Strażnik cen

Tomasz Rożek

|

GN 36/2012

publikacja 06.09.2012 00:15

Do rosnących cen np. produktów żywnościowych czy energii elektrycznej zdążyliśmy się przyzwyczaić. Na myśl, że ceny mogłyby jednak spadać, uśmiech sam ciśnie się na usta. Stop! Deflacja wcale nie jest tak dobra, jak mogłoby się wydawać.

Dla NBP, jak dla każdego banku centralnego, utrzymanie inflacji na niskim  poziomie to priorytet Dla NBP, jak dla każdego banku centralnego, utrzymanie inflacji na niskim poziomie to priorytet
jakub szymczuk

Na początku wyjaśnienie. Deflacji, a więc wzrostu wartości pieniądza, nie wolno mylić ze spadkiem cen np. elektroniki użytkowej czy samochodów. Te ostatnie wynikają nie tyle ze wzrostu siły nabywczej, co z rosnącej konkurencji i postępu technicznego. Po prostu komputer wyprodukowany przed 10 laty był droższy niż komputer wyprodukowany dzisiaj. Mimo że pewnie dzisiaj wyższe są koszty pracy i droższa jest energia elektryczna, efekt skali (ile dzisiaj produkuje się komputerów, a ile 10 lat temu?) i powszechność podzespołów, które kiedyś były nowością, powodują, że ceny niektórych produktów spadają. Deflacja występuje, gdy postępuje spadek średniego poziomu cen w gospodarce, a więc wtedy, gdy za tę samą kwotę pieniędzy można coraz więcej kupić. Inflacja to coś przeciwnego. Mamy z nią do czynienia, gdy zauważalny jest wzrost cen, a więc gdy za tę samą kwotę możemy kupić coraz mniej.

Inflacja twój wróg?

Inflacja powoduje spadek wartości pieniądza, zmniejszenie jego siły nabywczej. Pojawia się m.in. wtedy, gdy w gospodarce jest za duża podaż pieniądza. Może się tak zdarzyć z wielu powodów. Jednym z ważniejszych są zbyt duże wydatki budżetowe państwa, które pociągają za sobą konieczność pokrycia deficytu budżetowego emisją pieniądza. Duży wpływ na ceny np. produktów żywnościowych czy usług ma także wzrost cen surowców energetycznych. Ceny tych ostatnich mogą rosnąć z wielu powodów. Na przykład ze względu na coraz trudniejszy dostęp do surowców takich jak węgiel czy ropa albo z powodu wejścia w życie regulacji nakładającej na producentów energii dodatkowe koszty (jak od nowego roku będzie to miało miejsce w kontekście przyjęcia przez Polskę unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego). Na inflację wpływ mają także monopole w gospodarce, bo brak konkurencji prowadzi do windowania cen. Gdy zbyt szybko spada wartość waluty krajowej, a życie gospodarcze przestaje być stabilne, pojawia się spadek zaufania do pieniądza i do instytucji finansowych. Oszczędzanie staje się nieopłacalne, a podmioty gospodarcze ograniczają podejmowanie ryzyka. Pieniądz traci na wartości, a to wzmaga nacisk na podnoszenie płac. Tyle tylko że spełnianie tych żądań może jeszcze bardziej rozpędzić inflację. To scenariusz pesymistyczny i dotyczący sytuacji, w której inflacja jest wysoka.

W rzeczywistości niewielka, kilkuprocentowa inflacja może być dla gospodarki korzystna. Na przykład dzięki temu, że poziom cen rośnie, w obliczu spadku popytu przedsiębiorcy nie muszą tak silnie redukować zatrudnienia, jak musieliby, gdyby poziom cen się nie zmieniał – gdy rosną ceny, koszty ponoszone przez przedsiębiorców na płace dla pracowników zmniejszają się bowiem w ujęciu realnym. Niska inflacja może więc ułatwiać pracodawcom dostosowywanie się do niekorzystnych zmian popytu. Między innymi z tego względu państwa nie starają się inflacji zdławić, tylko sprowadzić ją do niskiego poziomu i kontrolować. No właśnie, sprowadzić i kontrolować. Dla banku centralnego kontrola inflacji to priorytet. Wiele banków centralnych, w tym w NBP, w celu utrzymania inflacji na niskim poziomie wyznaczyło tzw. cel inflacyjny, na którym stara się ustabilizować poziom inflacji w gospodarce. Cel inflacyjny NBP to 2,5 proc. z przedziałem odchyleń +/– 1 pkt. proc. Bezpośredni cel inflacyjny to nie tyle pożądany poziom inflacji, co cała strategia banku centralnego, nakierowana na to, by założony poziom inflacji utrzymać.

Komu potrzebna deflacja?

