Wychowanie certyfikowane

Franciszek Kucharczak

|

GN 09/2012

publikacja 01.03.2012 00:15

Patologiczni rodzice nie czytają książek o wychowaniu, bo im nie zależy na wychowaniu.

Wychowanie certyfikowane Franciszek Kucharczak

Indeks ksiąg zakazanych – blokada wolnej myśli, wyraz intelektualnego zamordyzmu, czyż nie? Otóż niekoniecznie – to zależy, kto chce zakazu. Jeśli Rzecznik Praw Dziecka, aaa, to pełen szacun. Bo Marek Michalak to facet z certyfikatem słuszności. Jak się taki weźmie bronić dzieci, to rodzice mogą wieszać białą flagę. A teraz już i wydawcy. Konkretnie szef oficyny Vocatio, wydawca książki „Jak trenować dziecko”.

Rzecznik wprost powiedział, że książka zachęca do łamania obowiązującego w Polsce „zakazu bicia dzieci”. I złożył do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez wydawnictwo Vocatio. „To uprzedmiotowienie dziecka, nie do zaakceptowania w XXI wieku” – raczył się rozgniewać. Oburzyło go też to, że w książce „dzieci porównywane są m.in. do mułów, myszy i szczurów, które także można wytresować tak, by reagowały na określone bodźce”.

No proszę! Gdy trzeba komuś przyłożyć, to nawet środowiska „postępu” uznają nagle, że człowiek jednak różni się od zwierząt i dostają histerii na wieść, że ktoś zauważył choćby tylko analogię między zachowaniem dziecka i zwierzęcia. Jak trzeba, to hołubieni „bracia mniejsi” nagle okazują się tylko „mułami i szczurami”.

No cóż, pan Michalak ma państwowy stołek i „misję”, no to chce pokazać, że coś robi. I że stoi na straży tej ustawy o zakazie „przemocy” wobec dzieci, co ją razem z posłami ubiegłej kadencji wysmażył.

Jeśli ktoś sądził, że ta skandaliczna ustawa, traktująca rodziców jak potencjalnych przestępców, a państwo jak Wielkiego Rodzica, pozostanie na papierze, to się głęboko mylił. Oto już nie tylko klapsy, ale nawet pisanie o nich okazuje się łamaniem prawa. Pytanie, co znaczy wolność słowa, skoro książkę o wychowaniu traktuje się jak jakieś „Mein Kampf”? Cóż to? To o innych metodach wychowawczych niż te z przyzwoleniem władzy już nawet czytać nie możemy? Mogę się nie zgadzać z zawartymi w książce tezami, ale nie mogę zakazywać stawiania takich tez! Jak tak dalej pójdzie, to i Biblii zakażą, bo tam też jest o karceniu dzieci.

Dlaczego to pan rzecznik, tak wrażliwy na „integralność cielesną” dzieci, nie zaskarżył do prokuratury „Dużej książki o aborcji”? Przecież ta pozycja propaguje zabijanie! I zwraca się bezpośrednio do dzieci! To pana nie obchodzi? A przecież w ustawie o Rzeczniku Praw Dziecka jak wół (albo, jak pan woli, muł) stoi, że pana podopieczni to istoty ludzkie OD POCZĘCIA do pełnoletniości.

Jak to się dzieje, panie Michalak, że mordowanie podopiecznych – na przykład z zespołem Downa – pana nie wzrusza? Pod szpitalem Bielańskim co czwartek stoi pikieta w obronie maleństw, którym  tam urywa się głowy. Czemu pana tam nie ma? Na półkach dla dzieci straszą książki o „cipkach” i „siusiakach”, cyniczni politycy wciskają małolatom marihuanę, a pan co? Telefon interwencyjny, żeby dziecko mogło kablować na tatusia?

Jeśli rodzic czyta książki o wychowaniu, to dlatego, że chce dziecko wychować. A to znaczy, że dziecko kocha. Taki dziecka nie krzywdzi. W odróżnieniu od państwa, które nawet miłość chce koncesjonować.

Marchewkowa edukacja

Rodzice uczniów gdańskiego gimnazjum nr 7 są oburzeni z powodu lekcji, jaką na zajęciach wiedzy o społeczeństwie przeprowadzili dla ich dzieci studenci z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Adepci medycyny wzięli się za uświadamianie małolatów zgodnie z wytycznymi przemysłu gumowego. Wiedzę o społeczeństwie sprowadzili do wiedzy o członku społeczeństwa, a dokładniej o członku tego członka. W jego roli wystąpiła marchewka, na którą studenci uczyli piętnastolatków nakładać prezerwatywę. Poinformowali ich też o innych rodzajach antykoncepcji. Rodzice, których nikt nie zapytał o zgodę na takie zajęcia, chcą wnieść protest. „Dziewczyny mają od tych kilku dni obsesję brudnych rąk po takim instruktażu” – powiedział dla gosc.pl oburzony ojciec jednej z uczennic. I co teraz? Rodzice przerwali edukację w tak ważnym momencie! Studenci na następnych lekcjach z pewnością nauczyliby młodych pokonywać takie zacofane odruchy. Niepokoi jednak mizeria młodych edukatorów, którzy nawet na banana nie mają i muszą się posiłkować marchewką. Poproście Palikota, on ma fajny model z plastiku.

Uwaga, coś robi!

Nowa rzecznik od równości, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, domaga się wprowadzenia odpowiedzialności karnej za „mowę nienawiści wymierzoną w gejów, lesbijki i osoby transseksualne”. Przestępstwo takie byłoby zagrożone 2 latami więzienia. W tym celu wystąpiła do ministra sprawiedliwości o podjęcie w tym kierunku działań. Jak widać, pani minister, w odróżnieniu od swojej poprzedniczki, „coś robi”. Potwierdza to tezę, że urzędnicy na tego rodzaju stołkach tylko wtedy nie będą szkodzili, gdy nie będą nic robili. Drogi rządzie, może trzeba pani Kozłowskiej-Rajewicz więcej płacić, żeby przestała „równać”? Naprawdę, nawet gdyby dostawała 100 tys. miesięcznie, to i tak wyjdzie taniej, niż wyniosą straty społeczeństwa poniesione w wyniku jej działalności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.