Ostatnie powstanie

Ryszard Terlecki


|

Robotnicy przeciw władzy

publikacja 07.03.2012 15:33

Tłum wypełniał ulice centrum Poznania. Robotnicy szli w roboczych ubraniach, nad głowami łopotały biało-czerwone flagi i pospiesznie malowane transparenty. Ze wszystkich stron miasta nadciągały kolejne pochody. 


Skandowano: „Chcemy chleba”, „Precz z wyzyskiem świata pracy”, „Precz z czerwoną burżuazją”. Ludzie wychodzili do okien i na balkony, klaskali. Tłum gęstniał, falował. Śpiewano hymn i „Rotę”. Po drodze zrywano i deptano czerwone flagi. Po latach strachu i upodlenia wreszcie można było zaczerpnąć tchu. W tych pierwszych godzinach wśród gromadzących się tłumów więcej było radości niż gniewu.


Sygnał ze Stalina

W Poznaniu o strajku mówiło się już od paru dni. W Zakładach im. Stalina (dawniej Cegielskiego) co parę dni odbywały się zwoływane przez załogę zebrania i masówki, przerywano pracę, wybierano delegacje na rozmowy z władzami. Spór dotyczył podwyższonych norm pracy, rozdziału premii, naliczania podatków. Głównym powodem niezadowolenia były jednak niskie płace, których podniesienia domagano się także w innych poznańskich fabrykach. Już w przeddzień „czarnego czwartku” wybuchł strajk w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego, chwilowo zażegnany przez dyrekcję i aparatczyków z Komitetu Wojewódzkiego PZPR.
Sygnał do rozpoczęcia powszechnego protestu pochodził z Zakładów im. Stalina, największych w mieście. W czwartek 28 czerwca o 6.00 rano załoga wydziału W-3 nie przystąpiła do pracy. O rozpoczęciu akcji szybko zawiadomiono pozostałe wydziały. Już w pół godziny później formował się pochód, który ruszył w stronę miasta. Ale kilkuosobowe grupy rozbiegły się zawiadamiać inne zakłady. Przerwały pracę wszystkie większe fabryki, ale także tramwajarze, wiele biur, małe warsztaty, nawet sklepy. Ogromne tłumy kierowały się ku śródmieściu, pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR i pod siedzibę Miejskiej Rady Narodowej.


Żądamy chleba


Robotnicy zebrani przed gmachem MRN domagali się rozmów z władzami. Wyłoniono delegację, która została przyjęta przez przewodniczącego Rady. Ale rozmowy nie przyniosły efektu. Lokalne władze nie mogły niczego obiecać, robotnicy nie chcieli wrócić z niczym. Z ulicy coraz głośniej dobiegały rytmicznie skandowane hasła. Delegacja zażądała przyjazdu premiera Cyrankiewicza i sekretarza partii Ochaba, ale i w tej sprawie nie uzyskała jasnej deklaracji. Wśród tłumu narastało zniecierpliwienie, a wkrótce i gniew. Młodzi ludzie niszczyli czerwone flagi, a na dachu budynku wywiesili wielką białą płachtę. Wkrótce białe flagi pojawiły się na budynkach innych urzędów.
Około godziny 10.00 tłum wtargnął do gmachu Komitetu Wojewódzkiego, z którego przez okna wyrzucano dokumenty i portrety komunistycznych przywódców. Zaraz potem inna grupa demonstrantów weszła do budynku Komendy Milicji, gdzie usiłowano przekonać funkcjonariuszy do przyłączenia się do protestu. Z dachu budynku ZUS zrzucono urządzenia do zagłuszania zachodnich rozgłośni radiowych, opanowano też siedzibę Komitetu Miejskiego PZPR. Tłum na przemian śpiewał religijne pieśni „Boże, coś Polskę” i „My chcemy Boga” oraz skandował „Precz z komunistami”, „Chcemy wolnych wyborów”. „Żądamy religii w szkole”. Niesiono transparenty: „Żądamy chleba”, „Obniżki cen”, „Precz z ruskami”. Ze stopni kościoła św. Marcina dwaj zakonnicy błogosławili maszerujący pochód.
Koło południa jeden z takich pochodów dotarł na ulicę Młyńską, pod więzienie. Strażnicy uruchomili hydrant i usiłowali odpędzić demonstrantów od bramy, ale grupa młodych mężczyzn sforsowała mur i otworzyła ją od wewnątrz. Więzienie skapitulowało, a demonstranci otworzyli cele i wypuścili 252 więźniów. W tym samym czasie pod budynkiem sądu i prokuratury palono stos akt, w innym miejscu płonęły rzucane przez demonstrantów legitymacje PZPR.
Milicja na ulicach zachowywała się biernie, a milicjantów zgromadzeni traktowali przyjaźnie, namawiając ich do udziału w manifestacji. Skierowany do centrum miasta oddział 300 kadetów szkoły oficerskiej, wspierany przez 16 czołgów, utknął otoczony przez tłum. Żołnierzy zmuszono do opuszczenia ciężarówek, które przejęli demonstranci, opanowane zostały też dwa czołgi, a ich załogi rozbrojone. Gdy do miasta wysłano kolejne 17 czołgów, niektóre z nich zostały obrzucone butelkami z benzyną i podpalone.


