Zanim wyliczymy, że stać nas na zimowe igrzyska w Krakowie, warto zastanowić się, do czego są nam one potrzebne?
east nws/MICHAEL KAPPELER
Jako pierwsza hasło olimpiady rzuciła Jagna Marczuajtis, kiedyś mistrzyni Europy, dziś posłanka PO. Pozyskała dla projektu władze Krakowa i Małopolski, potem prezydenta i premiera. – Wszędzie dostaliśmy zielone światło – cieszy się snow- boardzistka. Wysoko szanse zimowej olimpiady w Polsce ocenia także jej kolega partyjny Andrzej Person: – Kraków jest w stanie wygrać, bo MKOl otwiera się na nowe lokalizacje – przekonuje senator PO. Jeśli więc minister Rostowski nie powie NIE, w przyszłym roku Kraków zostanie zgłoszony jako kandydat na gospodarza zimowych igrzysk w 2022 roku. W razie ewentualnego sukcesu Krakowa większość dyscyplin rozgrywano by i tak w Zakopanem oraz na słowackim Chopoku.
Otwieramy oczy niedowiarkom
Paradoksalnie, pieniądze nie są tu aż takim problemem. Ze wstępnych kalkulacji wynika, że budżet zimowej olimpiady będzie nieporównywalnie niższy niż letniej i wyniesie około 5 mld zł. Więcej wydaliśmy na same stadiony Euro 2012. Z budżetu państwa pochodziłoby 70 proc. wydatków, miliard dorzuci Międzynarodowy Komitet Olimpijski, a resztę wyłożyliby sponsorzy i samorządy Małopolski. Dlatego minister finansów nie mówi, że nas na taki wydatek nie stać. Pyta natomiast, na ile jest on sensowny i jakie przyniesie korzyści. – Podobnie jak w przypadku wszystkich wielkich imprez sportowych, problem jest taki, że turniej mija, a obiekty pozostają. Rodzi się pytanie, jaki będzie z nich pożytek – zastanawiał się J.V. Rostowski na antenie RMF FM. To wyraźna aluzja do pozostałości po piłkarskich mistrzostwach, które dziś generują głównie koszty. Całkowity budżet budowy czterech stadionów wyniósł blisko 2,5 mld euro, zaś łączne wpływy ze sprzedaży biletów podczas mistrzostw nie przekroczyły 150 mln euro. Ponad 2 mld euro dołożyli zatem podatnicy do sympatycznej imprezy, a najgorsze jest to, że dokładają nadal. Otworzyliśmy tymi stadionami oczy niedowiarkom, a teraz głowimy się, jak je zapełnić. W przypadku stadionu piłkarskiego „Wisły” nie udało się to jeszcze ani razu, a kosztował miasto 540 mln zł. Klub płaci 1,3 mln zł rocznej dzierżawy, więc obiekt powinien się zwrócić gdzieś w... 2420 roku. A jak będzie z budowaną właśnie halą sportową na 15 tys. widzów za 400 mln zł? Daje do myślenia fakt, że jej operatorem jest Krakowskie Biuro Festiwalowe, ponieważ do kolejnych przetargów nie zgłosiła się żadna z firm specjalizujących się w wynajmowaniu takich obiektów. Nikt z prywatnych inwestorów nie był też wcześniej zainteresowany wybudowaniem hali. Zasadne jest zatem pytanie o rentowność sportowych inwestycji i celowość wydawania na nie miliardów w warunkach kryzysu. Jacek Majchrowski, rządzący Krakowem już 10 lat, przyznał ostatnio, że żałuje pieniędzy wydanych na stadiony. Może właśnie dlatego mniej w nim entuzjazmu niż w szefie rządu. O igrzyskach mówi, że „powolutku się do nich przymierzamy”…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.