Nie ma róży bez ognia

Marcin Jakimowicz

|

GN 42/2012

publikacja 18.10.2012 00:15

Miliony ludzi na świecie zachorowały na „różę”. To bezbolesna odmiana różyczki. Żadnych skutków ubocznych. Objawy? Wymieniają się tajemnicami.

Nie ma róży bez ognia istockphoto

Świat trwa jedynie dzięki oddechowi dzieci studiujących Torę – uczyli rabini. A może trwa również dzięki osobom przesuwającym palce na paciorkach różańca? Kto wie… Leszek Dokowicz, zwiewający w piorunującym tempie ze świata techno i psychomanipulacji, w którym ugrzązł w Niemczech, na własnej skórze odczuł, że przekroczył granicę kraju, który dla wielu jest „republiką moherów klepiących codziennie zdrowaśki”. Odczuł ogromną ulgę, poczuł się chroniony, otoczony murem modlitw. – Żyłem 20 lat poza granicami naszego kraju – opowiada. – Od powrotu z mojego Egiptu dziękuję Panu Bogu każdego dnia za to, że pozwolił mnie i mojej rodzinie znowu zamieszkać w Polsce. W kraju, w którym tysiące ludzi każdego dnia odmawia Różaniec. Od kilku lat w październiku internauci wywołują nową „rewolucję październikową”. Przypominają, by chwycić w dłonie różańce. Na blogach, Facebooku i stronach internetowych pada co chwilę słowo „róża”, które nawet w kontekście rewolucyjnego slangu wreszcie przestaje kojarzyć się z Różą Luksemburg. Ich akcja to nic innego jak tylko nowocześnie zapakowana róża różańcowa. Kółka różańcowe nie mają dobrego PR-u. Już sama nazwa kojarzy się z czymś zaściankowym, obciachowym, wiejącym na kilometr nudą. Niesłusznie!

Róże wśród kominów

Ojciec Pio nie rozstawał się z różańcem. Odmawiał go wszędzie: w celi, na korytarzu, w zakrystii. Zapytany, ile Różańców odmawia w ciągu dnia i nocy, odpowiadał: „Czasem 40, a czasem 50”. Pytany, jak to robi, odpowiadał: „Jak ty to robisz, że ich nie odmawiasz?”. Ponieważ na pytanie stygmatyka możemy udzielić jedynie bardzo wymijającej odpowiedzi albo zmienić temat na narzekanie na pogodę lub brak Błaszczykowskiego w kadrze, proponujemy mniej czasochłonną wersję szturmu do nieba. To sprawdzona od ponad 180 lat praktyka, w sam raz dla rozpędzonego pokolenia, które nie ma na nic czasu. „Najważniejszą i najtrudniejszą rzeczą jest uczynić Różaniec modlitwą wszystkich” – pisała Francuzka Paulina Jaricot (1799–1862). Każdy człowiek może znaleźć w ciągu dnia kilka minut, aby odmówić dziesiątkę Różańca, czyli jedną tajemnicę – kombinowała. Na pomysł tej nieustannej modlitwy wpadła w 1826 roku. Już jako 17-latka zdecydowała się żyć jedynie dla Boga i złożyła prywatny ślub czystości.

W robotniczej dzielnicy Lyonu zaczęła organizować 15-osobowe grupy, które okrzyknięto później żywymi różami. Każda z osób tworzących piętnastkę zobowiązywała się do odmawiania jednej tajemnicy. W ten sposób – obliczyła Francuzka – wszyscy razem odmówią codziennie cały Różaniec. „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne… Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem! Oto właściwy charakter Żywego Różańca – notowała w swoim dzienniczku Paulina. – I tak wszyscy członkowie, mając udział w dziele nawracania grzesznika, cieszą się wspólnie z jego powrotu. Takie zjednoczenie serc w jedności tajemnic daje Różańcowi szczególną moc w nawracaniu grzeszników”. Wszystkich członków róży dotyczy taka sama zasługa, jakby odmówili cały Różaniec – przekonywała Francuzka. Prosiła, by odmawiać tę modlitwę w intencji misjonarzy (nic dziwnego, że gdy powstały Papieskie Dzieła Misyjne i Żywy Różaniec, oba projekty zaczęły działać na zasadzie naczyń połączonych). Pomysłowi Pauliny przyklasnęło wielu biskupów, a nawet sam generał Zakonu Kaznodziejskiego, który przyłączył Stowarzyszenie Żywego Różańca do wielkiej dominikańskiej rodziny różańcowej. Koła Żywego Różańca po kilku latach działania liczyły ponad milion uczestników! Choć pomysł spotkał się z życzliwym przyjęciem ze strony Kościoła, a jego fanem był m.in. św. Jan Vianney, Paulina spotkała się też z żywą krytyką. „Najboleśniejsze krzyże to te, które z dobrych intencji ciosają dla nas przyjaciele Boga. Trzeba jeszcze je bardziej kochać, ponieważ są wybrane przez Boga dla naszego uświęcenia”, notowała w swym dzienniku. Proboszcz z Ars opowiadał: „Znam jedną osobę, która potrafi znosić krzyże, bardzo ciężkie krzyże: jest nią Paulina Jaricot”.

