Polityka wobec Kościoła

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 10/2012

publikacja 08.03.2012 00:15

„Świętych krów” nie brakuje, ale nie należy ich szukać wśród duchownych.

Polityka  wobec  Kościoła ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Kościół nie tylko wypowiada się na tematy związane ze sprawami społeczno-politycznymi, ale sam, szczególnie w takim kraju jak Polska, jest przedmiotem różnego rodzaju działań politycznych. I w jednym, i w drugim nie ma nic dziwnego ani tym bardziej nagannego. To oczywiste, że chrześcijaństwo nie jest jakimś abstraktem dotyczącym życia w chmurach, ale odnosi się do całości ludzkiego życia w jego wymiarze indywidualnym i społecznym. Dlatego też Kościół powinien mieć, i de facto ma, coś do powiedzenia nie tylko w takich kwestiach jak ustawa aborcyjna lub regulacje w kwestii in vitro, ale też na przykład na temat wychowania młodego pokolenia, kryzysu demograficznego, sprawiedliwości w życiu społecznym, ładu medialnego itd. Z drugiej strony działalność Kościoła wiąże się niekiedy z instytucjami państwowymi, co niesie ze sobą konieczność prawnych regulacji. Podmioty kościelne, jak np. przedszkola, szkoły, szpitale, media, a także katecheci lub kapelani, są zatem przedmiotem jakiejś polityki (ustawodawstwa) ze strony państwa.

W latach PRL-u Kościół był na różne sposoby prześladowany, czego symbolem stało się aresztowanie prymasa Stefana Wyszyńskiego. Praktykujący katolicy nie mieli zasadniczo szans, aby pełnić znaczące role w rządzie i administracji. Media były pod ścisłą kontrolą partii i służb specjalnych. W tej sytuacji struktury kościelne stały się dla wielu, nie tylko wierzących, oazą wolności. Msze za ojczyznę w comiesięczne rocznice wprowadzenia stanu wojennego gromadziły rzesze ludzi, w tym także tych oddalonych od katolicyzmu, ale spragnionych słów, których nie można było nigdzie indziej usłyszeć. Można było oczekiwać, że w wolnej Polsce, która wyzwoli się od przymusowej „przyjaźni” ze Związkiem Radzieckim, władze będą rozumiały wspólnototwórczą rolę religii i Kościołów. Te oczekiwania w dużej mierze się ziściły. Z drugiej jednak strony zaraz po przemianach 1989 roku różne środowiska zaczęły grać kartą antykościelną, strasząc m.in., że grozi nam państwo kościelne, bo po czerwonych przyszli czarni. Sukces Urbanowego „Nie” pokazuje, że taka kłamliwa retoryka trafiła na podatny grunt niemałej części społeczeństwa.

Generalnie jednak władze współpracowały z Kościołem na rzecz dobra wspólnego, przy zachowaniu oczywistej autonomii państwa i Kościoła. Zwieńczeniem tej racjonalnej polityki było podpisanie konkordatu. Platforma Obywatelska, która będąc w opozycji, deklarowała liberalizm w sprawach gospodarczych oraz konserwatyzm w sprawach światopoglądowych, także rozumiała i doceniała rolę Kościoła w Polsce. Zresztą w jej szeregach jest wielu ludzi autentycznie wierzących, kierujących się wartościami chrześcijańskimi. Niestety, w ostatnich latach coś się zaczęło zmieniać na gorsze. Wydaje się, że głównie za sprawą Donalda Tuska PO zaczęła skręcać na lewo. Co gorsza, premier zdaje się celowo wypowiadać zdania, które nie służą niczemu pozytywnemu, a jedynie kanalizowaniu złych emocji przeciwko Kościołowi i przykrywaniu tym samym realnych problemów, jakie powinien rozwiązywać rząd.

Pamiętamy, jak na wiecu partyjnym przed wyborami Donald Tusk ogłosił, że nie zamierza klękać przed księżmi. Po co takie judzące zdanie? Być może wyszło ze słupków sondażowych, że warto pograć antyklerykalną kartą, by przyciągnąć w ten sposób określonego wyborcę, którego w przeciwnym razie zgarnie w całości Palikot. Ostatnio pan premier pozwolił sobie na wypowiedź, że księża nie mogą być „świętymi krowami”. No cóż, w III RP „świętych krów” niewątpliwie nie brakuje, ale należy ich szukać zupełnie gdzie indziej niż w szeregach duchownych. Księżom bowiem, nawet biskupom, można przykładać zupełnie bezkarnie. Dlatego też jeden z medialnych harcowników obozu rządzącego, poseł Niesiołowski, publicznie nazywa przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski krętaczem, a abp. Mokrzyckiego kłamcą. Na takie teksty nie pozwalali sobie nawet politycy SLD.

Jednym z wymownych przykładów kościelnej polityki premiera jest sprawa kapelanów wojskowych. Pieniądze, jakie idą na kapelanów w wojsku, są niczym w porównaniu z realnymi problemami finansowymi państwa. Poza tym jeśli jest tak, że zmniejsza się liczba żołnierzy i nie potrzeba już tylu kapelanów co dawniej, to ich redukcję można przeprowadzić bez żadnego rozgłosu w ramach zwyczajnych procedur, w porozumieniu z biskupem polowym. Ale nie! Premier wykorzystuje tę sytuację, by w kontekście kryzysu głośno oznajmić, iż zredukujemy księży w wojsku o połowę. Dlaczego nie powiedział, że po prostu różne etaty trzeba w wojsku redukować? Trudno nie mieć przykrego wrażenia, że takie sygnały są graniem na antykościelnych stereotypach – zabrać „czarnym”. Pogonić! Dzięki temu pewien typ obywatela nie pyta o rzeczywiste problemy i wielkie pieniądze, ale zadowala się tym, że rząd utrze nosa klechom. W międzyczasie usłyszy od posła Kutza, że „Kościół mąci w głowach Polaków, bo żyje z kłamstwa”, i potrzebę wroga ma już zaspokojoną. Antykościelna karta gra…

Zapewne wielu członkom i posłom PO tego rodzaju zagrywki się nie podobają. Są to ludzie o poglądach konserwatywno-chadeckich, którzy chcą robić rzetelną politykę bez brudnej gry. Chciałoby się, aby ci politycy mieli więcej do powiedzenia w partii rządzącej, żeby się nie bali powiedzieć głośno, że nie zgadzają się na antykościelną retorykę, bo to jest krótkowzroczne granie na złych emocjach i stereotypach.      

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.