Wielkanocne zadziwienie

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 14/2012

publikacja 04.04.2012 00:15

Od niby-wiary lepsze jest niekiedy niedowierzanie.

Wielkanocne zadziwienie ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

W1997 roku prowadziłem wielkopostne rekolekcje na Mateuszu (www.mateusz.pl), pierwszym chrześcijańskim portalu w Polsce. Kto wie, może były to w ogóle pierwsze rekolekcje w internecie po polsku. Dziś – dzięki Bogu – różnych rekolekcyjnych propozycji w wirtualnej sieci jest wiele. Pamiętam, że wtedy, 15 lat temu, jeden z internautów napisał: „Kiedy wędrowałem przez centrum Wrocławia, zobaczyłem namalowany przez kogoś na murze ogromnymi czerwonymi literami napis: Jezus żyje! Stanąłem jak wryty. Chyba po raz pierwszy dotarła wtedy do mnie wiadomość, że Jezus naprawdę jest żywy i że mogę Go spotkać w każdej chwili”. Ów internauta doświadczył zadziwienia. Wcześniej słyszał zapewne wiele razy, że Chrystus zmartwychwstał. Ale nie zadziwił się tą nowiną. Nie robiła ona na nim wrażenia. Nie doświadczył jej jako dobrej nowiny. I oto prosty napis na murze sprawił, że coś się w nim przebudziło. Zadziwienie!

Być może zadziwienie to najlepsza reakcja na wieść o tym, że Jezus wrócił z cmentarza żywy, że zwyciężył śmierć. Przypomina się piosenka, którą śpiewała Maryla Rodowicz, a której słowa napisał Janusz Kofta: „Kiedy się dziwić przestanę/ Lżej mi będzie i łatwiej bez tego/ Ścichną szczęścia i bóle wyśmiane/ Bo nie spytam już nigdy – dlaczego?/ (…) I nic we mnie i nic koło mnie/ Kiedy się dziwić przestanę/ (…) Będzie po mnie”. Ponoć filozofia Greków zrodziła się ze zdziwienia. Choć inni mówią, że z cierpienia. Pewno i z jednego, i drugiego. Wiara też rodzi się z zadziwienia i z cierpienia, to znaczy najpierw są pytania, które biorą się z cierpienia, potem jest poszukiwanie odpowiedzi, a zarazem oczekiwanie na znak, który zostałby dany przez Tajemnicę Rzeczywistości, a wreszcie jest przyjęcie odpowiedzi, którą usłyszeliśmy i którą uznajemy za wiarygodną. Chrześcijanin to ktoś, kto odpowiedź daną ludziom w Jezusie Chrystusie uznał za godną wiary.

Wielkanoc obchodzimy co roku. Może nam już trochę spowszedniała. Ta sama liturgia Triduum Paschalnego, męka, grób, zmartwychwstanie. Może przyzwyczailiśmy się (takim niedobrym przyzwyczajeniem) do przecież niebywałych wydarzeń, które głosi Kościół od 2 tys. lat. Jeśli tak, to prośmy Boga o łaskę zadziwienia, takiego dziecięcego, otwartego. Byśmy przyjęli ze zdumieniem słowa proklamowane nam w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego. Od niby-wiary, która niczym się już nie dziwi, lepsze jest niekiedy niedowierzanie. Zauważmy, że Ewangelie o zmartwychwstaniu Pana pełne są niedowierzania. Nie tylko Tomasz, zwany – chyba niesłusznie – niewiernym, niedowierza. Kobiety, które o poranku zastały pusty grób i miały widzenie anioła, mówią Jedenastu, że Jezus zmartwychwstał, lecz – jak stwierdza ewangelista Łukasz – „Słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali wiary” (Łk 24,11). Uczniowie nie chcą też wierzyć świadectwu Marii Magdaleny (zob. Mk 16,9nn). Sądzę, że to doświadczenie niedowierzania było ważne w procesie formowania apostołów. Wiara bowiem potrzebuje doświadczenia niewiary, by mogła dojrzeć, okrzepnąć. A także po to, by była wiarą pokorną, a nie przemądrzałą, zadufaną w sobie.

Wwalce ze złymi przyzwyczajeniami w sprawie nowiny o Jezusie, który wrócił z cmentarza żywy, zmartwychpowstały, może nam pomóc pewne ćwiczenie. Spróbujmy wyobrazić sobie świat, w którym nie było żadnego zmartwychwstania, co więcej, w którym Jezus Chrystus nigdy nie istniał. Roman Brandstaetter postanowił kiedyś napisać powieść, której akcja działaby się w świecie, w którym Jezus z Nazaretu nigdy nie istniał. Zamierzenie jednak się nie powiodło. Pisarz tak to wyjaśnił: „Gdy zacząłem obmyślać akcję i konflikt, charaktery osób, stosunki polityczne i społeczne, doznałem wrażenia, jakby z głębi czasu zionęła ku mnie potworna otchłań niemożliwa do określenia. W żaden sposób nie mogłem sobie wyobrazić nieobecności Chrystusa w ludzkich dziejach. Nie zdołałem wykrzesać z siebie ani jednego obrazu. Tworzywo okazało się jałową miazgą, której nie umiałem nadać kształtu. Stanąłem oko w oko z demoniczną próżnią, w której ani siebie, ani sensu świata nie mogłem odnaleźć”. Być może i my, próbując wyobrazić sobie świat bez Wielkanocy, staniemy oko w oko z „demoniczną próżnią”. A wtedy nowina o zmartwychwstaniu Jezusa zabrzmi w naszych uszach na nowo, zadziwi, rozraduje. Albo przyniesie ulgę, że świat nie jest jedynie jakimś przejściowym, przypadkowym efektem kosmicznej ewolucji, a my w nim nie jesteśmy jedynie zwierzętami, których mózg rozwinął się przypadkiem i osiągnął stan samoświadomości, co w gruncie rzeczy – wobec ślepej otchłani kosmosu – nie miałoby trwałego sensu.

Ponoć na KUL-u wciąż żywe jest wspomnienie kazania rezurekcyjnego, które swego czasu w kościele akademickim wygłosił ks. Mieczysław Maliński. Kazanie trwało kilkanaście sekund. Ksiądz wypowiedział jedno zdanie: „Jezus Chrystus żył, umarł i zmartwychwstał, ale wy i tak w to nie wierzycie. Amen”. I zszedł z ambony. Ludzie przeżyli szok. Niektórzy twierdzą, że żadne inne kazanie nie zrobiło na nich takiego wrażenia, nie zmusiło do refleksji, nie przebudziło różnych uczuć. Świętujmy w tę Wielkanoc – jak co roku. Jedzmy i pijmy w gronie rodziny, przyjaciół. Ale znajdźmy też moment na zadanie sobie w ciszy własnego serca pytań: Wierzę, że Jezus zmartwychwstał? Wierzę, że ja też zmartwychwstanę? I pozwólmy ogarnąć się zadziwieniu.  

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.