Ostatnie powstanie   Operacyjne zdjęcia zrobione przez bezpiekę uczestnikom demonstracji w Poznaniu IPN Poznań Gniew ludu

W tym samym czasie demonstranci dotarli pod gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na ulicy Kochanowskiego. Dla wsparcia bezpieki już wcześniej przybyło tu 50 żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przed budynkiem tysiące ludzi skandowało: „Śmierć ubowcom”, „Mordercy”, „Gestapo”. Usiłowano wyważyć zaryglowane drzwi. Około godziny 11.00 padły pierwsze strzały. Rannych odwożono do pobliskich szpitali; czasem robiły to karetki, a czasem manifestanci układali ich na otwartych ciężarówkach i tak wieźli przez miasto.
Tłum przed budynkiem UB rozproszył się, ale niektórzy z demonstrantów mieli już broń. Były to pistolety odbierane milicjantom i karabiny zabrane ze zbrojowni więzienia. Rozpoczął się kilkugodzinny ostrzał siedziby bezpieki. W walce padali zabici i ranni. Z każdym kwadransem rosła determinacja atakujących, narastał też gniew zgromadzonych tłumów. Ulicami jeździły ciężarówki wypełnione uzbrojonymi mężczyznami, przewracano tramwaje i budowano barykady. W kilku punktach miasta rozpoznano w tłumie cywilnych funkcjonariuszy bezpieki. Na Dworcu Głównym zabity został kapral UB, otoczony przez rozwścieczonych demonstrantów. Od godzin popołudniowych do Poznania wjeżdżały kolumny czołgów 10. i 19. Dywizji Pancernej. O ile wcześniej załogi czołgów nie kwapiły się do ulicznej walki, teraz posypał się grad kul. Wśród demonstrantów rozeszła się wiadomość, że w czołgach są sowieccy żołnierze, przebrani w polskie mundury.


Z bronią w ręku


Na ulicach było coraz więcej broni. Pokojowa manifestacja przekształcała się w zbrojne powstanie. Zdobyto magazyny broni w Studium Wojskowym, Szkole Rolniczej, Akademii Medycznej i na Politechnice, uzbrojone grupy opanowywały komisariaty milicji na przedmieściach i przejmowały broń. Zdobyto posterunki w podmiejskim Swarzędzu i Puszczykowie, rozbrojono załogę Obozu Pracy Więźniów w Mrowinie, bezskutecznie atakowano posterunek w Czempinie.
Wśród walczących krążyły rzekomo pewne wiadomości o walkach ulicznych w innych miastach, o szturmie na budynek Komitetu Centralnego w Warszawie, o ucieczce rządu. Ostrzeliwany gmach UB wydawał się ostatnim bastionem znienawidzonego reżimu.
Pod wieczór przybywało wojska. Czołgi stały na skrzyżowaniach ulic, żołnierze obsadzali kolejne budynki, walki koncentrowały się w śródmieściu, odsiecz wreszcie dotarła do oblężonej na ulicy Kochanowskiego siedziby bezpieki. O 21.00 ogłoszono godzinę milicyjną, ale strzały, z różnym natężeniem, słychać było przez całą noc. Do Poznania przybyły jednostki 4., a nad ranem także 5. Dywizji Piechoty. Razem do pacyfikacji zbuntowanego miasta użyto ponad 10 tysięcy żołnierzy, 400 czołgów i transporterów opancerzonych, ponad 900 samochodów wojskowych. Już w nocy rozpoczęły się masowe aresztowania. Oficjalnie doliczono się 75 zabitych i ponad 800 rannych.


Pod sąd historii

Poznańscy powstańcy, pojedynczo i w niewielkich grupach, ostrzeliwali się jeszcze z dachów i okien przez dwa kolejne dni. W tym czasie Poznań wciąż strajkował, a ci nieliczni, którzy podejmowali pracę, spotykali się z powszechną pogardą. Dopiero na początku następnego tygodnia strach i rozpacz zastąpiły gniew.
Bunt poznańskich robotników wstrząsnął Polską. Gdyby nie błyskawiczne stłumienie ich protestów, powstanie rozlałoby się na cały kraj, tak jak cztery miesiące później stało się to na Węgrzech. Komunistyczne władze zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. Raporty bezpieki informowały o nastrojach w innych miastach i wielkich zakładach pracy. Chociaż premier Cyrankiewicz w wygłoszonym 29 czerwca przemówieniu radiowym groził naśladowcom poznańskich powstańców, to w kierownictwie komunistycznej partii rozpoczęły się gorączkowe narady nad zażegnaniem kryzysu i znalezieniem odpowiedniego kandydata na nowego przywódcę reżimu.
Robotniczy protest był kompromitacją dla komunistycznej władzy. Odtąd reżim panicznie bał się robotników. Gomułka, gdy znów wyszli na ulice, kazał do nich strzelać. Nie odważył się na to Gierek, więc musiał pożegnać się z władzą. Jaruzelski, bezwzględnie posłuszny Moskwie, znów wolał strzelać niż ustąpić. Historia polskiego komunizmu to przede wszystkim historia robotników, którzy przeciwstawiali się komunistycznej dyktaturze. Zwyciężyli, chociaż to oni zapłacili najwyższą cenę.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.