Na czarną godzinę

Joanna Jureczko-Wilk

|

GN 39/2012

publikacja 27.09.2012 00:15

Rezerwy finansowe niejedno mają imię, ale ten sam cel: w razie zawirowań ustrzegą przed stratą, pomogą przetrwać gorszy czas. Zarówno nam, klientom banków, jak i całemu państwu.

Jeśli pieniędzy w obrocie jest zbyt wiele, NBP podwyższa stopę rezerw, zmuszając banki do odkładania większych kwot. Obniżając stopę rezerw obowiązkowych – uwalnia strumień pieniędzy, by banki komercyjne mogły udzielać większej liczby kredytów, a przez to ożywić gospodarkę Jeśli pieniędzy w obrocie jest zbyt wiele, NBP podwyższa stopę rezerw, zmuszając banki do odkładania większych kwot. Obniżając stopę rezerw obowiązkowych – uwalnia strumień pieniędzy, by banki komercyjne mogły udzielać większej liczby kredytów, a przez to ożywić gospodarkę
henryk przondziono

Dawniej przezorne gospodynie chowały parę groszy na czarną godzinę, teraz najczęściej „pieniądze na wszelki wypadek” odkładamy na lokacie. Podobnie robią banki komercyjne i bank banków, czyli Narodowy Bank Polski – z tą jednak różnicą, że instytucje finansowe są do tego prawnie zobowiązane. Pierwsze obracają pieniędzmi klientów, więc finansowe zabezpieczenia w postaci obowiązkowych rezerw są szczególnie ważne dla ich wiarygodności i ciągłości działania. W przypadku NBP – banku budżetu państwa, instytucji centralnych oraz banków, chodzi głównie o utrzymanie polskiego złotego w dobrej kondycji. Rezerwy w walutach obcych pozwalają mu bronić stabilności naszej waluty na rynkach międzynarodowych. Stabilna waluta, niepoddająca się okresowym wahaniom i atakom spekulantów, sprzyja temu, by ceny towarów i usług nie zmieniały się za często, a inflacja nie odchylała się od celu określonego na poziomie 2,5 proc., z możliwością odchylenia o 1 pkt procentowy w górę lub w dół. Złoty nie straci więc na wartości.

Nie tylko dewizowe

Banki komercyjne tworzą rezerwy celowe, z których w razie potrzeby pokrywane są straty, wynikłe na przykład ze złych decyzji zarządu lub z niespłaconych kredytów. Ponadto od każdego złotego włożonego przez nas na konta ROR czy lokaty, odprowadzają określony procent na tzw. rezerwę obowiązkową. Pieniądze ulokowane są na kontach w NBP i uruchamiane w przypadku problemów w rozliczeniach międzybankowych. Procent odpisu ustala bank centralny. Jeśli pieniędzy w obrocie jest zbyt wiele, NBP podwyższa stopę tych rezerw, zmuszając banki do odkładania większych kwot. W ten sposób niejako ściąga z rynku część pieniędzy i na jakiś czas „zamraża” je na koncie. Obniżając stopę rezerw obowiązkowych – uwalnia strumień pieniędzy, by banki komercyjne mogły udzielać większej liczby kredytów, a przez to pobudzić konsumpcję i inwestycje i ożywić gospodarkę. W praktyce jednak zmiany wielkości rezerw obowiązkowych nie mają aż tak wielkiego wpływu na ilość pieniądza na rynku, jak zmiana stopy referencyjnej, na podstawie której prowadzone są operacje otwartego rynku.

Bezpiecznie i z korzyścią

Ponieważ bank centralny jest odpowiedzialny za utrzymanie wartości naszej waluty, musi mieć również sposoby na zapewnienie jej pełnej wymienialności, obronę pozycji na rynkach międzynarodowych i na to, żeby międzynarodowe płatności odbywały się bez zakłóceń. Kursy walut zmieniają się z dnia na dzień, zależą nie tylko od aktualnej sytuacji gospodarczej emitenta, ale są narażone na ataki zagranicznych spekulantów. Żeby się przed nimi obronić, potrzebne są rezerwy walutowe. Jeśli złoty słabnie, bank centralny może sprzedać waluty obce i do obiegu dostanie się więcej dewiz. Ponieważ waluta obca staje się łatwiej dostępna, tanieje względem złotego. Często do ograniczenia wahań kursów wystarczy zdecydowana wypowiedź prezesa NBP. Kiedy jednak – tak jak w końcówce ubiegłego roku – interwencje ustne nic nie dały i złoty nadal tracił na wartości, bank centralny zdecydował się na sprzedaż większej ilości walut. Banki robią to niechętnie, bo w ten sposób pozbywają się części rezerw. Dysponentem rezerw walutowych jest bank centralny i tylko on decyduje o tym, jak z nich korzystać. W przeszłości politycy różnych opcji miewali ochotę na uszczknięcie rezerwowej puli i załatanie dodatkowymi pieniędzmi dziury budżetowej albo spłacenie części długu publicznego, kiedy ten zbliżał się do niebezpiecznej granicy 55 proc. PKB. Gwarantowana prawem niezależność NBP pozwala mu obronić się przed podobnymi zakusami.

