"Medytacja chrześcijańska" - czy chrześcijańska?

Agnieszka Kuryś

publikacja 05.04.2013 07:34

Książka na pierwszy rzut oka budzi zaufanie. Dalsza lektura rodzi jednak coraz bardziej zasadnicze wątpliwości...

"Medytacja chrześcijańska" - czy chrześcijańska?

Książka Australijczyka Erniego Christie pod tytułem Medytacja chrześcijańska w szkołach. Przewodnik dla nauczycieli i rodziców, jest reklamowana przez polskiego wydawcę jako „nowatorski podręcznik przybliżający medytację chrześcijańską jako nowe podejście do religijnej i duchowej edukacji dzieci. Jasno opisuje tradycję medytacji chrześcijańskiej i przedstawia założenia programu uczenia medytacji chrześcijańskiej dzieci w wieku od 5 do 17 lat”. Książka oparta jest na doświadczeniach z katolickich szkół w australijskiej diecezji Townsville. Oprócz zasadniczej części autorstwa pana Christie, obejmuje rozdziały autorstwa dwóch benedyktynów (Johna Maina i Laurence Freemana) oraz świadectwa nauczycieli. Ma więc praktycznie całe grono autorów.

Książka na pierwszy rzut oka budzi zaufanie: opublikowało ją wydawnictwo katolickie, jest Imprimatur, słowo wstępne jednego z australijskich biskupów, powołanie się na autorytet paru katolickich hierarchów Kościoła w różnych krajach (Wprowadzenie do wydania polskiego), jest wiele cytatów z Pisma Świętego i kilka z Katechizmu Kościoła Katolickiego; do tego ładna szata graficzna i staranne wydanie.

Nacisk na osobisty, głęboki kontakt z Bogiem, zapewnienia, że „medytacja zaprasza nas do kontaktu z Bogiem na poziomie serca” (Wprowadzenie, s. 6), „jest podróżą wiary” (s. 34), „modlitwą serca” (s. 75), „pielgrzymką czy też podróżą, poświęceniem się, sposobem życia” (s. 95) itd. mogą pociągać i budzić oczekiwania, że proponowana metoda modlitwy pomoże dzieciom i młodym ludziom stawać się coraz lepszymi chrześcijanami. W naszym, polskim kontekście - głównie katolikami.

Mantra i miś

Dalsza lektura rodzi jednak coraz bardziej zasadnicze wątpliwości. Książka wprowadza w jedną, sztywną metodę medytacji. Jeden przepis, jeden scenariusz. Technika. Zaleca się – nieobowiązkowo – zdjęcie butów i siedzenie na macie lub poduszkach, obowiązkowy natomiast jest wyprostowany kręgosłup. A przede wszystkim bezruch i cisza. I nieustanne powtarzanie mantry, sprzężone z równym oddechem. Koncentracja na swoim oddechu i wypowiadanym słowie mantry. Mantra jest najważniejsza, jak gdyby wypowiadanie jakiegoś choćby „najświętszego” słowa miało moc sprawczą, jakby to słowo było magiczną formułą. „Specjalne przedmioty do medytacji” (s. 27, jest to komentarz nauczyciela) to świeca, miś, krzyż, ikona (nauczyciel wymienia je w tej kolejności!). Czyżby miś był ważniejszy od krzyża? I dlaczego miś modlitewny, a nie np. pluszowy piesek modlitewny czy lalka modlitewna? Mowa też o olejkach zapachowych, gongu, muzyce relaksacyjnej, wsłuchiwaniu się w głosy natury – ptaki, wiatr, szum drzew to „dźwięki Boga” (s. 28). Gdzie my jesteśmy?

Po zakończonej medytacji nauczyciele wypowiadający się w książce zalecają modlitwę (jak rozumiem, głośno wypowiadaną), przeczytanie jakiejś historii biblijnej, ale równie dobrze „relaksację przy muzyce” (s. 25), „rysowanie” czy „łagodne rozciąganie” (s. 30).

Wszystkie bez wyjątku dzieci w szkole mają medytować tyle minut, ile mają lat, nauczyciele natomiast – ci wypowiadający się w książce – uprawiają medytację rano i wieczorem (co najmniej po 25 minut). Im starsze dzieci, w tym głębsze obszary prowadzi „podróż”, jaką jest medytacja.

