Długi coraz dłuższe…

Joanna Jureczko-Wilk

|

GN 41/2012

publikacja 11.10.2012 00:15

Cała powojenna historia gospodarcza Polski to nieustanna walka z zadłużeniem państwa. Tylko raz zdarzyło się, że do budżetu państwa wpłynęło więcej pieniędzy niż z niego wydano.

Deficyt budżetowy powstaje wtedy, gdy w ciągu roku z budżetu państwa wydaje się więcej pieniędzy niż wpływa do niego w postaci podatków i innych dochodów Deficyt budżetowy powstaje wtedy, gdy w ciągu roku z budżetu państwa wydaje się więcej pieniędzy niż wpływa do niego w postaci podatków i innych dochodów
henryk przondziono

Abyło to w roku 1990 – czasie transformacji ustrojowej, gwałtownych przemian nie tylko gospodarczych i drastycznych reform podjętych przez Leszka Balcerowicza. Wbrew pesymistycznym prognozom w budżecie państwa powstała wtedy nadwyżka w wysokości 244 mln zł. Ale już od następnego roku zaczęło się zadłużanie sektora publicznych finansów i trwająca do dziś batalia o obniżenie długu publicznego.

Ile wydamy? Ile pożyczymy?

Na zadłużenie państwa składa się przede wszystkim deficyt budżetu państwa, który co roku powiększa dług publiczny. Deficyt budżetowy, popularnie nazywany „dziurą budżetową”, powstaje wtedy, gdy w ciągu roku z budżetu państwa wydaje się więcej pieniędzy niż wpływa do niego w postaci podatków i innych dochodów. Innymi słowy: wydatki są wyższe od przychodów. W ubiegłym roku różnica wyniosła 25,1 mld zł – tyle zabrakło w rządowej kasie. W tym roku po sierpniu deficyt wyniósł ponad 22,9 mld zł (uwzględniając sporą wpłatę z zysków NBP), czyli blisko 65,5 proc. z zaplanowanych na ten rok 35 mld zł. Zgodnie z harmonogramem wydatków i dochodów budżetu państwa na 2012 r. Ministerstwo Finansów oczekuje, że w II połowie br. tempo narastania deficytu wyhamuje. Jeśli w budżecie państwa co roku brakuje sporej kwoty, dług narasta. Ale ujemny bilans ma nie tylko główna kasa państwa. Deficyty notują też budżety samorządów, publicznych jednostek ochrony zdrowia, funduszy celowych, ZUS, KRUS… Roczne rozliczenie wszystkich podmiotów obracających publicznymi pieniędzmi – jeśli jest ujemne – tworzy deficyt finansów publicznych. On też narasta z roku na rok, dając w sumie kwotę długu publicznego. Według danych z połowy tego roku, państwowy dług publiczny wyniósł 842,6 mld zł. Aż 92 proc. tej kwoty „wypracował” sektor rządowy.

Większy, bo ukryty

W rzeczywistości dług państwa jest o wiele większy, niż ten podawany kwotowo, w przeliczeniu na 1 mieszkańca lub procentowo w stosunku do produktu krajowego brutto. Chodzi przede wszystkim o zobowiązania państwa względem przyszłych emerytów, które choć bardzo wymierne, nie trafiają do statystyk długu publicznego. Teraz składki emerytalne są wyłącznie zapisem księgowym na kontach w ZUS, w praktyce bowiem idą na wypłatę obecnych emerytur. A są to kwoty niebagatelne! W połowie roku przyszli emeryci mieli zapisane na kontach w I filarze 2210,8 mld zł, a na subkontach (część składki z II filaru, która pierwotnie trafiała do OFE, a decyzją obecnego rządu została cofnięta do ZUS) – 17,7 mld zł. Zamiana tego, co jawne na to co przed statystyką ukryte, zmniejszyła ryzyko, że oficjalny dług przekroczy progi ostrożnościowe, zapisane w ustawie, i ryzyko tego, że rząd będzie wówczas zmuszony do radykalnego zmniejszenia długu (a więc podwyżek podatków i/lub cięcia wydatków).

Czy trzeba podnieść podatki?

