Nowy numer 13/2024 Archiwum

Nie trzeba być mistrzem świata

Krzyż na drogę - Wielki Post z Gościem O perfekcjonizmie, wymodlonej porażce i sytuacjach nie bez wyjścia z Leszkiem Blanikiem rozmawia Jacek Dziedzina.

Leszek Blanik - urodził się w Wodzisławiu Śląskim, mieszka i pracuje w Gdańsku, ma 33 lata. Mistrz Europy, mistrz świata i mistrz olimpijski z Pekinu w gimnastyce sportowej, twórca oryginalnego skoku „blanik” – wpisanego ofi-cjalnie pod nr 332 przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną.

Jacek Dziedzina: Nie jestem pewien, czy trafiłem pod dobry adres…
Leszek Blanik: – Dlaczego?

Mamy rozmawiać o krzyżu i cierpieniu, a ludzie mówią o Tobie: perfekcjonista.
– Ci, z którymi pracuję, mają krzyż ze mną, bo jestem strasznie wymagający (śmiech). Bardzo dużo wymagam od siebie przy pracy, to fakt. Nie mógłbym wymagać od innych, gdybym najpierw nie wymagał od siebie. Cała moja kariera jest po części karierą samotnika. Brnę w stronę wyznaczonego celu. Czasem jestem perfekcjonistą aż do przesady.

Czy u takiego perfekcjonisty jest miejsce na porażkę?
– Miałem kilka porażek w swoim życiu, one są nieodzowne na drodze do sukcesu. Nie znam przypadków, żeby ktoś doszedł do sukcesu bez porażek. Miałem problemy związane z bazą treningową, z tym, że wywodzę się z mniejszego miasteczka – nie żebym tego żałował, ale chłopakowi z prowincji dużo trudniej jest się przebić.

W 2004 roku okazało się, że perfekcjonista nie może wyjechać na igrzyska olimpijskie do Aten. Bolało?
– Nie zakwalifikowałem się, choć byłem pierwszym zawodnikiem w światowym rankingu. Mocno walczyłem o tzw. dziką kartę, ale nie otrzymałem jej od federacji międzynarodowej – już jako brązowy medalista olimpijski z Sydney i jako wicemistrz świata z 2002 roku. Zostałem trzecim rezerwowym. To był bardzo duży cios dla mnie. Porażka boli najbardziej wtedy, gdy jesteś bardzo wysoko i nagle spadasz mocno w dół.

Zamknąłeś się w pokoju i zacząłeś wygrażać całemu światu?
– Miałem pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Wszystko, co ważne, jest w naszych rękach. Powinniśmy zatem mieć pretensje tylko do siebie, jeżeli coś nie wychodzi. Kiedy w Sydney zdobyłem brązowy medal olimpijski, zadzwoniłem do mojego ojca i podziękowałem mu za wszystkie lata wyrzeczeń. Wtedy w słuchawce był jeden płacz. Cztery lata później sytuacja się odmieniła – nie byłem w stanie zadzwonić do ojca.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
DO POBRANIA: |
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny