Wiśniewski na niedzielę

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 30/2012

publikacja 26.07.2012 00:15

Nigdy nie czułem się spętany nauczaniem Kościoła.

Wiśniewski  na  niedzielę ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Zauważyłem, że niektóre portale w prawie wszystkie niedziele i święta katolickie przygotowują jakiś antykościelny tekst. Zaglądam w niedzielny poranek do Onetu, a tam – jakże by inaczej – wyeksponowany tytuł: „Kościoły przytrzymują wiernych za pomocą lęku” – taki bełkocik na dzień Pański. Pod tym tytułem kryje się rozmowa z Januszem L. Wiśniewskim, literatem.

Pan twórca formułuje ostre, „odważne” poglądy, bo przecież kąsanie Kościoła katolickiego jest dziś w pewnych środowiskach uważane za „odwagę”. Jest to ten sam rodzaj odwagi co w przypadku jakiejś show-gwiazdki, która ubierze się „burdelowo”, czyli wedle słownika celebrytów „odważnie”. W wywiadzie z Wiśniewskim znajdujemy różne wykwity „odwagi”. Redaktor pyta: „Pan jedzie po bandzie ostro pisząc: Chciałabym mieć dziecko z Jezusem”. Na co literat odpowiada: „A dlaczego kobiety nie mogą marzyć o dziecku z Jezusem? Prawdopodobnie Jezus miał dzieci i na ziemi żyją jego bezpośredni potomkowie.

Dlaczego tak przystojny, mądry i bogaty mężczyzna jak Jezus nie miał prowadzić życia seksualnego? Ja przypuszczam, że prowadził”. W wywiadzie pada też zdanie wzięte z Richarda Dawkinsa, klinicznego przypadku anty-teisty: „Jezus był zbyt inteligentny, żeby nie być ateistą”.

Oczywiście Wiśniewski, który zapewne uważa się za człowieka rozsądnego i kulturalnego, spieszy z wyjaśnieniem, że nie chce nikogo urazić, a jedynie zachęcić do myślenia i dyskusji. Że też żyjemy w takich czasach, w których każda głupia i chamska wypowiedź stroi się w piórka twórczej prowokacji, mającej pobudzić myślenie (patrz: casus szansonistki zwanej Dodą). No cóż! Kiedy chcę pobudzić moje myślenie o Jezusie, to sięgam np. do Hansa Ursa von Balthasara, „Dzienniczka” siostry Faustyny albo do Benedykta XVI (polecam dwutomową książkę papieża „Jezus z Nazaretu”).

Odgrzewanie „starych kotletów” (o których napisano setki tekstów) na temat rzekomego życia seksualnego Jezusa i jego potomków to dobre na pobudzenie „onetowców” do wypisywania bluźnierczych komentarzy, ale nie na zainspirowanie do jakiejś sensownej dyskusji. Przyznaję, Wiśniewski „pomógł” mi w znalezieniu tematu na felieton, ale to zupełnie co innego… Jako główną myśl Janusza Wiśniewskiego, mającą zachęcić do przeczytania całości, Onet wrzucił następujące odkrycia literata: „Kościoły przytrzymują przy sobie wiernych za pomocą lęku i grożenia wiernym za nieprzestrzeganie zasad, które inni ludzie wcześniej wymyślili.

Dzięki temu utrzymuje się instytucje Kościoła. Kościół potrzebuje armii wiernych, która będzie go utrzymywać”. Zapraszający niby do myślenia Wiśniewski głosi zatem taką oto wizję wierzących i praktykujących osób (tj. nas, naszych znajomych, braci i sióstr, naszych rodziców, dziadków): przestraszeni ludzie, którzy zamiast się zabawić, lecą na Mszę w niedzielę i dają na tacę klechom, którzy jeszcze bardziej ich straszą. Czym straszą? No chyba piekłem po śmierci, bo czym „czarni” mogliby straszyć. Zaglądam więc na katolickie portale, które zamieszczają rozważania na niedzielę, by zobaczyć ów arsenał straszenia. Na wiara.pl czytam: „Sprawiedliwość Boga nie ma nic wspólnego z szukaniem winnego… Sprawiedliwość Boga skierowana jest ku temu, kto cierpi, kto jest zalękniony i zagubiony.

Celem tej sprawiedliwości jest wyprowadzenie człowieka z lęku i zagubienia”. Rzeczywiście, okropne straszenie! Wchodzę na jezuicki deon.pl, a tam internetowy kaznodzieja „straszy”: „Cyprian Kamil Norwid napisał, że odpocząć oznacza »począć na nowo«. Odpoczynek w Chrystusie, jest »poczynaniem na nowo życia«. Odpoczynek w Chrystusie jest nie tylko dla nas. Mamy poznawać Chrystusa, uczyć się Go, towarzyszyć Mu, odzwierciedlać Go w swoim życiu, a nawet stawać się »Chrystusem dla innych«”. A co na stronach katolik.pl? Ooo! Też straszą: „Źródłem pokoju jest Chrystus. Kto żyje z Chrystusem, czyli załatwia swoje problemy z Nim, zyskuje pokój wewnętrzny, który promieniuje na innych, tworząc prawdziwy pokój. W tym klimacie pokoju można mówić o rzeczach trudnych, nikogo nie poniżając”.

Wspominam sobie swoje dzieciństwo, młodość. Nigdy nie czułem się spętany nauczaniem Kościoła. A jeśli nawet grzeszyłem, to zawsze wiedziałem, że tak naprawdę grzech nie przynosi mi korzyści i że nauka Kościoła jest dla mnie dobra. A kiedy pojawiła się podczas studiów myśl, by wstąpić do zakonu, to pomimo różnych moich braków jej istotą była chęć służenia Bogu i ludziom w Kościele. Przypominam sobie rekolekcje 30-dniowe, jakie odbyłem w nowicjacie; to było radosne doświadczenie wyzwolenia, a nie strachu. Przypominam sobie wreszcie rekolekcje, które sam głosiłem już jako kapłan jezuita. Na przykład te ostatnie, wielkotygodniowe, dla inteligencji Wybrzeża. Mówiłem o wierze, nadziei i miłości… Nikogo nie straszyłem, a ludzie przychodzili (choć nie musieli), bo widocznie znajdowali w słowach opartych na Ewangelii i nauczaniu Kościoła umocnienie, pocieszenie dla siebie.

Dlatego ze smutkiem przyjmuję złośliwości, jakie pod adresem Kościoła kieruje literat Wiśniewski. Nie tylko dlatego, że są one całkowicie sprzeczne z tym, czego sam od dzieciństwa, czyli już przez prawie pół wieku, doświadczyłem w Kościele i od Kościoła, ale także dlatego, że wiem, iż tego rodzaju wynurzenia, jakie zaprezentował Wiśniewski, są antykatechezą połykaną łatwo przez tych, którzy szukają usprawiedliwienia dla własnych grzechów. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.