Troska nieboska

Franciszek Kucharczak

|

GN 45/2011

publikacja 09.11.2011 00:15

Myśl wyrachowana: Trzeba kochać tych, których mamy, a nie mieć tych, których kochamy.

Troska nieboska

Kiedyś, we Wrocławiu będąc, ujrzałem jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie moje oczy na tym padole oglądały. Na ławce nieopodal Ostrowa Tumskiego siedziało młode małżeństwo – przystojny facet i śliczna kobieta – z dwoma kilkuletnimi synami.

Rodzice patrzeli na dzieci z uśmiechem pełnym nieopisanej czułości. Jesienne słońce oświetlało tę scenę, dodając jej jeszcze ciepła, choć ciepło było ostatnią rzeczą, jakiej tam brakowało. Co w tym nadzwyczajnego? A bo to, proszę państwa, ci chłopcy mieli zespół Downa. Obaj. Spoglądali na swoich rodziców swoimi łagodnymi, jakby opuchniętymi oczami, a wszyscy razem wyglądali, jakby byli w niebie.

Według najnowszych danych Ministerstwa Zdrowia, w 2010 roku dokonano w Polsce legalnie 641 aborcji. Prawie wszystkie dlatego, że dzieci były chore lub niepełnosprawne. Oryginalna terapia – leczenie zabijaniem. Ale choć zabójczo skuteczna, to lekarze jednak nie zawsze pałają do niej entuzjazmem.

Tydzień temu z oburzeniem napiętnował taki przypadek dziennik „Badaczy Radia Maryja”, czyli „Gazeta Wyborcza”. Poszło o to, że lekarze ze Szpitala UM w Poznaniu nie chcieli skierować pewnej „Anny” do aborcji, mimo że u jej 11-tygodniowego dziecka zdiagnozowano zespół Downa.

„Za coś takiego kobieta może pozwać lekarza do sądu” – grozi na pierwszej stronie gazeta.

Pięknie. Oto rzecznicy wszechtolerancji biją niepełnosprawnych po oczach komunikatem: „Za to, że chodzicie, ktoś powinien siedzieć”. A dla ich rodziców to podobnie życzliwa informacja: „Jeśli takie dzieci żyją, to wskutek przestępstwa lekarzy albo waszej głupoty”.

Jak to jest, że w czasach, gdy tak się społeczeństwa – słusznie – troszczą o niepełnosprawnych urodzonych (podjazdy dla wózków, kampanie wrażliwości, lekcje tolerancji), jednocześnie tak usilnie zabiegają o zabicie nieurodzonych?

Co znaczy późniejsza troska w obliczu wcześniejszego dążenia do zabicia? To już tylko ochłap filantropii, rzucony tym, co się przedarli przez sito eugeniki: „Miało was nie być, ale skoro już jesteście, to my się o was zatroszczymy, bo jesteśmy dobrzy. Dbamy o pieski, kotki, ptaszki, to o was też zadbamy. Mamy ekologiczne łapki na myszy, żeby nic się myszkom nie stało i żeby je można było wypuścić. To i wami się zajmiemy”.

Wciąż widzę tamtą rodzinę z Wrocławia – oby ich nie zranił ten potworny, wstrętny, ohydny tekst z gazety, bo już pewnie dość mają ran. Pewnie niejeden „życzliwy” zapytał, czy nie było antykoncepcji albo badań prenatalnych – bo tak się dziś ceni rodzicielstwo.

Chyląca się do grobu cywilizacja Zachodu przeklęła płodność i przeklęła miłość – dlatego chce widzieć tylko to, co się jej podoba, i mieć to, czego sobie życzy. Rozrasta się kult chciejstwa, który każe selekcjonować dzieci jak esesman na rampie w Auschwitz. Tylko takie dziecko jest dobre, które jest chciane, tak jakby chcenie było cechą, a nie aktem woli. Tak jakby miłość do dziecka zależała od dziecka, a nie od tego, komu je powierzono.

Ale jeszcze cywilizacja nie zginęła, póki my kochamy.

Co kto kopie

Po informacji o czasowym ograniczeniu przez władze Zgromadzenia Księży Marianów publicznych wypowiedzi ks. Adama Bonieckiego do łamów „Tygodnika Powszechnego”, wybuchła histeria środowisk „otwartych”. Na Facebooku wezwano do wysyłania do Księży Marianów maili z protestami (wypróbowana metoda przy utrącaniu niewygodnych debat naukowych na uczelniach). Aktorka Krystyna Janda powiedziała Wyborczej.pl, że  występuje z Kościoła katolickiego (to niezwykłe, bo, jak napisał w „Rzeczpospolitej” Robert Mazurek, jest ewangeliczką). Pojawiły się głosy zatroskanych o to, że decyzja władz zakonnych ks. Bonieckiego to „tłumienie wolności słowa” i że „Kościół kopie sobie coraz głębszy grób”. Wszyscy otwieracze i inni naprawiacze Kościoła (zazwyczaj z zewnątrz) nie powinni się tym jednak szczególnie martwić, bo z czym jak z czym, ale akurat z problemem grobu Kościół sobie radzi perfekcyjnie.

Obraza męskością

Anna Grodzka czyli Krzysztof Bęgowski, który po operacji w Tajlandii został/a z wyglądu kobietą, udzielił/a wywiadu Robertowi Mazurkowi w „Rzeczpospolitej”. Posłanka Ruchu Palikota, owładnięta misją krzewienia transseksualizmu, powiedziała tam wiele ciekawostek, wśród nich taką: „Chcę, by Kościół i większość nie zawłaszczały przestrzeni publicznej, a szczególnie Sejmu”. Inną rzeczą wartą uwagi było stwierdzenie Grodzkiej, że bulwersuje  ją „niesprawiedliwość, brak szacunku dla praw mniejszości, dyskryminacja i wiele innych rzeczy”, a jednocześnie że nie ma „żadnego stosunku” do zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki.  Grodzka planuje też pozwanie do sądu Tomasza Terlikowskiego za to, że „obraził jej godność osobistą”, mówiąc o niej „ten pan”. Kiedy Mazurek przypomniał jej, że według „poziomu chromosomalnego” (który rozstrzyga o płci) jest mężczyzną, Grodzka stwierdziła, że to tylko „plan budynku”, ale charakter nadają mu budowlańcy i mieszkańcy. Wygląda zatem na to, że za charakter Grodzkiej w sporej mierze odpowiadają „budowlańcy” z Tajlandii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.