Młyn na poczcie

W 1831 roku, po pięciu latach od rozpoczęcia różanej rewolucji, zdumiona Paulina pisała: „Liczba odmawiających dziesiątkę Różańca rośnie z niewiarygodną szybkością we Włoszech, Szwajcarii, Belgii, Anglii i w wielu regionach Ameryki. Wszędzie, gdzie tworzą się piętnastki, można zauważyć nienotowane wcześniej umacnianie się dobra. Stopniowo stajemy się zjednoczeni w modlitwie ze wszystkimi ludźmi świata”. Centralę Żywego Różańca Paulina założyła w Lyonie, na wzgórzu Lorette. Czy wszyscy zacierali dłonie z zadowolenia? Nie. Niektórzy zaś mieli ręce pełne roboty. Zwłaszcza francuscy listonosze. Tylko w 1832 r. wysłano z Lyonu 140 tys. książek i broszur, 80 tys. obrazków, 40 tys. medalików, 18 tys. szkaplerzy i krzyżyków. Średnio wychodziło tysiąc przesyłek dziennie. Na poczcie w Lyonie wrzało jak w ulu. Troszkę winien był temu papież Grzegorz XVI, który już na początku 1832 r. zatwierdził Stowarzyszenie Żywego Różańca i nadał mu liczne odpusty. „Urodziłam się z żywą wyobraźnią, powierzchowną umysłowością, porywczym i leniwym charakterem. Poświęciłam się całkowicie jednej rzeczy, ponieważ w niczym nie umiałam zachować umiaru” – pisała o sobie Paulina. „Szukałam przed Bogiem środka zapobiegającego zniechęceniu, niemoralności, rozpaczy” – wyznawała w swym dzienniku. Gdy przystąpiła do realizacji śmiałego społecznego planu: stworzenia wzorcowego zakładu przemysłowego, w którym robotnicy mieli żyć z rodzinami ze sprawiedliwie wynagradzanej pracy, i zainwestowała w projekt nie tylko cały swój majątek, ale i zaciągnięte pożyczki, została oszukana przez finansistów, którym zaufała. Zrujnowana i zniesławiona przeżyła ostatnie lata w skrajnej nędzy. „Mój Boże, wybacz im i obdarz ich błogosławieństwem na miarę cierpień, jakie mi zadają” – modliła się za oszustów. Zmarła 150 lat temu. Jej proces beatyfikacyjny ruszył w 1930 r., a heroiczność cnót ogłoszona została przez Jana XXIII w 1963 roku. W styczniu br., w rocznicę jej śmierci, abp Savio Hon Tai Fai, sekretarz Kongregacji Ewangelizacji Narodów, zachwycał się w Lyonie jej niezwykłym przywiązaniem do Kościoła. „Przed zapadnięciem w sen nadziei, na łonie naszej czułej matki, słodko jest mi powiedzieć, że moim największym pocieszeniem jest to, że zawsze byłam poddana Kościołowi, przyjmując jego nauczanie, odrzucając bez sprawdzania wszystko to, co on potępia” – cytował notatki Pauliny.

Daj się wciągnąć!

– Gdy trafiłem tu 6 lat temu, nie było tu żadnych wspólnot – opowiadał mi przed dwoma tygodniami Rafał Kogut, franciszkanin z Bytomia. – Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Dlaczego? Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię. – Żywy Różaniec to ruch niezwykle potężny, a jednocześnie najbardziej wykpiwany. To ogromna, dynamiczna siła, która od lat ożywia Kościół – wyjaśnia ks. dr Grzegorz Wita, wykładowca w Zakładzie Misjologii i Teologii Ekumenicznej na Wydziale Teologicznym UŚ w Katowicach. – W Polsce zaangażowanych jest w ruch ponad milion osób. Dlaczego ta duszpasterska inicjatywa znakomicie się sprawdza? Geniusz Pauliny Jaricot polegał na tym, że idealnie wpisała się w społeczny i historyczny klimat epoki. Schemat jest prosty: zapraszam do róży tych, którym ufam. Trochę kojarzy mi się to z budowaniem siatki konspiracyjnej. Nie chodzi o wielkie zgromadzenie, znam tylko ludzi z mojej grupy, „swoi” znają „swoich”. Niebawem po wprowadzeniu pomysłu w życie okazało się, że znakomicie sprawdził się w duszpasterskiej praktyce. W chwili śmierci Pauliny w jej rodzinnej Francji w Żywym Różańcu modliło się już 2,5 mln ludzi! Zaufanie, zgrany modlitewny team plus konkretna intencja modlitewna i wsparcie materialne najuboższych to elementy, które budują i scalają wspólnotę. W pomyśle Pauliny zachwyca mnie wielki realizm, brak zbędnego hurraoptymizmu. Pamiętajmy o tym, że wspólnoty pierwotnie funkcjonowały pod nazwą „Stowarzyszenie Żywego Różańca i Dobrej Książki”. Propozycja dobrej, niekoniecznie pobożnej lektury była niezwykle celną kontrą dla laicyzacji Francji. Sama Paulina jest znakomitym wzorem mądrego feminizmu: energiczna, konkretna do bólu, znana z charytatywnych dzieł wśród robotniczych rodzin kobieta realizuje w przebojowym stylu „nowy wymiar macierzyństwa” – otoczenie modlitewną ochroną Kościoła i jego misyjnych dzieł.

Jak to działa?

Uczestnicy Żywego Różańca należą do grupy zwanej różą. Każda osoba z róży przez miesiąc odmawia jedną z tajemnic różańcowych. Raz w miesiącu członkowie takiej grupy dokonują zmiany tajemnic. W praktyce odbywa się to przez losowanie lub odhaczanie kolejnej parafki w alfabetycznym „spisie lokatorów”. Żywy Różaniec obecny jest niemal w każdej parafii w Polsce. Swego czasu podlegał jurysdykcji zakonu dominikańskiego, obecnie biskupowi diecezji. Pierwotnie róża liczyła 15 osób. Rozpoczynający 25. rok pontyfikatu Jan Pa- weł II w liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” wprowadził nową część Różańca – tajemnice światła. Po tej modyfikacji w grupie modli się 20 osób. Parafialna wspólnota Żywego Różańca jest jednostką autonomiczną, tzn. wspólnoty parafialne nie łączą się w struktury ogólnokrajowe czy światowe. Podczas 358. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w czerwcu br. biskupi zatwierdzili statut stowarzyszenia „Żywy Różaniec”. Czasopismem formacyjnym ruchu stał się miesięcznik „Różaniec”. Spotkania organizowane przez redakcję pisma, Wydawnictwo Sióstr Loretanek i diecezjalnych moderatorów Żywego Różańca ukazały potrzebę utworzenia ogólnopolskiej struktury ruchu.

Na spotkaniu w Warszawie-Rembertowie został powołany zarząd Stowarzyszenia. – Ma on na celu zintegrowanie środowisk Żywego Różańca obecnych w całej Polsce – wyjaśniał dominikanin o. Stanisław Przepierski. – Zarząd ma organizować konferencje, spotkania moderatorów diecezjalnych, aby nadać pewien naturalny rytm rozwojowy tej pięknej tradycji. – Różaniec jest skutecznym narzędziem nowej ewangelizacji – podkreślił abp Henryk Hoser podczas Ogólnopolskiego Spotkania Moderatorów Żywego Różańca w marcu br. – To „drabina Jakubowa”, instrument zbawienia, swego rodzaju łańcuch, którym wyciągamy z czeluści zła duszę człowieka przeznaczoną do szczęścia wiecznego – wyjaśniał. – Kiedyś o. Andrzej Madej śmiał się. – W wielu kościołach zauważam tablice: „Tu, w tym miejscu, Pan Bóg wysłuchał mojej prośby”, ale jeszcze nigdy nie widziałem tablicy: „Tu, w tym miejscu, ja posłuchałem Pana Boga”. – A byłby to nie mniejszy cud! – opowiada Cezary Sękalski, autor książki „Różaniec święty na nowo odkryty”. – Różaniec jest sposobem na słuchanie Pana Boga. Z praktyki wiem, że najczęściej w różach różańcowych jest on modlitwą prośby. Traktujemy go jako skuteczne narzędzie wypraszania łask. Jasne, to jeden z aspektów tej modlitwy, ale w Różańcu zawarty jest też drugi, niesamowicie ważny: formacja i medytacja. Gdy Karol Wojtyła był w róży różańcowej, prowadzący ją Jan Tyranowski robił swoim podopiecznym wykłady z duchowości św. Jana od Krzyża! Raz w tygodniu prowadził też osobistą formację. Był to czas okupacji: spacerowali sobie po bulwarach wiślanych i rozmawiali o Bogu. Jeśli takie będą nasze róże różańcowe, to nie mam zastrzeżeń – dodaje. Miliony ludzi na całym świecie wymieniają się tajemnicami. Dzięki nim modlitwa maryjna płynie i płynie na zasadzie „niekończącej się opowieści”. – Lepiej trzymać się pewników, zwłaszcza płaszcza Matki Bożej – opowiadał z błyskiem w oku o. Joachim Badeni. – My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani są pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: Tomaszu, mówiłam ci – nie jedz tyle spaghetti. Trzymać się płaszcza Matki. To najpewniejsza droga do nieba.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.