Według unijnych przepisów dług sektora finansów publicznych nie powinien przekraczać 60 proc. PKB. W polskim prawie istnieją dodatkowe środki ostrożności – jednak dotyczą one nie długu sektora finansów publicznych, a państwowego długu publicznego. W przeciwieństwie do długu sektora finansów publicznych ten drugi nie obejmuje na przykład długów Krajowego Funduszu Drogowego. Jeśli państwowy dług publiczny waha się w granicach 50–55 proc. PKB, w kolejnym roku budżetowym jego wysokość liczona w stosunku do dochodów budżetowych nie może się zwiększyć. Taką sytuację mamy obecnie, gdy dług publiczny w tym roku ma wynieść 52,4 proc. PKB, przez co planowany na przyszły rok deficyt budżetu państwa może wynieść maksymalnie 11,9 proc. w stosunku do dochodów. Gdyby jednak granica 55 proc. została przekroczona, wtedy zgodnie z ustawą o finansach publicznych kolejny budżet powinien być bez deficytu lub ma zapewniać spadek relacji długu publicznego do PKB. Żeby to osiągnąć w tak krótkim czasie, rząd musiałby wprowadzić natychmiastową podwyżkę podatków lub radykalnie ciąć koszty, waloryzować renty i emerytury tylko o inflację, nie mógłby też z budżetu udzielać pożyczek i kredytów. Przed transformacją ustrojową dziury w budżecie państwa i w budżetach innych jednostek państwowych w całości pokrywał NBP, zazwyczaj dodrukowując pieniądze, co oczywiście napędzało inflację. Teraz takie metody są prawnie zabronione. Skarb Państwa, żeby pokryć długi, wypuszcza obligacje, bony skarbowe, pożycza od banków i innych instytucji finansowych. I tak jak każdy, za pożyczki musi płacić. Im gorsza jest sytuacja gospodarcza kraju, im większe jest jego zadłużenie, tym większe ryzyko inwestowania w jego papiery dłużne i wierzyciele żądają wyższego oprocentowania. W tym roku odsetki od pożyczonych przez nasz kraj pieniędzy pochłoną 43 mld zł, czyli o ok. 4 mld mniej niż w 2011 roku wpłaciliśmy do budżetu z tytułu podatku PIT! W przyszłym roku będzie to jeszcze więcej. Zainteresowała Cię treść artykułu? Podziel się nim z najbliższymi! Zaproś ich do odwiedzenia strony www.gosc.pl/Dbaja_o_nasze_portfele, gdzie zamieszczamy kolejne odcinki z cyklu „Dbają o nasze portfele”.

Od denara do chipa

Historia pieniądza potwierdza znane powiedzenie, że potrzeba jest matką wynalazku. Handel wymienny przysparzał wielu problemów i ludzie szukali towarów, które nie ulegałyby zepsuciu, były łatwe do przechowywania, których byłoby dostatecznie dużo i które byłyby chętnie przyjmowane przez innych. Takim uniwersalnym towarem, prototypem pieniądza były muszelki kauri, sól, czy grudki kruszcu, przeważnie srebra. Te ostatnie z czasem zaczęły być coraz bardziej popularne, ale użytkownicy musieli wozić ze sobą wagi, żeby w czasie transakcji odważyć odpowiednią ilość kruszcu. Około VII w. przed Chr. w państwach cywilizacji greckiej zaczęto stemplować grudki określeniem wagi i sygnaturą władcy, co miało potwierdzać ich autentyczność. Kiedy zaczęto stemplować kulki stopu złota i srebra, które pod wpływem uderzenia, spłaszczały się, powstał pieniądz podobny do dzisiejszej monety. W Polsce pierwszą monetą był denar Mieszka I. Złotego polskiego zaczęto bić za panowania Zygmunta Augusta w 1564 r. Pieniądza papierowego używano najpierw w Chinach. Początkowo był kwitem, jaki wystawiał złotnik osobie, która zdeponowała u niego cenny kruszec. W Europie pojawił się w XVII w. jako zabezpieczenie zapłaty określonej sumy. W Polsce pierwsze pieniądze papierowe wiążą się z powstaniem kościuszkowskim, kiedy to w 1794 roku wprowadzono bilety skarbowe. Jednak często zdarzało się, że wystawca nie wywiązywał się z zobowiązań, dlatego pieniądz papierowy była traktowany jako „gorszy” od srebrnych czy złotych monet. Popularność zyskał dopiero po I wojnie światowej. W XX w. kosztowną produkcję monet i pieniędzy papierowych zaczęła zastępować karta płatnicza. Można nią płacić w sklepach i punktach usługowych, także za transakcje przeprowadzane drogą internetową. Od kilku lat niektóre banki wraz z operatorami telefonii komórkowej umożliwiają klientom dokonywanie płatności za pomocą telefonu komórkowego. Komórka działa wtedy jak zbliżeniowa karta płatnicza.

Uwaga! Konkurs!

Przeczytaj uważnie tekst z cyklu „Dbają o nasze portfele”, a następnie odpowiedz na dwa proste pytania zamieszczone na str. 47 tego wydania „Gościa Niedzielnego”. Nagrody czekają!

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.