruszy pierwszy w historii Wielkiego Szlema w pełni polski ćwierćfinał.

Zwycięzca trafi w piątek na Hiszpana Fernando Verdasco lub ubiegłorocznego finalistę i mistrza olimpijskiego igrzysk w Londynie - Szkota Andy'ego Murraya (nr 2.). Oni zagrają w środę w drugim meczu na Korcie Centralnym, po Hiszpanie Davidzie Ferrerze (4.) i Argentyńczyku Juanie Martinie del Potro (8.).

Ostatni Mohikanin kontra młody bombardier   Łukasz Kubot TOM HEVEZI /PAP/EPA Łukasz Kubot w wieku 31 lat po raz pierwszy wystąpi w wielkoszlemowym ćwierćfinale i to na nawierzchni stworzonej dla niego, czyli trawie w Wimbledonie. Wbrew modzie, niczym ostatni Mohikanin, przypomina, na czym polega klasyczny tenis w stylu serwis-wolej.

Współczesny tenis promuje graczy defensywnych, którzy oddają zabójcze strzały z końcowej linii i atletyczną siłą próbują zmiażdżyć rywali. Nie dziwi więc, że czasy takich graczy jak Szwed Stefan Edberg, Amerykanin Pete Sampras czy Australijczyk Patrick Rafter odchodzą powoli w niepamięć, choć na szczęście niezupełnie.

W dobie coraz cięższych piłek, coraz wolniejszych kortów - ten proces nawet nie omija trawy - jest Kubot, który wbrew tym tendencjom stara się po każdym dobrym serwisie iść do siatki i zdobywać punkty wolejami. Nie zważa na minięcia, loby i strzały skierowane wprost w niego, na co wpływ ma jego obecny trener Czech Jan Stoces.

"Jan jest najlepszym trenerem, jakiego miałem. Potrafi w pełni wykorzystać potencjał mojej gry i utwierdza mnie w agresywnym stylu. W końcu nie jestem już młody. Mam 31 lat i nie mam już tyle sił i zdrowia, by przez wiele godzin przebijać piłki z tyłu kortu" - przyznaje Kubot.

Przed dwoma laty był zaledwie o piłkę od wimbledońskiego ćwierćfinału, gdy prowadził 2:0 w setach z Hiszpanem Feliciano Lopezem. Przegrał w pięciu, ale zapisał się w pamięci sędziwych członków The All England Lawn Tennis and Croquet Club. Byli tenisiści, często mistrzowie sprzed lat, chętnie przychodzą na mecze Łukasza i z nieskrywanym wzruszeniem patrzą na klasykę tenisa w jego wydaniu.

Przed jednym z meczów Kubota, przy wejściu na kort dziennikarz PAP spotkał blisko 80-letniego pana, z członkowską plakietką klubową przypiętą do klapy garnituru i w słomkowym kapeluszu z zielono-filetową wstążką Wimbledonu. Zapytał: "Czy tu będzie grał ten chłopak z Polski, który chodzi zawsze do siatki po serwisie? Chcę go zobaczyć, bo to jest jak powrót do mojej młodości".

Na trybunie pojawił się nie tylko on, lecz jeszcze kilku jemu podobnych, a wszyscy z wyraźnym wzruszeniem wspominali styl gry należący dziś do rzadkości. Nie mogli też uwierzyć, że w Polsce nie ma kortów trawiastych, dziwiąc się, "gdzie on się tego wszystkiego nauczył?".

W początkach kariery seniorskiej Kubot trenował w Austrii, zanim przeniósł się do Pragi. To miasto od wielu lat jest drugim - po rodzinnym Lubinie - jego domem. To tam wraca po turniejach i stamtąd rusza w najodleglejsze zakątki świata walczyć o punkty do rankingu ATP World Tour. Tam też mieszka i pracuje na kortach Sparty jego narzeczona, Słowaczka Eva Slaninkova.

Wcześniej współpracował z innymi czeskimi trenerami Tomasem Jandą (trenował też Martę Domachowską) czy Jakobem Hlaskiem. Obaj eksperymentowali, a czasem nawet próbowali przestawić go na grę defensywną, jednak kilka lat temu pojawił się Stoces, który postawił na jedną kartę, czyli grę serwis-wolej.

"To najlepsze, co jest w grze Łukasza i musimy to maksymalnie wykorzystać. Jak widać, to działa" - powiedział PAP Stoces.

Czech kiedyś prowadził Niemca Rainera Schuettlera w jego najlepszym okresie. Teraz pracuje jednocześnie z innym Niemcem Benjaminem Beckerem i Kubotem. Tego ostatniego doprowadził w kwietniu 2010 roku do 41. miejsca na świecie w singlu. A dokonał tego specyficzną drogą, bo przez debel.

