Byłam w piekle

Marcin Jakimowicz

|

GN 13/2012

publikacja 29.03.2012 00:15

O przebaczeniu gwałcicielowi, modelce czytającej „Dzienniczek” i Berlusconim płaczącym jak dziecko z Anną Golędzinowską rozmawia Marcin Jakimowicz.

Byłam w piekle jakub szymczuk

Marcin Jakimowicz: Dlaczego rozpoczynasz autobiografię od sceny niezwykle brutalnego gwałtu pod Turynem?

Anna Golędzinowska: – To był wybór włoskiego wydawcy. Powiedział, że dziś sprzedaje się przemoc, i umieścił tę ostrą scenę na początku…

Mogę zrozumieć to, że przebaczyłaś tacie – alkoholikowi czy mamie, której odebrano prawa rodzicielskie. To naturalny odruch. Ale jak przebaczyć facetowi, który tak Cię upokorzył?

– Nie ma innej drogi. Tylko przebaczając, możemy uwolnić się od nienawiści, od złych wspomnień. Książka była już przygotowana do druku, gdy wydawca powiedział: „Ania, pojedź do Medjugorie. Po powrocie będziesz chciała coś w tej książce zmienić”. „No dobra – odpowiedziałam – pojadę”. Nie widziałam Maryi ani wirującego słońca, a jednak ta podróż zmieniła moje życie. Dwa lata temu wysoko na górze Kriżewac (doszłam tam ledwie żywa ze zmęczenia) usiadłam i usłyszałam w sercu wyraźny głos: „Przebacz wszystkim. Rodzicom, »wujkom«, których zapraszała do domu mama i którzy wykorzystali cię jako dziecko. Wszystkim”. I wypowiedziałam głośno dwa słowa: „Wybaczam wam”. I stało się coś nieprawdopodobnego: moje twarde, cyniczne serce rozleciało się na kawałki. Czułam, jakby pękła jakaś skorupa. Co za ulga! Pobiegłam do konfesjonału. To było takie uczucie, jakbyś się za dużo nażarł i nagle wszystko zwrócił. Poczułam się czysta. Mogłam zacząć od zera.

Przed tym doświadczeniem starałaś się kiedyś przebaczyć? Sama z siebie?

– Nie, nigdy. Pielęgnowałam zranienia. Dopiero na Kriżewacu usłyszałam w sercu: „Musisz kochać swojego wroga”. Dopiero wtedy mnie olśniło…

Paru tych wrogów by się znalazło...

– No tak. Kiedyś. Teraz już nie są wrogami.

A „impresario”, który miał zapewnić nastolatce pracę modelki, a wywiózł Cię do domu publicznego?

– Przebaczyłam mu. Naprawdę. Dla niego największą karą było spojrzenie jego córeczki, która przeczytała w gazetach, że tata sprzedawał dziewczyny do włoskich burdeli.

Mija tydzień, miesiąc, rok, wracają wspomnienia. I co, każdego dnia trzeba powtarzać: „Przebaczam”? Dzień po dniu?

– U mnie raz wystarczyło. Może dlatego, że Jezus widział, że wypowiedziałam te słowa z całego serca.

Nie miałaś do Niego pretensji? O koszmarne dzieciństwo? O brutalne życie na ulicy, które doprowadziło Cię do próby samobójczej? O śmierć taty? O to, że od dzieciństwa otaczali Cię faceci kombinujący, jak Cię wykorzystać?

– To dziwne: dopóki nie znałam Pana Boga, rzeczywiście Go oskarżałam. Teraz wiem, że jest niewinny. Wiesz, ja nie winię już nawet mojej mamy: przecież ona ma też swoją smutną, poranioną historię. Nie umiała dać nam miłości, bo sama nie otrzymała jej od rodziców. Na spotkaniach z młodymi proszę: „Zadzwońcie do jednej osoby, która was skrzywdziła, i przebaczcie jej. Robicie to dla samych siebie, bo oczyszczacie wtedy serca”.

A oni nie myślą, że oszalałaś?

– Nie. Takich wariatów jak ja jest mnóstwo. Do samego Medjugorie przyjechały rok temu dwa miliony ludzi.