Jezus   

Zaraz na początku pada zapewnienie, że „w samym sercu proponowanego programu znajduje się osoba Jezusa Chrystusa” (s. 9), ale w opisie metody nie widać Jezusa. Prawie wcale nie pojawia się nawet Jego Imię. Słowo „Jezus” czy „Abba” zalecane jest jako propozycje mantry do odmawiania, choć lepsze jest słowo „Maranatha” (s. 55). L. Freeman OSB nazywa Jezusa nauczycielem, pisze o „Świadomości Jezusa” jako jedynej drodze do poznania Boga, pisze, że „Imię Jezusa oznacza nabytą wiedzę o wierze” (s. 107 – co to znaczy?), ale nie pisze, że Jezus jest Bogiem (s. 100-109).

Prawdziwe spotkanie z Jezusem i uznanie Go za Pana owocuje tym, że to On upodabnia nas do siebie. A tymczasem główne owoce zalecanej medytacji to „zwiększona samowiedza i samoakceptacja”, „zwiększone pragnienie budowania wspólnoty z innymi”, „pogłębienie osobistej relacji z Bogiem” – na trzecim miejscu – i wreszcie „medytacja redukuje stres i zwiększa poczucie dobrostanu psychicznego i harmonii” (s. 35). Samowiedza, dobrostan… Czy mamy tu do czynienia z terapią, z techniką relaksacyjną, z jakąś formą samodoskonalenia? Mowa też o zrelaksowaniu się i obniżeniu poziomu stresu, poziomu kortyzolu, objawów depresji i ciśnienia krwi, o wzroście umiejętności koncentracji (s. 35-37). „Dzieci mogą doświadczyć połączenia z Bogiem i wynikającego z niego poczucia samoakceptacji” – pisze autor (s. 38). Nigdzie jednak nie wspomina o słuchaniu Boga, o szukaniu Jego woli, o pójściu za Nim, które obejmuje również wymagania skierowane do rozumu i woli człowieka: wymaganie kształtowania sumienia, umiejętności odróżniania dobra od zła. Podkreśla tylko doświadczanie Boga, w żaden sposób nie zdefiniowanego.

Kościół

Opisana praktyka medytacji jest zupełnie poza kontekstem Kościoła, w oderwaniu od sakramentów i Słowa Bożego. Co prawda autor zaleca nauczycielom: „Nie sugeruj, że medytacja jest jedynym sposobem modlitwy ani że jest jej najlepszym sposobem. Jest wiele sposobów modlitwy i wszystkie one mogą nas doprowadzić do autentycznej komunikacji z Bogiem” (s. 24), ale medytacja jest przedstawiona jako wartość sama w sobie, bez związku z innymi sposobami modlitwy. Niektóre wymienione w książce owoce medytacji, zwłaszcza pogłębienie więzi z Bogiem czy doświadczenie Boga (o ile nie jest jedynym celem) to normalne owoce zdrowego życia duchowego i sakramentalnego w Kościele katolickim, osobistej modlitwy (słownej lub nie), adoracji Najświętszego Sakramentu, rozważania Słowa Bożego. Tutaj te owoce są pokazywane jako zupełna nowość, coś, co – domyślnie – jest zagwarantowane tylko przez tę medytację, przedstawianą jako jedyna osobista, żywa i wiarygodna forma modlitwy.

Autor subtelnie „wbija klina” między nauczanie Kościoła a uprawianie medytacji. Gdzieś tam w „akademickich programach edukacji religijnej (…) konkretnego Kościoła” (s. 43) są jakieś teorie i prawdy pojęciowe, a nasza medytacja umożliwia doświadczanie Boga, umacnia nas, buduje między nami wspólnotę – takie wnioski wysnuje czytelnik z tych wywodów. A więc Kościoły chrześcijańskie nudzą teoriami, a przecież liczy się doświadczenie; wyznaniowa tożsamość dziecka, jego korzenie są bez znaczenia. Autor zarzuca chrześcijaństwu „specyficzny stosunek do dzieci” (s. 47) i brak szacunku dla duchowego wymiaru dziecka oraz ignorowanie jego naturalnej otwartości i wrażliwości na Boga. Z książki wynika, że tylko medytacja rozwija tę wrażliwość, tylko medytacja jest źródłem pozytywnych postaw i zachowań nauczycieli i uczniów. W przedziale wiekowym objętym proponowaną tutaj medytacją, dzieci w Kościele katolickim przystępują do Pierwszej Komunii Świętej (9 lat), potem młodzież do bierzmowania (15-16 lat). Jak przedstawiona w ten sposób medytacja wpłynie na przygotowanie do tych sakramentów i późniejsze życie nimi na co dzień? Czy nie okaże się zbyt silną konkurencją? „Uczniowie w tym wieku [13-15 lat] uznają ‘uniwersalną’ korzyść płynącą z medytacji i jakkolwiek często mogą kwestionować i buntować się przeciwko nauce religii, to doceniają medytację, nadal znajdują w niej przyjemność i są do niej przywiązane” – czytamy w rozdziale poświęconym etapom duchowego i psychologicznego rozwoju dziecka (s. 88).

