Nowy numer 13/2024 Archiwum

Nikogo się nie boję

O ocaleniu z Pawiaka, machaniu nogą i ucieczce przed wilkami z aktorką Aliną Janowską rozmawiają Marcin Jakimowicz i Dominik Jabs

Alina Janowska ur. w 1923 w Warszawie. Znana polska aktorka. Uczestniczyła w powstaniu warszawskim jako łączniczka o pseudonimie „Alina”. Grała m.in. w „Zakazanych piosenkach”, „Skarbie” „Rozmowach kontrolowanych”. Wciąż gra w serialu „Złotopolscy”.
n

Marcin Jakimowicz, Dominik Jabs: Czy pamięta Pani swój pierwszy publiczny występ?

Alina Janowska: – Jasne. Jako dziecko sporo tańczyłam. Dwa prześcieradła: kurtynka i tło. Tatuś grał na fortepianie, goście obowiązkowo musieli mnie oglądać. Pierwszy występ był w remizie. Miałam siedem lat. Tańczyłam taniec cygański z tamburynem. Układ własny, muzyka kradziona. W pierwszym rzędzie siedział późniejszy premier Piotr Jaroszewicz. Był nauczycielem w szkole. Tańczę i czuję, że spadają mi majtki. Zrozumiałam, że moja kariera wisi na włosku. A właściwie na gumce od majtek. Przerwałam taniec: „Bardzo przepraszam, zaraz wrócę”. I wybiegłam do domu. Wróciłam z agrafką. Trwał już następny skecz, ale ja się nie przejmowałam, wskoczyłam na scenę i zakończyłam taniec: tam tara tam! I ukłon. Ludzie płakali ze śmiechu.

Kiedy nauczyła się Pani modlić?
– Jako dziecko. Mieszkałam pod Kalwarią Zebrzydowską. Biegałam czasami po dróżkach. Tatuś zabierał mnie na odpusty. Do dziś pamiętam zapach kiszonych ogórków i cukiereczki-poduszeczki. Wychowałam się w religijnej rodzinie.

Była Pani spokojnym dzieckiem?
– Byłam posłuszna. Miałam młodszego brata, często chorował. Ja też kiedyś zachorowałam na żółtaczkę i nie byłam w Komunii razem z klasą. Ogromne przeżycie dla małej dziewczynki. Komunię przyjęłam potem samiuteńka, w pustym kościele. I wyróżnienie, i kara.

Czy przeżywała Pani takie chwile, że wołała do nieba, a tu cisza? Pan Bóg nie odpowiadał?
– Chyba nie…

A Pawiak? Powstanie warszawskie?
– Wiecie co? Ja tak nie biorę Pana Boga. On jest mądrzejszy. Mówiłam w czasie wojny: po co Go w to mieszać? Jest niewinny. Chyba nauczyłam się rozpoznawać Jego znaki. To taki impuls, gdy jestem pewna, jak mam się zachować. Albo to wrodzona cecha, albo łaska z góry. Pamiętam Pawiak: siedziałam sama w celi, w izolacji. Kiedyś przywieziono do mnie dwadzieścia trzy kobiety z Ravensbrück. Powiedziano im, że wyjdą na wolność, zobaczą dzieci, mężów. Oczywiście ślepo w to uwierzyły. Co wieczór padały na kolana i modliły się litanią do Matki Boskiej pod zakratowanym okienkiem. Za nim było widać kawałek nieba. Opierałam się tej modlitwie. Wydawało mi się, że to jest takie wiszenie na Panu Bogu, zrzucanie na Matkę Boską ciężaru, który muszę unieść sama…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama