Okazuje się, że bankrutującego członka UE nie da się ratować bez pomocy Rosji. Tego w najczarniejszym scenariuszu nie przewidział żaden z opasłych unijnych traktatów.
Ręce precz od Cypru – mieszkańcy wyspy protestują przeciwko narzuconemu przez UE podatkowi od depozytów bankowych
pap/EPA/FILIP SINGER
Sytuacja zagrożonego bankructwem Cypru jest „ryzykiem systemowym” dla strefy euro – przyznał szef eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. Co w języku dyplomatycznym oznacza po prostu: toniemy! Bo „ryzyko systemowe” oznacza ni mniej, ni więcej tylko możliwość upadku całego projektu wspólnej waluty, a nie tylko zatonięcia jednej wyspy, czyli pływającego między Europą, Bliskim Wschodem a Rosją Cypru. Dryfującego coraz wyraźniej w stronę tej ostatniej.
W stronę Kremla
Okazało się, że ani sama Bruksela nie poradzi sobie z problemami jednego z członków UE, ani Cypr nie może liczyć na cud za sprawą Brukseli. Przeciwnie, mieszkańcy Cypru stracili niedawno całkowicie zaufanie do eurokratów, kiedy ci uzależnili pomoc dla bankrutujących banków od zgody na... skok na banki, a dokładnie na ulokowane w nich oszczędności. Za to po raz pierwszy okazało się, że tonąca strefa euro musi wyciągnąć rękę o pomoc w kierunku Moskwy. Strona rosyjska dała do zrozumienia, że sprawa restrukturyzacji cypryjskiego długu może być rozwiązana pozytywnie tylko pod warunkiem, że kraje UE będą koordynować z Moskwą swoje kroki zmierzające do uratowania Cypru przed bankructwem. Do zlikwidowania dziury w budżecie Cypru potrzebny byłby udział największych banków Rosji. Kreml nie mówi „nie”, ale w zamian domaga się m.in. informacji o rachunkach bankowych rosyjskich rezydentów na Cyprze. Nikozja (stolica Cypru) dotychczas odmawiała udostępnienia Moskwie takich danych. Wszystko wygląda dość dramatycznie. I kto wie, czy czasem kolejny kilkunastotysięcznostronicowy traktat unijny nie będzie podpisany... w Moskwie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.