Ale nie wszyscy zostali na dwa lata…

– To prawda (śmiech). Ale ja nie byłam w stanie wrócić do Mediolanu. Do tego piekła show-biznesu. Próbowałam, ale było za wcześnie. Pierwsze dni były straszne. Siedziałam w domu, gapiłam się w sufit. Wpadłam w depresję. Przez trzy dni nie wstawałam z łóżka. Opowiadałam koledze o Bożej miłości, o sile przebaczenia, a on po dwóch godzinach rzucił: „Ania, co oni ci tam dają do palenia” (śmiech). Jestem tam od dziewięciu miesięcy.

Właśnie: co oni Ci tam dają?

– Ciszę, spokój, sakramenty. Kto nie doświadczył, czym jest modlitwa, nie wie, o czym mówię. Ja dostałam na modlitwie odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Największą trudnością w pójściu za Jezusem jest to, że On niczego od nas nie żąda. Pokornie czeka i nie wchodzi z butami. Czeka, aż zaryzykujesz i rzucisz Mu się na szyję. Wiesz, ja mam teraz sto domów, stu braci, sto sióstr. Jak ktoś się pyta, ile mam lat, to odpowiadam: dziewięć miesięcy…

Mówisz o sobie „była modelka”. Nie tęsknisz za sławą, kasą, splendorem?

– Nie. Gdy umierała siostra mojego chłopaka, przyszedł Silvio Berlusconi (Ania jest narzeczoną jego siostrzeńca – przyp. M.J.), padł na kolana przed łóżkiem wyniszczonej przez raka kobiety ważącej 27 kg i płakał jak dziecko. Zobaczyłam, że całe jego bogactwo jest niczym. Był biedny jak wszyscy.

Naprawdę nie masz pretensji do Boga, że przeprowadził Cię przez piekło? To zresztą tytuł twojej książki…

– Nie mam. Dziś wiem, że cierpienie nie oddala od Boga. Czym była moja historia wobec tego, co Jezus wycierpiał na krzyżu?

Modlisz się za swoich „wujków”, za klientów domu publicznego, do którego trafiłaś, za faceta, który zgwałcił cię pod Turynem?

– Tak. Gdy wracają złe wspomnienia, od razu zaczynam szeptać „Ave, Maria”…

Gdy jechałem do Ciebie, obok mnie siedziała młodziutka blondynka. Pędziła pociągiem do Warszawy na casting modelek. Zastanawiałem się, czy szczerzyłaby tak swe śliczne ząbki, gdyby znała Twoją historię?

– Wiesz, co w takiej karierze jest najbardziej pociągające? To, że wydaje ci się, że niczego nie osiągniesz, nie dasz rady, „za wysokie progi”, a nagle lądujesz na okładkach gazet… Gdy spotykam takie dziewczyny, mówię: „Macie marzenia, więc idźcie za nimi. Kim jestem, by mówić, co macie robić w życiu? Ale gdy po kilku latach poczujecie się samotne (a zobaczycie, że tak będzie!), bo nikogo wokół was nie będzie interesowało to, jak czujecie, gdy będziecie konały ze zmęczenia, gdy będziecie pracowały po 20 godzin i dlatego dadzą wam narkotyki, gdy będziecie wychodziły z domu z przyklejonym uśmiechem i postanowicie w końcu skoczyć z okna, najpierw spójrzcie w niebo. Tam jest wasz Ojciec”.

I wierzą Ci?

– Nie wiem. Gdyby kilka lat temu ktoś sprzedawał mi takie „bajeczki”, złapałabym się za głowę: „Co on gada?”. Ale jeśli nikt nie będzie tego mówił, to za pięć lat te dziewczyny nie będą wiedziały, kogo prosić o pomoc...

Twój opis światka włoskiego show-biznesu nie wygląda sielankowo. Nocne kluby, wybiegi, kokaina, zdrady, pogarda, seksualne dewiacje, depresje, przemoc… Mediolan naprawdę jest takim Babilonem?

– Ten, który poznałam, nie ma zbyt wiele wspólnego z czystością… Co z tego, że miałam mnóstwo facetów? Moje flirty żyły jeden dzień. Jak motyle. Potem chciałam tylko, by mój partner zniknął. To ma być szczęście??? Wiesz, ja czuję, że naprawdę byłam w piekle.