Złoto w koszyku

Co NBP ma w swoim koszyku rezerw walutowych? Produkty bezpieczne i przynoszące zysk. W 86 proc. to bezpieczne papiery dłużne, czyli łatwe do spieniężenia rządowe papiery wartościowe i obligacje emitowane przez międzynarodowe instytucje finansowe. Niewiele ponad 5 proc. jest warte 102 kg złota będące w posiadaniu NBP. Resztę stanowią depozyty w zagranicznych bankach, SDR (specjalna waluta stworzona na potrzeby rozliczeń między krajami należącymi do Międzynarodowego Funduszu Walutowego), część składki wpłaconej do tej instytucji oraz udzielone jej pożyczki. Pod koniec sierpnia wartość tego koszyka w sumie wyniosła blisko 104 mld dolarów. To dużo, chociaż do światowego rekordzisty pod tym względem – Chin (ponad 3 bln dolarów rezerw) sporo nam brakuje. Ale i nasze zasoby dewiz z miesiąca na miesiąc rosną. W przeliczeniu na złote to kwota mniej więcej równa planowanym tegorocznym wydatkom państwa.

Może za dużo?

Czy potrzebne są nam tak duże rezerwy walutowe? Jeszcze 10 lat temu były prawie 4-krotnie niższe, a w roku 1993 wynosiły nieco ponad 4 mld dolarów. Ekonomiści porównują je do tarczy ochronnej: im lepsza i większa, tym skuteczniej może nas obronić przed słabnięciem naszej waluty lub atakami spekulantów. Ochrona jest nam szczególnie potrzebna, zważywszy, że nadal więcej niż co dziesiąty kredyt zaciągnięty przez firmy i gospodarstwa domowe spłacany jest w walucie obcej. Wysoki poziom rezerw walutowych jest też wyraźnym sygnałem dla zagranicznych inwestorów, że mają do czynienia z godnym zaufania, wypłacalnym krajem, o stabilnych finansach, który poradzi sobie w przypadku zawirowań na rynkach finansowych. Na wysokie rezerwy przychylnym okiem patrzą też agencje ratingowe, badające wiarygodność kredytową państw. Najczęściej wysokość rezerw uznawaną za bezpieczną ustala się w stosunku do innych ekonomicznych parametrów. Powinny być tak wysokie, by gospodarka pozbawiona dopływu walut z zewnątrz była w stanie płacić za import przez co najmniej pół roku. A także by mogła pokryć wszystkie krótkoterminowe długi zagraniczne, czyli takie, które musielibyśmy spłacić w ciągu roku. Polsce wystarczyłoby ich na opłacenie półrocznego importu, a po zapłaceniu wszystkich krótkoterminowych długów zostałaby nam jeszcze jedna czwarta rezerw. Często zapomina się o tym, że rezerwy walutowe nie są zamrożoną pulą pieniędzy i dobrze inwestowane przynoszą całkiem wymierne korzyści. Państwo na nich zarabia i to nieźle. Zyski z inwestowania dewiz stanowią główną część zysku wypracowywanego przez NBP, a ten w ubiegłym roku był rekordowy i wyniósł 8,6 mld zł. Zgodnie z prawem 95 proc. wypracowanej kwoty zasila budżet państwa. Zastrzyk w postaci dodatkowych, nieplanowanych w budżecie 8,2 mld zł, został przeznaczony na zmniejszenie długu publicznego.

Zainteresowała Cię treść artykułu? Podziel się nim z najbliższymi! Zaproś ich do odwiedzenia strony www.gosc.pl/Dbaja_o_nasze_portfele, gdzie zamieszczamy kolejne odcinki z cyklu „Dbają o nasze portfele”.

Światowa kariera

Na świecie używa się obecnie ponad stu walut. Większość z nich obowiązuje na obszarze jednego państwa. Zaledwie kilka zrobiło wielką karierę i zostało zaliczonych do walut międzynarodowych. Żeby waluta awansowała do elitarnej grupy, kraj, który ją emituje, musi mieć silną, znaczącą na rynkach światowych gospodarkę i rozwinięte rynki finansowe, umożliwiające płynne i szybkie dokonywanie transakcji. I oczywiście musi być jej dużo, bo wiele państw będzie w niej dokonywało płatności, wystawiało faktury, będzie chciało mieć ją w rezerwach dewizowych. Nie bez znaczenia jest też powszechne przekonanie o tym, że jest to waluta bezpieczna, godna zaufania i niezachwiana w swojej pozycji. Takie warunki spełniało niegdyś jedynie złoto, a od I wojny światowej również amerykański dolar. W 1971 r. zawieszono wymienialność dolara na złoto, w efekcie czego w wielu krajach wprowadzono płynne kursy walut. Żeby zabezpieczyć się przed stratami wynikającymi z wahających się kursów, państwa zaczęły różnicować koszyki rezerw dewizowych. Oprócz będących w dalszym ciągu na pierwszym miejscu dolarów, trafiały do nich niemieckie marki, franki szwajcarskie, funty szterlingi, japońskie jeny, ecu („wirtualny” poprzednik euro) i od 1999 r. euro. Po kryzysie gospodarczym w USA, informacjach o olbrzymim zadłużeniu mocarstwa, rola amerykańskiego dolara znacznie osłabła. Zdawało się, że jego miejsce może zająć jen lub euro. Kłopoty finansowe wielu członków strefy euro pogrzebały jak na razie szanse tej waluty na awans. Nie ustają za to starania Chin, które stały się drugą gospodarką na świecie, by ich juan został wreszcie doceniony. Nadal ponad połowa rezerw walutowych państw trzymana jest w dolarach. W nich też rozlicza się cztery z każdych pięciu transakcji w handlu międzynarodowym.

Uwaga! Konkurs!

Przeczytaj uważnie tekst z cyklu „Dbają o nasze portfele”, a następnie odpowiedz na dwa proste pytania zamieszczone na str. 31 tego wydania „Gościa Niedzielnego”. Nagrody czekają!

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.