"Długo nie mogłem się przebić do setki w singlu, więc zacząłem grać na poważnie debla. Wygrałem w nim parę dużych turniejów, no i dwa razy zakwalifikowałem się z Austriakiem Oliverem Marachem do turnieju masters w Londynie. Jednocześnie próbowałem grać w eliminacjach turniejów w singlu i coraz częściej mi się udawało je przejść. Zacząłem więc awansować w rankingu. Dzięki deblowi nie tylko poprawiłem swój tenis - stał się on bardziej agresywny, ale i nabrałem więcej pewności siebie" - przyznał Kubot.

Choć po niezbyt udanym początku tego sezonu spadł na 130. miejsce na świecie, to po Wimbledonie wskoczy na 62, jeśli odpadnie po ćwierćfinale z Janowiczem. Jeśli wygra w Londynie jeszcze jeden mecz, może wrócić do czołowej 50-tki.

Kubot, jak sam przyznaje, ma ciężki charakter. Jest introwertykiem, perfekcjonistą, dość nieufną osobą, ale z wiekiem coraz bardziej się otwiera i swobodniej czuje w ogniu pytań dziennikarzy. Jest całkowicie skoncentrowany na tenisie, na nowinkach technologicznych dotyczących rakiet i piłek, lubi oglądać mecze w telewizji. Choć mieszka w Pradze, a w Polsce pojawia się głównie, by odwiedzić rodziców i młodszą siostrę, no i zjeść domową "pomidorówkę", to z chęcią występuje w reprezentacji narodowej.

W dniach 13-15 września z Janowiczem ma poprowadzić drużynę kierowaną przez Radosława Szymanika po raz pierwszy do Grupy Światowej rozgrywek o Puchar Davisa. Na korcie ziemnym w hali Torwar rywalami Polaków będzie ekipa Australii, z niegrającym kapitanem Patrickiem Rafterem.

Kubot dwukrotnie wystąpił w finałach turniejów ATP Tour w singlu - w 2009 roku w Belgradzie (przegrał z Serbem Novakiem Djokovicem) i rok później w Costa do Sauipe (pokonany przez Hiszpana Juana Carlosa Ferrero). W deblu odnotował osiem zwycięstw, ostatnie w lutym w Acapulco z Hiszpanem Davidem Marrero.

Jerzy Janowicz to wschodząca gwiazda tenisa. Mierzący 203 cm 22-letni łodzianin właśnie zaczął pisać swoją historię osiągając pierwszy w karierze ćwierćfinał w Wielkim Szlemie, w turnieju na trawiastych kortach w Wimbledonie (z pulą nagród 22,56 mln funtów).

Dla porządku należy wspomnieć, że w Londynie to po prostu Dżerży Dżanowicz. Albo bardziej familiarnie, choć zarazem karkołomnie, "Dżerżyk". Przez kolegów i rodzinę nazywany jest bowiem "Jerzykiem" dla odróżnienia od ojca, Jerzego seniora. W środę po południu 22. w rankingu ATP World Tour tenisista zagra o półfinał z Łukaszem Kubotem, 31-letnim "outsiderem", obecnie 130. na świecie (jeśli przegra w poniedziałek awansuje na 62. miejsce).

Zapowiada się więc polski dzień, prawdziwe święto polskiego tenisa, jak zgodnie twierdzą główni bohaterowie tego pojedynku. Będzie to jednak też walka dwóch pokoleń. Kubot, jako pierwszy od czasów Wojciecha Fibaka, przetarł szlaki wchodząc do czołowej setki (w kwietniu 2010 r. był 41. na świecie). Natomiast Janowicz junior idealnie komponuje się z hasłem przewodnim akcji "New balls please" prowadzonej przez władze ATP Tour kilka lat temu.

"Choć z pewnym opóźnieniem, to zaczyna ona przynosić skutki. W ostatnich latach męskim tenisem rządziła +wielka czwórka+, czyli Djokovic, Federer, Nadal i Murray, ale co widać tutaj, zaczyna się to zmieniać. Tacy zawodnicy jak Jerzyk coraz częściej zaczynają burzyć ten porządek" - powiedział PAP Kim Tiilikainen.

Fin od dawna mieszka w Polsce i ma polską żonę. Od kilku lat pracuje z Janowiczem i nie przejmuje się powracającymi co jakiś czas komentarzami, że nie ma doświadczenia w prowadzenia tenisisty ze światowej czołówki ATP. "W sumie kto w Polsce ma?" - odpowiada ze spokojem i robi dalej swoje.