Na spotkania z Tobą walą we Włoszech tłumy młodych ludzi. Znasz jakieś osoby, które po wysłuchaniu Twego świadectwa zbliżyły się do Boga?

– Mnóstwo. Ale to nie jest moja zasługa. Mówię tylko o tym, co przeżyłam. A moja historia jest historią wielu ludzi.

Często w książce usprawiedliwiasz swych bohaterów. To znak, że im przebaczyłaś…

– Ja napisałam tę książkę z agresją. Chciałam wyrzucić to, co we mnie siedzi. Ale wszystko zmieniło się po moim nawróceniu. Zadzwoniłam do wydawcy i powiedziałam: „Wywal to, co masz. Piszę wszystko na nowo”.

Bardzo wzruszająca jest scena, gdy odwiedzacie tatę w szpitalu psychiatrycznym. Zamknęli go tam za pijaństwo…

– Dla nas był zawsze ukochanym tatą. Moja mama rozpłakała się, gdy przeczytała tę książkę: „Mogłaś tylu rzeczy nie opowiadać!”. Ale ja się nie boję. Prawda wyzwala. Mama powiedziała: „Zapraszałam »wujków«, bo chciałam, byście z siostrą miały tatusia. Ale my odpowiedziałyśmy: „My tatę już miałyśmy. Leży na cmentarzu”.

Zamykasz oczy i widzisz go teraz w niebie? Wreszcie szczęśliwego?

– Tak! Wiesz, ile ja się modliłam o taką przepustkę z czyśćca? (śmiech). Ile Różańców, koronek? Czytałam „Dzienniczek” Faustyny jak wariatka. Siedziałam przez pięć dni w małym domku i karmiłam się „Dzienniczkiem”. To przez niego sprzedałam dom w Mediolanie (śmiech).

A Włosi nie myślą, że to kolejny kaprys telewizyjnej gwiazdy?

– A może i myślą? Nie wiem. Wiem, że ci, którzy śmiali się ze mnie, dzwonią i mówią: „My też chcemy pojechać do Medjugorie! Ile można udawać, że jest super?”.

OK. Wierzę, że przebaczyłaś wszystkim wokół. A sobie samej? To przecież najtrudniejsze…

– Jeśli Bóg mi wszytko wybaczył, to dlaczego sama z sobą mam się szarpać? Trzeba zaufać. Skoro On mi wybaczył, to i ja mogę. Opowiem ci historię ze Stanów Zjednoczonych, która mną wstrząsnęła. W nocy do księdza dzwoni telefon: „Proszę przyjechać do szpitala, umiera mężczyzna”. Co było robić? Ksiądz spakował się i pojechał. Za oknami szalał huragan. Ksiądz jechał prawie cztery godziny. Umierający mężczyzna nie chciał się wyspowiadać. „I tak mi Bóg nie przebaczy!” – krzyczał. Po kilku godzinach skapitulował. Zaczął opowiadać: „Piętnaście lat temu pracowałem na kolei. Upiłem się. Nie zamknąłem szlabanu na przejeździe. Samochód został zmieciony przez pociąg. Matka, ojciec, dwójka dzieciaków. Zginęli na miejscu”. Ksiądz poczuł na plecach ciarki: „Wiesz, w tym wypadku nie zginęły cztery osoby, tylko trzy. Ja przeżyłem. Przebaczam ci, bo jestem jednym z tych dzieciaków na tylnym siedzeniu”. Jeśli ofiara potrafi przebaczyć, to może to zrobić każdy z nas…

Anna Golędzinowska
(ur. 1982 r.) Po śmierci ojca wychowywała się na ulicach Warszawy. Kradzieże, narkotyki, próba samobójcza… Ucieczką do raju miał być wyjazd do Włoch. Obiecywano jej, że będzie gwiazdą mediolańskich agencji mody, a padła ofiarą organizacji handlującej kobietami. Po brawurowej ucieczce udało jej się odbić od dna. Została modelką i gwiazdą włoskiej telewizji. Od dwóch lat, od chwili radykalnego nawrócenia, mieszka we wspólnocie oaza Pokoju w Medjugorie. Właśnie wydała autobiografię: „Ocalona z piekła” (Edycja Świętego Pawła).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.