Gdy istnieje ryzyko, że założony w strategii poziom inflacji nie zostanie osiągnięty (tzn. inflacja będzie albo wyższa, albo niższa od celu), bank centralny wykorzystuje politykę stóp procentowych. Wzrost inflacji ponad to, co założono w bezpośrednim celu inflacyjnym, może skłonić bank do podniesienia stóp procentowych (czyli zaostrzenia polityki pieniężnej). Z kolei spadek inflacji poniżej założonego poziomu może wyzwolić działania mające na celu obniżenie stóp, czyli poluzowanie polityki pieniężnej. Jak wyglądałaby sytuacja, gdyby ceny w dłuższej perspektywie nie tylko nie rosły, ale spadały, gdyby wystąpiła deflacja? Przykładowy Kowalski mając perspektywę, że za miesiąc czy rok większość produktów będzie tańsza, ograniczałby swoją konsumpcję do minimum. Zresztą nie tylko Kowalski konsument, ale także Kowalski, przedsiębiorca ograniczyłby wydatki. No bo po co produkować, po co inwestować, skoro nie trzeba „mnożyć” pieniędzy, bo one z czasem i tak są coraz więcej warte? Takie postępowanie drastycznie zmniejszyłoby opłacalność produkcji. Choć spadające ceny mogą się wydawać obiecującą perspektywą, dla gospodarki deflacja jest równie groźna jak inflacja. I dlatego banki centralne robią wszystko, by do niej nie dopuścić. Skutecznie, bo dzisiaj deflacja występuje bardzo rzadko, choć miała miejsce m.in. w Japonii. Gdy Kowalski obywatel i Kowalski przedsiębiorca jest przekonany, że sprawy gospodarcze kraju idą w dobrym kierunku, jeżeli ma zaufanie do waluty krajowej i jest zdania, że bank centralny czuwa nad stabilnością finansów, konsumuje i inwestuje. W skrócie wydaje pieniądze, a jeżeli nie ma takiej potrzeby, oszczędza. Pieniądze, które złożone są np. w banku, nie leżą bezczynnie, tylko są pożyczane przedsiębiorcom, którzy je inwestują, oczekując wysokich zysków w przyszłości. Jeżeli Kowalski jest pesymistą, nie wydaje zarobionych pieniędzy, przeznaczając większą część dochodów na oszczędności. Przez swoje działanie instytucje państwa i bank centralny mogą wpływać na nastawienie Kowalskiego. Mają przekonać go do tego, że optymizm jest uzasadniony bądź nie. Nastawienie i oczekiwania konsumentów i producentów mogą odgrywać bardzo ważną rolę w stabilizowaniu gospodarki. W Polsce wiemy o tym doskonale. Gdy w przeważającej większości krajów świata w 2007 i 2008 roku wystąpił kryzys gospodarczy, Polska notowała wzrost PKB. W dużej mierze był on spowodowany optymizmem konsumentów, tym, że Polacy nie zwiększyli w znaczący sposób swoich oszczędności w obliczu wzrostu niepewności na świecie. W wielu krajach świata było dokładnie odwrotnie. Obywatele ze strachu przed przyszłością kupowali tylko konieczne minimum. To natychmiast odbiło się na i tak trudnej sytuacji ich gospodarek.

Zainteresowała Cię treść artykułu? Podziel się nim z najbliższymi! Zaproś ich do odwiedzenia strony www.gosc.pl/Dbaja_o_nasze_portfele, gdzie zamieszczamy kolejne odcinki z cyklu „Dbają o nasze portfele”.

Centrum finansowego dowodzenia

Pierwszy bank centralny został w 1668 r. powołany przez szwedzki parlament (Szwedzki Bank Państwowy – Sveriges Riksbank). To był strzał w dziesiątkę! Mógł w zamian za monety wydawać banknoty. Można było nimi płacić, ale także w każdym momencie z powrotem zamienić na bilon. Krótko potem powstał Bank of Englañd, a prawie wiek później Banco de España, Bank of the United States i Banque de France. Pierwszy projekt powołania polskiego banku emisyjnego powstał w 1790 r., jednak oficjalna data powstania Banku Polsjkiego to rok 1828. Zanim zaczęły powstawać banki centralne, za bicie monet odpowiadali władcy, a prawo wystawiania biletów (pieniądz kredytowy) miały domy bankowe. Takie rozwiązanie nie było dobre. Zdarzało się, że królowie, by podnieść swój dochód (np. sfinansować wojnę), zmniejszali ilość kruszcu w bilonie, czyli potocznie mówiąc, psuli pieniądz. Braki kruszcu powodowały, że w wielu krajach, począwszy od XVII w., zaczęły pojawiać się banki emitujące banknoty, tzw. banki emisyjne. Niektóre otrzymywały bezterminowe prawo do emisji, inne tylko czasowe, jak np. Bank of the United States, który miał pozwolenie na emisję pieniądza tylko na 20 lat. Po tym okresie instytucję rozwiązywano po to, by gdy zajdzie potrzeba kolejnej emisji pieniądza, powołać... Bank of the United States. Dzisiaj bankiem centralnym USA jest FED, czyli System Rezerwy Federalnej. Gdy na przełomie XIX i XX w. panował pogląd, że wartość ma tylko to, co jest prywatne, wiele banków emisyjnych sprywatyzowano. Z czasem po to, by następnie z powrotem je upaństwowić. Nierzadko banki emisyjne zaczęły prowadzić obsługę finansową państwa, a od lat 40. XIX w. wiele z nich zaczęło pełnić funkcję kredytodawcy ostatniej instancji, czyli instytucji, która wspomaga potrzebujące instytucje bankowe kredytem. Dzisiaj poza funkcjami już wspomnianymi, banki centralne prowadzą nadzór nad podażą pieniądza, czuwają nad polityką kursową i organizują krajowe systemy płatnicze.

Uwaga! Konkurs!

Przeczytaj uważnie tekst z cyklu „Dbają o nasze portfele”, a następnie odpowiedz na dwa proste pytania zamieszczone na str. 13 tego wydania „Gościa Niedzielnego”. Nagrody czekają!

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.