Przed Grecją są dwa scenariusze – twierdzą specjaliści. W pierwszym Grecja bankrutuje jutro. W drugim za kilka miesięcy.
I tak od lat 80. XX wieku w Grecji nakręcała się spirala populizmu. Każdy następny rząd chciał być bardziej socjalistyczny niż poprzedni. Z tej swoistej licytacji korzystali obywatele. Ludzie, którzy byli przyzwyczajani do tego, że kto ciężko pracuje, ten… frajer. Bo w Grecji, przeciwnie niż w większości krajów europejskich, szczytem marzeń była praca na stanowisku państwowym. To była nie tylko gwarancja dobrobytu, ale także oznaka sprytu i umiejętności radzenia sobie w życiu. Ktoś, kto miał prywatny biznes, był uważany za człowieka, któremu się nie powiodło. No chyba że oszukiwał na podatkach.
Emeryci… których nie było
Podczas gdy zatrudnieni w budżetówce dostawali dodatki za niespóźnianie się do pracy, dodatki na środki czystości, dopłaty za dojazdy na rowerze, prywatni (pozbawieni wielu tego typu przywilejów) często oszukiwali. Taki rodzaj sprawiedliwości po cichu tolerowanej przez państwo. Biurokracja w Grecji miała monstrualne rozmiary. W relacjach z Grecji często pojawiają się historie urzędników państwowych, którzy nie mieli nawet swojego biurka. Nikt nie wie, ile etatów powinno być zlikwidowanych, bo projekt, do którego je stworzono, został już dano ukończony. W Grecji były praktycznie darmowe lekarstwa i służba zdrowia. Budżet państwa płacił każdemu za tydzień wakacji i w praktyce zapewniał pracę wszystkim członkom rodziny tych, którzy pracowali w sferze budżetowej. W ciągu ostatnich kilku lat w Grecji pensje wzrosły o 130 proc. Dla porównania, w tym samym okresie w Polsce wzrosły o około 15 proc., a statystycznie w Unii o kilka procent.
Studio GN/ Źródło Komisja Europejska Jeszcze kilka miesięcy temu w jednej z brytyjskich stacji telewizyjnych Grecja reklamowała się jako kraj z największą liczbą stulatków, jako miejsce bezpieczne, łagodne i przyjazne. Dzisiaj okazuje się, że przeważająca większość tych długowiecznych… już dawno nie żyje. Rodziny nie zgłaszały zgonów ludzi starszych i dzięki temu cały czas pobierały ich emerytury. Takich przypadków, według ostrożnych szacunków, w całej Grecji było kilka tysięcy. Państwo miesięcznie traciło na martwych emeryturach kilka milionów euro. To niby niedużo, ale podobnych nieprawidłowości było wiele, praktycznie w każdej dziedzinie gospodarki. Do tego należy dodać ręczne sterowanie rynkiem w wielu sektorach, brak podstaw gospodarki rynkowej, tolerowanie monopoli, decydującą rolę nastawionych roszczeniowo związków zawodowych. Czy dzisiejsze kłopoty (a to bardzo delikatnie powiedziane) finansowe Grecji kogokolwiek powinny dziwić?
2+2 = 4. Zawsze!
Przedstawiony powyżej obraz sytuacji nie jest jednak pełny. To fakt, że Grecy na każdym kroku zaprzeczali zdrowej ekonomii. Ale ktoś to widział i nie reagował.
O tym, że nie tylko obywatele, ale nawet politycy i ekonomiści fałszowali dane makroekonomiczne Grecji, wiedzieli w Brukseli wszyscy. I nikt nie zwracał na to uwagi. Grecja została przyjęta do Unii Europejskiej w 1981 roku, choć żadne inne państwo z gospodarką w podobnym stanie nie zostałoby nawet dopuszczone do negocjacji. Negatywną opinię na temat przyjęcia Grecji wydała Komisja Europejska, ale na szczycie krajów Unii ówczesny prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing, waląc ręką w stół, krzyczał: „Jak to, Grecji nie przyjmiemy? Kraju, który wydał Homera!?”.
W rzeczywistości nie chodziło o Homera, tylko o politykę. Grecja bardzo sprawnie manewrowała pomiędzy światem Zachodu a krajami komunistycznymi. Europa chciała wciągnąć Ateny w swoją orbitę. Przez lata Grecja ciągnęła z Brukseli ponad wszelką miarę, choć Ateny miały ogromne kłopoty z rozliczaniem funduszów. Dane greckiej gospodarki nie mieściły się w żadnych europejskich normach. Gdy sprawy zaczęły iść w złym kierunku, zaczęto na poziomie rządu fałszować księgi rachunkowe kraju. Bruksela była zadowolona, a Grecja dostała czas. Ten czas europejscy bankierzy wykorzystywali na pożyczanie, pożyczanie i jeszcze raz pożyczanie.
I bogacenie się na pożyczaniu, czyli sprzedaży ubezpieczeń i instrumentów pochodnych, związanych z pożyczkami.
Choć Grecja nie spełniała żadnego z kryteriów, została w 2002 roku włączona do strefy euro. W statystykach słanych do Brukseli jawnie oszukiwała. Ale wielu udawało, że sprawy nie widzi. Aż w końcu bańka pękła, bo w 2007 roku przyszedł kryzys. A ten bezlitośnie obnaża wszystkie słabości i weryfikuje, czy gospodarka oparta jest na zasadach matematyki czy polityki i populizmu. Grecka gospodarka z matematyką nie miała nic wspólnego.
Sprywatyzować Akropol
Kto w Europie odpowiada za tolerowanie greckiego rozdawnictwa i nepotyzmu? To pytanie zasadne, bo ten chory system już dawno by upadł, gdyby nie zasilały go europejskie dotacje. Część z tych dotacji to polskie pieniądze wpłacane do wspólnego unijnego budżetu. Nasza – i krajów naszego regionu – strata jest podwójna. Nie dość, że pieniądze unijne były ewidentnie marnowane, to na dodatek z powodu greckiego kryzysu inwestorzy odwracają się od rynków takich jak polski. Efekt jest taki, że złotówka (w stosunku do franka szwajcarskiego) straciła w ciągu ostatnich tygodni około 25 proc. Bardzo boleśnie odczuwają to ci, którzy mają kredyty zaciągnięte w obcych walutach.
Co bankructwo Grecji oznaczałoby dla Europy? Przede wszystkim zamieszanie i utratę wiarygodności całej strefy. Największe straty odnotowałyby państwa, które na pożyczaniu Grecji zarabiały. Ale pomoc taka, jakiej udziela Unia, jest wyjściem jeszcze gorszym. Tym bardziej że jest ona uzależniona od podnoszenia podatków, ślepego cięcia wszystkiego, co mogłoby grecką ekonomię rozkręcić i sprzedaży za bezcen tego, co Grecy mają i co przynosi im dochody.
Tomasz Rożek