Czas skończyć z kokietowaniem lefebrystów. Nie ma odwrotu od Soboru Watykańskiego II, który był zbawiennym dla Kościoła powrotem do źródeł chrześcijaństwa.
09.09.2011 08:19 GOSC.PL
Przełożony Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, bp Bernard Fellay, wykluczył uznanie przez jego wspólnotę nauczania Soboru Watykańskiego II. To tylko potwierdza wcześniejsze deklaracje lefebrystów, że jeśli zgadzają się na rozmowy z Watykanem, to tylko w jednym celu: nawrócić Rzym na prawdziwą wiarę katolicką. Czyli na taką, w której łacina jest świętsza niż aramejski, którym posługiwał się Jezus. Na taką, w której stojący tyłem do ludu kapłan jest „zawsze wierny” w przeciwieństwie do stojącego przodem do pierwszych chrześcijan św. Piotra. Na taką, w której słowo Boże czytane było w zrozumiałym tylko dla czytającego języku, w przeciwieństwie do zasłuchanych w Apostołach, bo przemawiających w ich językach, tłumach z Antiochii, Jerozolimy i Cypru. Ci nie mogli przez to skupić się na klepaniu Różańca (spokojnie, wiem, że pojawił się później), bo przecież wszystko rozumieli. Do prawdziwej wiary, czyli takiej, w której zachowanie postu eucharystycznego było ważniejsze niż przystąpienie do Komunii św. w Wielki Czwartek przez kleryków z seminarium…
Oczywiście, można poprzestać na wyśmianiu, ale nie to jest moim celem. Bo i łacina, i liturgia trydencka jest częścią historii Kościoła. Ale częścią jednak! Nie znaczy to, oczywiście, że „nowe czasy” wymagają zerwania z tą tradycją. Choć, zgoda, tak niektórzy w Kościele zrozumieli Sobór Watykański II, w swojej nadgorliwości niszcząc stare ołtarze i całkowicie wyrzucając łacinę z liturgii. Ale nie o to chodziło Ojcom soborowym. Powrót do Biblii, Ojców Kościoła, języków narodowych, ekumenizmu był przecież powrotem do źródeł chrześcijaństwa, a nie „modernistyczną rewolucją”.
Zadziwiające jest to, jak wielu młodych świeckich i duchownych, ulega „czarowi” lefebrystów, nie pamiętając w zasadzie tych „lepszych” czasów Kościoła. Powtarzają jak mantrę słowa o kryzysie na Zachodzie, jaki spowodował Sobór. Ale nie pamiętają (bo za młodzi, a nie doczytali w książkach i starszych nie słuchali), że kryzys wybuchnął na długo przed Soborem. Że problem księży-robotników pojawił się na długo przed Vaticanum II, że odejścia z kapłaństwa nie zaczęły się w drugiej połowie lat 60., że wreszcie cała rzesza prawdziwych modernistów odeszła z kapłaństwa i Kościoła po Soborze, niezadowolona z jego „konserwatywnych reform”, rozczarowana brakiem wprowadzenia święcenia kobiet i zniesienia celibatu.
Ale zostawmy krytykę. Ona jest niepełna, tutaj jest słowo przeciwko słowu. (Tylko proszę nie „argumentować Benedyktem” – Papież „uwalniając” liturgię trydencką, wyszedł naprzeciw tym wszystkim, których wrażliwość duchowa i estetyczna sprawia, że lepiej przeżywają Eucharystię w starym rycie. Nie odrzucił jednak nauczania Soboru!) Wolę przywołać słowa księdza Henryka Bolczyka, który dorastał w „tamtym” Kościele, wchodził w kapłaństwo w duchu trydenckim, a potem obserwował na bieżąco zmiany soborowe. Wspominał mi kiedyś w wywiadzie: „Pamiętam dokładnie moment, kiedy po raz pierwszy w „Znaku” przeczytałem konstytucję o Kościele „Lumen Gentium”. Siedziałem w konfesjonale, otwarłem pierwszą stronę i nie umiałem tej strony połknąć z wrażenia, wracałem do tekstu od nowa, wzruszałem się do łez pod wpływem nowych ujęć tajemnicy Kościoła: żywa owczarnia, winnica, budowla Boża, lud Boży, Ciało Chrystusa… Pojęcia nowe, a przecież stare, bo używane przez Ojców Kościoła, zaczerpnięte z Biblii, nacechowane życiem”.
Znamienne były też słowa kard. Danielou, który w jednym z wywiadów trafnie, choć nieco ironicznie, skomentował istotę Soboru. Powiedział, że „Jan XXIII otworzył drzwi szeroko, Paweł VI zostawił je lekko uchylone, żeby jednym przeciąg zaszkodził, a innych wywiał”. Ks. Henryk Bolczyk, komentując to zdanie, powiedział: „Nie tyle przeciąg, który miałby jednych wywiać, a innych zaziębić, ile poddanie się „wiatrowi” Ducha Świętego jest odpowiednim obrazem ilustrującym czas Soboru. Najistotniejszy kierunek działania Ducha Świętego poprzez Sobór to ten, który jaśniej i jednoznaczniej ukazuje Chrystusa, jedynego Pana i Zbawiciela człowieka. Pośrednio więc oczyszczał te pole działania czy nauczania Kościoła, które ten obraz Jezusa przesłaniały (…). Dziwactw, które ciążyły wielowiekową tradycją, było sporo. Ta tradycja i pewniki, które w istocie nie były pewnikami wiary, domagały się oczyszczenia (…). Nie ma „starego” Kościoła. Można tylko myśleć „niekościelnie”. Ale myśleć „kościelnie” to zawsze znaczy: myśleć ku odnowie. I na tym polegają sobory, że jakieś zastygłe nawyki trzeba czym prędzej skontrolować, czy one niosą Dobrą Nowinę. Kościół nie ma starej nowiny. Mogą być tylko ludzie, którzy się zachowują jak starzy”. W podobnym duchu mówił w wywiadzie dla GN Zbigniew Nosowski : „Ciągłość to jest również zmiana, mamy to przecież w Ewangelii: Jezus mówi, że trzeba nowe wino wlewać do nowych bukłaków. Sprzeciw abp. Lefebvre’a opierał się na statycznym rozumieniu Tradycji jako niezmienności. Pewien etnograf powiedział mi kiedyś, opisując ludowy konserwatyzm, że to jest postawa: ma być tak, jak jest, bo jest tak, jak ma być. Czyli zadowolenie, że rzeczy mają się dobrze i dalej powinny tak wyglądać. W Kościele też jest trochę takiej postawy, a w sposób skrajny wyrażali ją lefebryści”.
Można tylko dodać starą maksymę Henri de Lubaca, że tylko wrogowie Kościoła chcą, żeby on się nie zmieniał. A co do wierności tradycji Kościoła – Sobór Watykański II nie odciął się od tradycji „potrydenckiej”. Lefebryści natomiast twierdzą, że Vaticanum II jest pomyłką, że to nie jest część depozytu wiary. „Oskarżony” sobór nigdy czegoś takiego nie powiedział o Soborze Trydenckim. Duch Święty nie może przecież zaprzeć się samego siebie.
Jacek Dziedzina