Posła i się zagubiła

Franciszek Kucharczak

|

GN 10/2012

publikacja 08.03.2012 00:15

Rozwój metod perswazji: rozmawianie, wyzywanie, pozywanie.

Posła i się zagubiła rys. Franciszek Kucharczak

Ponoć społeczeństwo przeżywa rozterkę, czy Joanna Mucha to minister, ministra czy ministerka, doktor czy doktorka, a może doktora. Ale coś mi się widzi, że debata o właściwym tytułowaniu kobiet jest już spóźniona. Przecież według rozrastającej się filozofii gender bycie kobietą lub mężczyzną jest sprawą płynną. Bo jeśli ktoś wczoraj był żonatym i dzieciatym Krzysztofem Bęgowskim, dziś został Anną Grodzką, to skąd wiemy, kim będzie jutro? Genderowcy chcą, żeby każdy sam sobie wybrał, jakiej chce być płci – i ma tych płci do wyboru dużo więcej niż tylko siermiężne męska i żeńska. Tak więc o co my się tu młotkujemy, skoro dzisiejszą ministrę za lat parę może zastąpić jakoweś ministrum albo inne monstrum?

Niedawno na posiedzeniu komisji poseł/posłanka (posła?) Grodzka nazywała o. Rydzyka „pan”. Poseł Dziedziczak zwrócił jej uwagę, że do duchownego w Polsce mówi się ksiądz lub ojciec. Grodzka na to, że „pan” nie jest w języku polskim obraźliwe. Na to Dziedziczak: „Ma pan rację”.

Ale wybuchła awantura! Że chamstwo, że brak kultury itepe. Ale Dziedziczak ma immunitet, więc na krzyku się skończyło. Za to teraz Grodzka skarży do sądu Tomasza Terlikowskiego, bo ten określał ją rodzajem męskim. Tym sposobem naruszył poczucie jej własnej wartości i spowodował „dyskomfort psychiczny”. 

No pewnie, bo pani posła po to w posły poszła, żeby na koszt społeczeństwa mieć komfort psychiczny. I choć ze swego osobliwego statusu płciowego robi sztandar, niech nikt nie ośmieli się jej skrytykować.

Tak więc będziemy mieli proces, w którym okaże się, czy wolno uważać za mężczyznę kogoś, kto ma dzieci, a nie jest ich matką. To będzie balon próbny, pokazujący, jak mocno elitom gendery w głowach już pomieszały.

Żeby było jasne: nie mam pretensji do osób, które próbują rozwiązać osobisty kłopot nawet takimi metodami, jakich chwyciła się obecna Anna Grodzka. Gdyby pozostała osobą prywatną, nikt by jej nie ruszał. Jeśli natomiast idzie do polityki i tam próbuje uzyskać dla swojego problemu certyfikat normy, musi liczyć się z polemiką. Również ostrą. Bo doprawdy nie wszystkim musi się podobać pomysł, żeby problem z tożsamością rozwiązywać skalpelem albo tylko przebieranką i zmianą danych w dowodzie osobistym.

Posłowie biorą duże pieniądze między innymi za to, że w sporej mierze zrzekli się prawa do prywatności. Muszą więc zachować się jak dorośli ludzie, a nie jak rozkapryszone dzieciaki – skarżypyty, biegające do sądu jak do mamy. Tymczasem w Ruchu Palikota zebrali się tacy, którzy prowokują otoczenie swoimi problemami, pilnie rozglądając się, czy ktoś ośmieli się im sprzeciwić. Gdy się tylko taki znajdzie, oni natychmiast rozpętują kampanię współczucia pod swoim adresem. Trąbią, przez jakie to piekło przeszli, jak też ich ludzie prześladowali i tak im źle było, że aż ich społeczeństwo do Sejmu wykopało. Normalnie posłowie specjalnej troski. A potem buch! – i pozew. Ciekawa metoda przekonywania. Ale cóż – jakie racje, takie argumenty. 

Manifa tnie

Feministki z Porozumienia Kobiet 8 Marca postanowiły z okazji swojego patrona, czyli Ósmego Marca, „odciąć pępowinę, która łączy Sejm z Kościołem”. W przekonaniu pań obsesjonatek bowiem „zamiast demokracji uczestniczącej mamy demokrację rynkowo-konkordatową”. Nie podoba im się, że „na to jak żyjemy, ogromny wpływ mają biskupi i przedstawiciele wielkich korporacji, których przecież nikt nie wybrał, na których nikt nie głosował, a którzy reprezentują interesy konkretnej instytucji, nie zaś całego społeczeństwa”. Panie nie zwróciły jednak uwagi na ten szczegół, że co prawda w demokracji nie wybiera się Kościoła, ale większość wyborców tego właśnie chce, żeby władza bardziej musiała liczyć się z biskupami niż z feministkami. Dlatego się to wszystko jeszcze jakoś trzyma. A jeśli chodzi o tę pępowinę, to feministki na tym się nie znają. One zajmują się organizowaniem aborcji, a na tym etapie nie tnie się pępowiny, tylko urywa głowy, rączki i nóżki.            

Równać do fałszu

W „Gazecie Wyborczej” napisali niedawno: „Młodzi nie rezygnują z Boga, ale z metod Kościoła”. Tekst był o tym, że coraz mniej licealistów chodzi na lekcje religii. I powołali się na przykład kilku wielkomiejskich szkół. W jednej z nich z katechezy zrezygnowało aż 85 proc. uczniów. Sugestia tekstu jest wyraźna: to tendencja globalna. Gosc.pl sprawdził, jak się to ma do rzeczywistości. Otóż ma się nijak i aktualne dane nie pozwalają na wyciąganie takich wniosków. Na przykład w archidiecezji katowickiej na religię chodzi około 95 proc. licealistów, zaś w archidiecezji lubelskiej 99 proc. W Warszawie rzeczywiście chodzi mniej uczniów – około 70 proc., ale to środowisko specyficzne i powoływanie się na nie jako reprezentatywne, fałszuje obraz rzeczywistości. Ale też nie o to chodzi w takich publikacjach, żeby pokazać jak jest, tylko o to, żeby tak było.       

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.