Droga do Boga

„Nie rób niczego, co mogłoby ograniczyć ich pojmowanie Boga lub zniszczyć ich spontaniczną relację z Nim” – zaleca autor nauczycielom (s. 24). Pytanie tylko, czy właściwą drogą do pojmowania Go jest powtarzanie mantry w bezruchu?

Człowiek jest jednością, a jedna uprawiana metoda, zwłaszcza taka, która głęboko dotyka ducha i psychiki, nie pozostaje bez wpływu ani na inne formy modlitwy, ani na inne sfery życia. Autor książki zapewnia, że „regularne okresy medytacji dają pozytywne efekty w życiu (…). Są to zmiany trwałe” (s. 35). Właśnie. Znam przypadek ludzi, którzy po jakimś czasie uprawiania medytacji według opisanych tu zasad, potem nie byli w stanie prowadzić prawdziwej medytacji chrześcijańskiej, lectio divina, chociaż uznali ograniczenia tamtej metody i sami chcieli znaleźć coś innego. Po prostu, byli już jakby „zaprogramowani” na siedzenie po ciemku na podłodze i powtarzanie jednego słowa.

Nauczyciele

Zastanawiające, że nikt z nauczycieli, których wypowiedzi stanowią ważną część książki, nie zgłasza istotnych wątpliwości co do samej idei i zasad medytacji. Niektórzy wręcz są „podekscytowani” lub „czują się uprzywilejowani”, że mogą prowadzić medytację z dziećmi. Jedyne ich wątpliwości dotyczą tego, czy umieją przekonać uczniów do medytacji i czy uczniowie zdołają się skupić i wyciszyć. Z ich wypowiedzi nie wynika też, czy sami są ludźmi wierzącymi i praktykującymi. Niektórzy mają spore doświadczenie uprawiania medytacji czy jogi. Jedna z nauczycielek zapewnia, że wprowadzenie medytacji umożliwiło jej „uczenie religii na głębszym poziomie” (s. 79).

Problemy uczniów z odpornością na stres, z koncentracją przy nauce czy ze spokojnym zachowaniem z pewnością wymagają jakichś środków zaradczych, ale niech to będzie gimnastyka, ćwiczenia relaksacyjne czy terapia, a nie… no właśnie. Medytacja? Chrześcijańska? Dalekowschodnia? Jakaś nowa, synkretyczna?

Pytania, pytania…

Pytań i wątpliwości pojawia się znacznie więcej: np. dlaczego słowa „medytacja” i „kontemplacja” są używane zamiennie („proces kontemplacji” s. 20, „kontemplatywna świadomość dzieci i młodzieży” – Wprowadzenie) i nie są definiowane? Skąd przeciwstawienie „medytacji chrześcijańskiej” oraz „medytacji myślnej i prowadzonej” (s. 25) – czyżby medytacja myślna lub prowadzona nie mogła być chrześcijańska? Czym w takim razie jest lectio divina? Jak rozumieć stwierdzenie, że „medytacja może być postrzegana jako droga do (…) harmonii i jedności z resztą stworzenia” (s. 89)? Osobny temat to „chrześcijańskie korzenie medytacji”, w ujęciu o. Johna Maina OSB, dla którego „medytacja jest drogą samoświadomości i samoakceptacji” (s. 99).

Powyższe uwagi i pytania płyną z niepokoju i troski. Z czym tak naprawdę mamy tutaj do czynienia, co może zostać wpuszczone do szkół? Nie chodzi tu o jakieś utarczki między zwolennikami różnych form modlitwy, sprawa jest nieporównanie głębsza. Katechizacja i edukacja religijna dzieci i młodzieży z pewnością nie jest wolna od wad i błędów. Czy jednak rozwiązaniem ma być medytacja, mająca posmak nowości i powołująca się na tradycję, a do tego opatrzona przymiotnikiem „chrześcijańska”? „Nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga”, zaleca św. Jan (1 J 4, 1).

 

Ernie Christie, Medytacja chrześcijańska w szkołach. Przewodnik dla nauczycieli i rodziców, z filmem DVD, tłum. Hanna Mijas, Piotr Żak, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2012, 120 stron