Faktycznie, do tego należy dodać dość nietypową sytuację, bowiem "Jerzyk" w przeciągu jednego listopadowego tygodnia, zamykającego praktycznie sezon, skoczył o ponad 60 lokat i znalazł się nagle na 26. miejscu na świecie. Wszystko na kilka dni przed 22. urodzinami.

Szczęśliwym miejscem okazuje się wielofunkcyjna hala Bercy, goszcząca ostatnią z dziewięciu imprez rangi ATP Masters 1000, ustępującym rangą tylko turniejom wielkoszlemowym. Przejście dwóch rund eliminacji przez Polaka to zaledwie początek wyboistej drogi w drabince naszpikowanej graczami ze ścisłej światowej czołówki. Scenariusz niczym z filmów z Tomem Cruisem spod szyldu "Mission Impossible".

Janowicz jednak się tym nie przejmuje i - jak opisał to wówczas felietonista "L'Equipe" - "zdejmuje po kolei pięć skalpów tenisistów z pierwszej dwudziestki ATP, w tym samego Andy'ego Murraya". Zwycięski marsz powstrzymał dopiero w finale Hiszpan David Ferrer, wykorzystując wyraźne zmęczenie Polaka wcześniejszymi ciężkimi pojedynkami.

Jednak żywiołowo reagujący po wygranych meczbolach "Jerzyk" staje się bohaterem mediów na całym świecie, upatrujących w nim "ożywczy wiatr w skostniałym męskim tenisie" - jak napisał wówczas "The Daily Mail". Jednocześnie brytyjski dziennik przypomniał, że właściwą wędrówkę do czołówki rankingu Polak rozpoczął w czerwcu, przechodząc eliminacje do Wimbledonu.

Właśnie w Londynie zadebiutował wówczas w Wielkim Szlemie, osiągając na trawie trzecią rundę. W niej nie wykorzystał dwóch meczboli przeciwko Niemcowi Florianowi Mayerowi, ale dwa tygodnie później, po triumfie w challengerze ATP w holenderskim Schevenigen, przekroczył granicę pierwszej setki.

W nowojorskim US Open mu się nie powiodło, odpadł w pierwszej rundzie. Na jesieni też nie zachwycał w hali. Gdy wydawało się, że sezon zakończy w okolicach 85. miejsca na świecie pojechał do Paryża, jak sam później mówił "spróbować swoich sił w eliminacjach i może wygrać jeden mecz w głównym turnieju".

Do tegorocznego Wimbledonu jego występ w Bercy można był spokojnie nazywać "turniejem życia". W Londynie zdobył już 360 i nawet jeśli teraz przegra, to awansuje w poniedziałek z 22. na 18. miejsce. Jeśli natomiast pokona Kubota, zyska jedną lokatę więcej, a wtedy w półfinale stanie zapewne przeciwko Murrayowi, żądnemu rewanżu za listopadową porażkę. Wcześniej Szkot musi się uporać z Hiszpanem Fernando Verdasco.

Przed Wimbledonem dwukrotnie w tym sezonie dochodził do trzeciej rundy w Wielkim Szlemie - w styczniu w Australian Open i w maju w Paryżu. Jednak w cyklu ATP wciąż brakuje mu kolejnego spektakularnego wyniku, choć spisuje się w nim coraz lepiej.

W maju dotarł do ćwierćfinału innej imprezy ATP Masters 1000 na kortach ziemnych w Madrycie, ponosząc w nim porażkę z samym Szwajcarem Rogerem Federerem 4:6, 6:7 (2-7). Wcześniej wyeliminował dwóch Francuzów z Top 10 - Richarda Gasqueta (9.) i Jo-Wilfrieda Tsongę (8.).

Ostatnie miesiące, liczone od finału w hali Bercy, sprawiły, że Janowicz nie tylko skoczył w klasyfikacji tenisistów, ale i wyraźnie dojrzał i zadomowił się w czołówce. Nabrał pewności siebie, ale i cech gwiazdy. Po wygranych meczbolach potrafi w napadzie radość rozerwać na sobie koszulkę, albo rzucić buty w trybuny, jak w Wimbledonie po pokonaniu Austriaka Juergena Melzera w czwartej rundzie.

W jego przypadku to ryzykowny gest, bowiem przy rozmiarze stopy 48 ciężko może być o nowe. O to jednak dba już w tej chwili Adidas, podobnie jak o stroje do gry, bowiem zawarł z łodzianinem na wiosnę kontrakt. Związanie się z dużą agencją menedżerską Legardere Unlimited to również poważny krok wprowadzający go na orbity wielkiego tenisa. Przynależność do czołówki zaczyna też potwierdzać coraz lepszymi wynikami.