Modlitwa o wygranie 
meczu


ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 26/2012

publikacja 28.06.2012 00:15

Czy modlitwa o czyjąś wygraną w sportowych zawodach ma w ogóle jakiś sens?

Modlitwa o wygranie 
meczu
 ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Zajęliśmy ostatnie miejsce w zdecydowanie najsłabszej grupie. Pozostaje nam powtarzać: Polacy, nic się nie stało… Albo dać sobie spokój z piłką kopaną i przerzucić swe sportowe emocje na przykład na siatkarzy lub Agnieszkę Radwańską. Swoją drogą, kiedy piłkarze z trudem odnosili „zwycięskie remisy”, polscy siatkarze pokonali mistrzów świata, Brazylię. Meczu z Czechami nie oglądałem, gdyż w tym czasie odprawiałem Mszę św. w jednej ze wspólnot neokatechumenalnych w Rzymie. Nie ukrywam, że w czasie Eucharystii westchnąłem do Boga w wiadomej w tych okolicznościach sprawie. Zapewne niejeden kibic wznosił modły, by nasi wygrali. No ale skończyło się na przegranej po słabej grze.



Nasuwa się tutaj pytanie, z pozoru błahe, ale w gruncie rzeczy dotykające wielu istotnych kwestii duchowo-teologicznych, a mianowicie: czy modlitwa o czyjąś wygraną w sportowych zawodach ma w ogóle jakiś sens? Jedni modlą się za swoją drużynę, drudzy za drużynę przeciwną? Co niby miałby zrobić Pan Bóg w tej sytuacji? Mierzyć, kto modli się bardziej i temu przyznać wygraną? Czy też sprawiedliwie orzec: Niech wygra lepszy!?

Kiedy podjąłem ten problem przy stole podczas obiadu we wspólnocie na Uniwersytecie Gregoriańskim, jeden z profesorów rzekł znad talerza ze spaghetti: „Najpierw trzeba by się zastanowić, czy Pan Bóg w ogóle interesuje się piłką nożną”. Żartując, doszliśmy do wniosku, że gdyby Pan Jezus pojawił się w tym czasie w Warszawie, pewno poszedłby na mecz, a może nawet skrzyknąłby swoją jedenastkę (Dwunastu bez Judasza) i jako trener poprowadził ich do zwycięstwa. A tak na poważniej, to doszliśmy do wniosku, że Bóg interesuje się człowiekiem i ludzkim sprawami, a zatem nie jest mu też obca piłka nożna, będąca pasją tak wielu mężczyzn, a niekiedy także kobiet.



Wątki „piłkarsko-religijne” można też znaleźć w internecie. Ktoś podpisany „Lacustric” stwierdził: „Ateizm zwyciężył! Brawo Czesi, tu nie czas na modły, tylko trzeba było grać”. To prawda, że Czesi mają największy procent ateistów ze wszystkich europejskich krajów, ale w następnym meczu nie oddali nawet jednego strzału w światło bramki i przegrali z katolicką Portugalią, tak więc nie mówiłbym o triumfie ateuszy. Inny internauta, „Skrebec”, spojrzał na rzeczywistość w odmienny sposób: „Dostaliśmy prezent od Opatrzności, bo Polacy wybudzą się z nirwany mistrzostw, i wkurzenie pomoże im bardziej krytycznie spojrzeć na rzeczywistość i dostrzec Prawdę”.

Niewątpliwie przebudzenia polskiemu społeczeństwu potrzeba, ale wątpię, aby przegrany mecz z Czechami mógł być jakimkolwiek przełomem, skoro o wiele poważniejsze wydarzenia przełomu nie zapoczątkowały. 

Włosi nie wahają się łączyć piłki nożnej z pobożnością, ale robią to w specyficzny sposób. Jeśli przegrają, to winę zwalają na różne okoliczności, w tym właśnie na Pana Boga, który niedostatecznie czuwał nad uczciwym przebiegiem meczu. Ale jeśli wygrają, to zasługi przypisują sobie, tj. wszystkim Włochom i o Stwórcy trochę zapominają. Chociaż może ta opinia jest niesprawiedliwa. Wszak trener włoskiej drużyny, Cesare Prandelli, po wygranym meczu z Irlandią, który zapewnił im wyjście z grupy, poszedł pieszo (21 km) z pielgrzymką dziękczynną, w dodatku nocą – jak podały włoskie media, do kamedułów na krakowskich Bielanach. W każdym razie trzeba jeszcze dodać, że w momentach trwogi włoscy sprawozdawcy polecają bramkę „Azzurrich” Matce Bożej.



Powróćmy zatem do pytania: Jaki jest sens modlitwy o wygranie meczu? Niektórzy twierdzą, że to czysta magia, zaklęcia, które stanowią część piłkarskiego rytuału. Zapewne w wielu przypadkach tak jest. Ale przecież nie brakuje też takich, którzy szczerze, w duchu autentycznej wiary, zwracają się do Boga, polecając mu ukochaną drużynę. Sądzę, że modlitwa w intencji meczu ma sens, jeśli nie jest próbą zaklinania rzeczywistości lub – jeszcze gorzej – złorzeczeniem drużynie przeciwnej, ale wyrazem dobrych pragnień, aby zawodnicy wyszli na murawę w pełni sił i pokazali pełnię swoich umiejętności i… aby mieli trochę farta, bo przecież w piłce czasami decyduje łut szczęścia.

Mamy prawo modlić się do Boga w konkretnych intencjach, jak: wygrany mecz, zdany egzamin, dobry dzień. Trzeba jednak pamiętać, że taka modlitwa nie tylko nie wyklucza, ale wręcz zakłada własny wysiłek. I tak modlitwa o dobre zdanie egzaminu zakłada rzetelne studiowanie. Ponadto istotą każdej modlitwy, również w sprawach błahych, jest to, że stajemy przed Bogiem i powierzamy się Jego woli. Z naszych planów i marzeń nie czynimy absolutu, choć prosimy o ich spełnienie się. Kiedy jednak dzieje się inaczej, to nie obrażamy się na Boga, ale nadal czujemy się Jego stworzeniami i dziećmi, i jeszcze bardziej powierzamy Jego Opatrzności.



Ktoś powiedział, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw, także tych najbardziej naiwnych, tyle że często „na swój sposób”. I chociaż niekiedy nie spełnia naszych życzeń, to przecież zawsze działa dla naszego dobra. Dlatego możemy ufać, że nawet jeśli nie wyszliśmy z grupy, to szczere modlitwy zanoszone w sprawie wygrania z Czechami zostaną wysłuchane „na sposób Boga”. Nie chcę podpowiadać Najwyższemu, na czym ten sposób ma polegać, ale bym się ucieszył, gdyby skrzywdzonym ludziom, którzy do tej pory nie dostali wynagrodzenia za pracę przy autostradach i stadionach, wreszcie zostały wypłacone należne im pieniądze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.